Pomimo, iż tytuł jednoznacznie przypomina ten nadanym przez Nicponia na swoim blogu, to z samym tekstem pokrywa się nieznacznie.
Ostatnio (to ostatnio nadzwyczaj elastycznie jest tutaj zastosowane) miały miejsce pewne wydarzenia, które trochę zmieniły moją wiedzę (domysły, jak kto woli), szczególnie dotyczącą innych ludzi. Ta wiedza zaś, w połączniu z wyraźnym sentymentem, jakim darzę SF owocuje niniejszym tekstem.
Cóż to za wydarzenia?
Jedno to stosunki z dewotami Dawkinsa. Dwa aspekty tych stosunków konkretnie. Zacznę od łatwiejszego, a mianowicie pewnego otrzaskania się z genetyką, ewolucją, ich postępami. Nie żebym tam od razu genomy deszyfrował, ale choć odrobina mojej uwagi na temacie została skupiona. Tak - to chyba nawet lepiej opisuje wagę wydarzenia. Po prostu nie interesowałem się tematem, nie wkraczał w moje życie, nie przykuwał mojej uwagi, zaś stosunki które o w/w tematy często się otłukiwały, z racji i zaangażowania i biegłości dewotów, nieuchronnie uwagę do samej dziedziny przyciągnęły. Tyle wystarczy.
Drugi aspekt to zagadnienei aborcji. Z jednej strony wałkowane z dewotami nieustannie, dodatkowo wzmocnione jeszcze ostatnio (to już dużo konkretniejsze ostatnio) sprawą aborcji dziecka Agaty. Ja chyba w końcu zrozumiałem (a przynajmniej przbliżyłem się do zrozumienia) sposobu myślenia, takich ludzi, przyczyn podejmowania przez nich takich, a nie innych decyzji i spróbuję opisać jak to widzę i co mi z tego widzenia wynika.
Było to mniej więcej tak...
Chyba zawsze ze strony aborcjofili pada w końcu argument, że to tylko zygota, że to tylko zlepek komórek. Zwykle traktowałem go jako pewnego rodzaju prowokację, odszczekiwanie się rozdrażnionych aborcjofilii, w celu sprowokowania reakcji emocjonalnej przeciwnika - ot banalna sztuczka erystyczna, no bo przecież 12 tygodniowy płód jest już zdecydowanie czymś więcej, niż zlepkiem komórek, ale wtedy pada argument, że mozna zabijać bo nie ma wykształconego układu nerwowego. I cały sens tego rozumowania chyba w końcu do mnie dotarł. To jest życie, to jest zlepek zywych komórek, żyjący organizm, coraz bardziej upodabniający się do człowieka w jego dojrzałym kształcie, ALE to nie czuje, więc możemy zabić to unicestwić. Różnie na takie dictum reagowałem, już raz wskazywałem na niebezpieczeństwa wynikające z przyjęcia podobnego punktu widzenia, ale dziś chciałbym naszkicować nieco inny łańcuszek konsekwencji.
Jeśli mozna zabijać, gdy nie boli i nie jest nikomu przykro włączając w to zabijanego to.... przypomniała mi się Restauracja na końcu wszechświata - druga część doskonałego Autostopem przez galaktykę Douglasa Adamsa. W tytułowej restauracji autor umieścił gag o zachwalającym zjedzenie siebie zwierzęciu wyhodowanym w celach kulinarnych i wówczas spłynęło na mnie olśnienie. W jednej chwili porozkładane fragmenty puzzli połączyły się z jedną doskonale harmonijną całość:
-) postępy inżynierii genetycznej,
-) nonszalancja, a nawet pewna pogarda dla życia (patrz pożegnanie Quasiego - zdjęcia rosołku z płodów; nie daję linka, kto ciekaw, ten znajdzie),
-) argumentacja filoaborcjonistów, sprowadzająca się do jak nic nie czuje, można zabić,
-) prorocza (choć nie w moim guście) scena z Restauracji...
... i cóż z mi z tego połączenia wyszło - hodowla podludzi. Przecież inżynieria genetyczna pewnie będzie mogła wyhodować osobnika o cechach analogicznych do stworzenia zachwalajacego skonsumowanie siebie - ot jakiś genik się pstryknie, nadmanganianu doda i wyhodujemy osobnika, który będzie wprost szczytował na myśl, iż może dać się swojemu panu uśmiercić, który będzie dla niego pracował wiernie, jak pies, który będzie miał nieskończoną cierpliwość w znoszeniu pańskich humorów (czyż byle pies jej nie ma?), z którego zabiciem pan nie będzie miał żadnych skupułów, bo gwarancja od dostawcy obejmuje paragraf, iż stworzenie ma przeciwcierpieniowy bezpiecznik.
Dodajmy do tego kiepskawe osiągnięcia robotyki, jak i na polu rozwijanai sztucznej inteligencji, prawdopodobieństwo takiego rozwiązania problemów robotyki może wzrastać. Co tam my, co tam polepszanie naszego potomstwa, jak w Gattace - czyż nie będzie wygodnie mieć doskonałego służącego? Jeszcze lepiej - kompatybilnego genetycznie, żeby przy okazji mógł być rezerwuarem części dla pana, jak mieszkańcy Wyspy. Filoaborcjoniści z mordowaniem osobników bliskich genetycznie najmniejszych oporów przecież nie mają, więc czemu mieliby mieć problem z dymisją odpowiednio zmodyfikowanego klona? Znajdą się zresztą odpowiedni usługodawcy - popyt nakręca podaż.
Ba - ale i to nie wszystko. Dodajmy do równania hałaśliwe grono ekooszołomów. Ileż - z ich punktu widzenia - ma zalet taki biorobot w porównaniu z robotem mechanicznym! Jest ekologiczny, nie wymaga recyklingu, nie zanieczyszcza środowiska (a przynajmniej znacznie mnije, niż mechaniczny), nie wymaga osobnej infrastruktury do zasilania i utrzymania. Nie będzie zużywać zbyt wielu surowców naturalnych (surowce z recyklingu), nie będzie truł śmiecił, dymił, będzie napędzany paliwem ekologicznym...
--
2008.06.26
Inne tematy w dziale Polityka