Po raz kojeny
Major wywołuje mnie do tablicy i po raz kolejny jestem nieco sonsternowany. Przypomnienie mojego postu
Harcowanie z macierzystego bloga w ramach cyklu "Reaktywacja" zostało zrozumiane/skomentowane w sposób następujący:
Podobnie niekonsekwencją popisał się dziś bloger Foxx, który wywołuje radosne pąki na twarzach swych czytelników (pozdrawiam Junono) dowodząc, że służby specjalne III RP, też korzystały z harcerstwa. Z jednej strony ma to być koronny dowód na hipokryzję antypisowskiego salonu, ale z drugiej nie da się nie zauważyć, że zdaniem Foxxa kadry III RP nam się nie sprawdziły. Czyli, było nie było, ale powoływanie harcerzy do służby, skończyło się blamażem III RP, oligarchizacją i rusofilią. No, chyba że Foxx uważa inaczej. Tyle, że wówczas jego dotychczasowe diagnozy i diagnozy Pana Macierewicza dotyczące kondycji obecnych służb zdezaktualizowały się nam tak, jak ta wspominania fraza o belce i oku.
(źródło)
Przypomnijmy - mój post składał się z trzech części:
Przytoczenia tekstu pierwszego ministra SW III RP, K. Kozłołowskiego, który w "Tygodniku Powszechnym" napisał m.in: Na służbę w resorcie godzili się zwykle ludzie poniżej 30-tki, zwykle z niezależnego harcerstwa oraz ruchu Wolność i Pokój.
Zostawiając wątek harcerstwa, który u mnie nie wywołuje podobnego rechotu, jaki rozległ się po informacjach dot. rekrutacji do SKW pod kierownictwem A. Macierewicza - uważam, że dobrze prowadzona drużyna, a jeszcze lepiej szczep może bardzo dobrze formować małolatów, ale to inna bajka - skupiłem się na fragmencie pikantniejszym. Podałem po prostu listę prominentnych ludzi służb z dawnej frakcji prowałęsowskiej (obecnie PO), którzy wcześniej należeli do pacyfistycznego ruchu Wolność i Pokój. Przypomniałem też, że ci sami ludzie krytykowali A. Macierewicza za rekrutowanie "młodych ludzi bez doświadczenia".
Trzecią część stanowi cytat z postkomunistycznego tygodnika "Przegląd" , opisujący "zblatowanie" krakowskiego środowiska ludzi wcześniej związanych z UOP (a więc w dużej części byłych WiP-ów ;) ze środowiskiem SLD. W ramach tego układu (sic!) pod koniec kadencji SLD, Barcikowski przygotowywał kadrowo służby cywilne pod PO (Donald Tusk w sondażach miał ok. 30% przewagi ;), licząc że przedstawiciele SLD po wyborach zachowają wpływy proporcjonalne do tych, jakie we wcześniejszej kadencji zagwarantowali kolegom z Krakowa.
Tyle. Resztę Major dopisał sobie w sposób niezwykły. Mam wrażenie, że to efekt "skrótów myślowych", serwowanych przez "antypisowski eter". Cyli, było nie było, ale powoływanie harcerzy do służby, skończyło się blamażem III RP, oligarchizacją i rusofilią. Zajmijmy się problemami przytoczonymi przez Majora po kolei:
Blamaż III RP. Przypomnę o co chodzi z mojego punktu widzenia, czemu dałem wyraz w tekście "Michnikowszczyzna vs. Ziemkiewszczyzna":
(...) RAZ precyzyjnie wypełnił je [pojęcie "Michnikowszczyzna" - F.] konkretną treścią:
- poglądami i koncepcjami politycznymi A. Michnika
- zbiorem - często bardzo wpływowych - ludzi traktujących powyższe z fanatyzmem dorównującym najbardziej oddanym słuchaczkom Radia Maryja i tworzących "polityczną poprawność" o bardzo dużym ładunku bezwzględności (w tym miejscu warto przypomnieć np. "debaty" o "Sąsiadach" J.T. Grossa, czy przed referendum akcesyjnym).
- następstwami uczynienia z takiego melanżu fundamentu republiki bananowej, nazwanej III RP.
W żaden sposób nie da się tego pakietu porównać nie tylko z rolą jakiegoś wspólczesnego pisarza, ani w ogóle, rolą kogokolwiek nie posiadającego żadnego formalnego mandatu w polskiej polityce. Nie będę pisał recenzji, gdyż jest ich mnóstwo. Chciałbym zwrócić tylko uwagę na jedną kwestię - w "Michnikowszczyźnie", obok opinii autora (z którymi można się zgodzić lub nie - w zależności od konkretnego zagadnienia), możemy znaleźć wiele suchych faktów (cytatów, inicjatyw ustawodawczych), które bardzo dobrze ilustrują sens takiego, a nie innego zakresu pojęcia "M." i dobrze pozwalają wybrać między opcjami, które wskazuje Ziemkiewicz: czy Michnikowi sprawiedliwość on "oddał", czy "wymierzył". Jakie by nie były konkluzje, trudno mieć wątpliwości, że nawet pomijając wnioski RAZ-a - na poziomie faktograficznym, serwuje on dość syntetyczne sprawozdanie o prawdziwej naturze III RP (znaczący przykład zakłamywania rzeczywistości, w jednej z relatywnie mniej ważnych spraw: "prywatyzacja" Telekomunikacji Polskiej poprzez sprzedaż jej akcji... francuskiemu operatorowi telefonicznemu... należącemu do państwa; sprawę sprzedaży reszty udziałów Janowi Kulczykowi po niższym kursie już pominę). Sposoby czczenia kolejnych rocznic stanu wojennego przez "Gazetę Wyborczą" naprawdę robią wrażenie. I o nich warto pamiętać, jako o bardzo istotnych i wiele mówiących faktach, zupełnie niezależnie od tego, jak je skomentuje ten, czy inny publicysta. Wiele z nich przypominał już Waldemar Łysiak oraz inni autorzy, zepchnięci wcześniej na margines oficjalnej debaty publicznej - czyli nie cytowani w mediach elektronicznych i "prasie głównego nurtu", jako "oszołomy" z nadania... No właśnie, kogo?
W kontekście tego wszystkiego, sztuczne generowanie "Ziemkiewszczyzny" w odniesieniu do krytyków Michnika i jego linii politycznej, jest bardziej parodią, niż symetrią. Zresztą my - owi krytycy - różnimy się często w sprawach istotnych. Również z RAZ-em, który np. ponownie wystawił laurkę Leszkowi Balcerowiczowi (ja bym nie wystawiał). Łączy nas jednak pogląd, że "Michnikowszczyzna" paraliżowała debatę publiczną w latach '90-tych, a za wartość bezwzględną uznajemy wolność do wyrażania opinii, bez niebezpieczeństwa natychmiastowego obrzucenia inwektywami przez fanatyków o innych poglądach (nawet, jeżeli sami uznają się za "lepszych", "światlejszych", itp.), czy - w przypadku dziennikarzy - którzy dysponując znacznie większym nakładem i oglądalnością "zreinterpretują" intencje autora (a nawet jego życiorys). Podobnie - to sprawa symboliczna - uważamy, że dzięki "Michnikowszczyźnie" dawni czerwoni aparatczycy utrzymali przywileje w czasie tzw. "transformacji ustrojowej", a byli pracownicy tzw. "aparatu represji" - wciąż mają emerytury wielokrotnie wyższe, niż ich ofiary. (...)
(źródlo)
Pisałem o tych zjawiskach wielokrotnie. Niektóre z tych postów, Majorze, komentowałeś. Gdzie tu widzisz kwestię rekrutacji harcerzy do służb? Symbolami tego blamażu są kolejno: A. Michnik poza procedurami myszkujący w archiwach dawnej SB, fraternizujący się z Kiszczakiem, broniący Jaruzelskiego przed niewygodnymi pytaniami dziennikarzy oraz biorący udział w negocjacjach na temat projektu ustawy medialnej z ówczesnym premierem i firmujący półźniejsze półroczne "śledztwo dziennikarskie", w ramach którego mógł zadzwonić do redakcji rzekomo konkurencyjnej gazety, by J. Paradowska wykreśliła z wywiadu z L. Millerem dla "Polityki" wypowiedzi dot. tego wątku. Żadna inna gazeta - poza satyryczną notką w plotkarskiej rubryce "Wprost" - nie napisała o tym słowa przez pół roku (a przysłowiowi "wszyscy" wiedzieli).
Spojrzałem na ten akapit i samego mnie odrzuciło - tylko Michnik i Michnik.... Przypominam więc: inwigilacja legalnej opozycji (przy pomocy niezweryfikowanego SB-ka, który został w służbie, bo poprosił o to J. Kuroń), niszczenie akt jeszcze za rządów Mazowieckiego, obiad drawski, uwłaszczenie czerwonej nomenklatury... Można tak długo. Harcerze nie są i nie byli żadnym problemem w kontekście tego, co określiłeś "blamażem", a ja - podobnie jak wiele innych osób - ustrojem republiki bananowej.
Oligarchizacja. No, tu wprawdzie dalej nie ma związku z jakimikolwiek druhami, ale postać płk. Raduchowskiego (vel Brochwicza) pozwala na postawienie pytania o rolę byłych członków ruchu Wolność i Pokój. Przypomnę, w Harcowaniu napisałem o nim:
barwna postać, o której szczegółowo już pisałem. Dość przypomnieć, że ten młody wtedy działacz ruchu pacyfistycznego zajmował się weryfikacją SB-ków. Później: członek Rady Programowej PO oraz jednocześnie: członek zarządu jednej ze spółek R. Krauzego (Bioton) i pełnomocnik Janusza Kaczmarka w sprawie zarzucanego mu uprzedzenia A. Leppera o akcji CBA. Wcześniej znany z tego, że skontaktował Annę Jarucką z K. Miodowiczem, co ostatecznie zaowocowało wycofaniem się jednego z kandydatów z udziału w wyborach prezydenckich 2005.Mógłbym napisać, że dziwi mnie zupełne ignorowanie podobnego łamańca przez tych, których "poraża" romans Pati Koti z Ziobrą (a na np. fakt, że była główna twarz "Wiadomości", Dorota Wysocka-Schnepf jest żoną Ryszarda Schnepfa, dość kontrowersyjnego zresztą dyplomaty - nikogo nie zajmuje). Nie napiszę jednak, bo przeciwnie. Zupełnie mnie nie dziwi. A wszak "łamaniec" ten to kompaktowe uosobienie rebubliki bananowej oryginalnej III RP.
Rusofilia. No tu już nastąpił odjazd maksymalny. I to nie tylko dlatego, że - jeżeli chodzi o służby - to niezbyt trafne zjawisko dotyczyło niezweryfikowanych WSI (kolejnej części układanki pt. "blamaż III RP"), ale przede wszystkim dlatego, że prowałęsowskie służby cywilne zajmowały się... wyłapywaniem ruskich kretów w wojskowych! Kolejne przypomnienie:
Konto WSI poważnie obciążają afery szpiegowskie. - Kiedy znajduje się "kreta" we własnych strukturach, to jest to powód do całkowitego przemodelowania pracy całej służby. Kiedy znajduje się ich kilku, jedynym rozwiązaniem jest likwidacja - mówi jeden z byłych oficerów wojskowego wywiadu.
A tylko WSI mogą się "poszczycić" agentami obcego wywiadu w swoich szeregach. Przede wszystkim agentami rosyjskimi, ale znalazł się i agent CIA. To zatrzymany w 1996 r. przez UOP pułkownik wojskowego wywiadu Włodzimierz Sz. Amerykański szpieg nie doczekał się nawet procesu w kraju, ponieważ nie przeszkodzono mu w wyjeździe za granicę. Już po przyjęciu Polski do NATO aresztowano kolejnych oficerów WSI, tym razem z kontrwywiadu i pracujących dla Rosjan. Zatrzymanie z dwumiesięcznym opóźnieniem ostatniego z nich dla ówczesnego kierownictwa UOP było kolejnym dowodem na "nieszczelność" WSI. - Dowiedzieliśmy się, że ktoś tego oficera ostrzegł, któryś z kolegów, dlatego nieoczekiwanie trafił do szpitala psychiatrycznego. Wtedy postanowiliśmy zatrzymać go fortelem - opowiada b. szef UOP Zbigniew Nowek. Miał on wezwać oficera łącznikowego WSI i zakomunikować, że UOP sprawę zamknął, reszta jest w gestii wojska. - Ów oficer wyszedł ze szpitala szybko i tak był pewny, że się wywinie, że nie wyrobił sobie nawet wariackich papierów. Zamknęliśmy go tuż za bramą - mówi Nowek.
Ostatnia - tegoroczna - wpadka to podporucznik, który sam zgłosił się do Rosjan, deklarując chęć współpracy. W służbie pracowała też jego żona. Jeden z wyższych oficerów z czasów gen. Rusaka opowiada, że człowiek ten został za jego kadencji "odizolowany". - Oznacza to, że nie miał dostępu do informacji niejawnych, zajmował się przysłowiową rezerwacją biletów na wyjazdy służbowe, działaniami administracyjnymi - mówi oficer. Zapewnia też, że cały czas był poddawany wewnętrznej obserwacji. Gdy szefem WSI został Dukaczewski, ów funkcjonariusz miał otrzymać awans oficerski i przeniesienie do pracy w pionie analiz. Dukaczewski protestuje przeciwko tej wersji, ale nie chce podawać szczegółów. Sugeruje, że oficer był cały czas obserwowany.
(źródło)
Jednym słowem, w tej jednej sprawie - wtedy - aktualne "służbowe zaplecze" PO postępowało zgodnie z interesem państwa. Więcej - byli harcerze powyłapywali wojskowych doświadczonych bezpieczniaków :))
I cóż ja mam więcej napisać? Wątki poboczne raczej pomijam. Może tylko dwa słowa dot. pytania: Skoro powodem do szczekania mają być wyroki sądowe, to dlaczego na czterech łapach nie waruje nam Lech Kaczyński i nie łasi się do nóg Miecia Wachowskiego?
PS Aby uniknąć pytań o Nowka, który wszak pracował dla PiS - przypominam, że mimo wielkich oporów do skorzystania z jego usług J. Kaczyńskiego przekonał A. Mężydło, o czym sam opowiadał w wywiadzie dla "Rzepy".
Inne tematy w dziale Polityka