Od kogo i od czego zależy decyzja o referendum? – pyta pani Tiamat. - Nie znam konstytucji Hiszpanii, ale umowy międzynarodowe i Karta ONZ wyraźnie dają prawo każdej ludności zamieszkałej na danym terenie do określenia swojego statusu przez referendum. I nie potrzeba na to zgody rządu centralnego. Z tego prawa skorzystał Krym. Na to prawo powoływali się ‚mędrcy’ w Europie i NATO, kiedy awanturowali się o niepodległość dla islamskiego Kosowa (bez referendum). Ale hiszpański rząd się uparł, że referendum w Katalonii jest nielegalne. Być może są jakieś zastrzeżenia w konstytucji hiszpańskiej, o których nie wiemy.
Referendum w Katalonii
Ale przyglądam się różnym “ruchom separatystycznym” i coś mi się tu nie podoba w historii plebiscytów. Wygląda na to, że nie kazdy może – a nawet musi – skorzystać z tego prawa. A Rosjanie powiadaja, że ten, kto zamawia orkiestrę, ten dyktuje muzykę. Bo zarówno zwołanie, jak i wyniki referendum zależą od “inicjatorów i fundatorów” imprezy. Cała zaś manipulacja plebiscytami przypomina wywody rabina, który tlumaczył, że dziewica może być prostytutką i odwrotnie. Wiadomo, że każde referendum jest inne i bywają różne powody do zwołania takiego głosowania. Ale tak się składa, że za każdym razem mamy inną interpretację prawa do referendum.
W Kosowie inicjatorem referendum była hucpa: USA, Europa Zachodnia, NATO z Polską, poparta finansami z Turcji i Arabii Saudyjskiej. Niewiele miało to wspólnego z decyzją tubylców, których nikt o zdanie nie pytał. Inicjatywa przyszła z zewnątrz. W Kosowie nawet nikt nie śmiał zaproponować referendum, bo większość Serbów wymordowali lub wypędzili, a kościoły zrównali z ziemią, więc nie było żadnego „genetycznego i kulturowego” uzasadnienia do głosowania, bo mogłoby się okazać, że większość wyborców to ludność napływowa bez prawa stałego pobytu na terenie Jugosławii. No i mogłoby się okazać, że 70% to byli… przyjezdni i nie mieli dokumentów stałego pobytu. Zresztą nie było czasu na zastanawianie się nad takimi drobiazgami.
Na Falklandach wystarczyło 1600 pracowników administracyjnych Wielkiej Brytanii, którym udało się ogłosić i wygrać referendum, i w ten sposób Falklandy oderwano od Argentyny. Tubylcy niewiele mieli do powiedzenia. W Sudanie, zanim się ktoś zorientował, że w ogóle było referendum, to już kraj został podzielony. W Polsce odbyło się referendum, ale frekwencja przypominała paradę dziewic na Rynku w Krakowie.
W Gibraltarze zdecydowana większość głosowała za tym, żeby być w Anglii. I nawet nie tyle z miłości do Anglii, co zadecydowały powiązania rodzinno – biznesowe: status quo był lepszym rozwiązaniem… do czasu Brexitu. Bo teraz, jak się na przykład Brexit ziści – to mieszkańcy Gibraltaru stracą unijne przywileje poruszania się po Europie. Biznesy i rodziny będą się odwiedzać przy pomocy wiz; tak jak w Sudanie i w Bośni, gdzie granica z Republiką Serbską przechodzi gospodarzowi przez jego własne pole, a rodziny mieszkające po drugiej stronie ulicy mogą się widzieć… przez ulicę.
W Sudanie linia plebiscytu przechodzi przez środek różnych wiosek rozerwanych na pół; rozdzielono nachalnie tysiące rodzin! Nic dziwnego, że w Sudanie niekończące sie konflikty z obcą administracją rujnują życie mieszkańcom. Bo Sudan rozdarto tak, że południowy Sudan ma ropę, której eksploatacją zajęli się “życzliwi”, ale nie ma portu. Natomiast północny Sudan ma porty – bez ropy.
Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, że w ogóle było referendum w Sudanie. W Irlandii trzeba było powtarzać referendum dotąd, dopóki nie uzyskano prawidłowych wyników: Irlandia jest w Unii. Na referendum w Polsce w sprawie przyjęcia do Unii nie wyrażono zgody.
W Donbasie zaś pospieszyli się i nie posłuchali Putina, który proponował, by odłożyć referendum, dopóki nie odbędą się wybory prezydenckie i dopiero wtedy decydować, co dalej. Putin radził, by wstrzymać się od referendum i wziąć udział w glosowaniu prezydenckim. Byla to jedyna szansa, żeby Poroszenko wyborów nie wygrał. Do tego krewki – a może zdesperowany – Donbas zadał od razu dwa pytania, żeby zaoszczędzić. I o to drugie pytanie się rozeszlo: „Czy chcesz, żeby Donbas był przyłączony do Rosji?” – Dlatego Putin nie poparł referendum w Donbasie. Z prawnego punktu widzenia pytanie było na wyrost, bo Donbas najpierw musiał mieć autonomię i zgodę Rosji, by takie pytanie zadać.
Kosowo, Krym, Sudan, Szkocja, iracki Kurdystan miały własne parlamenty. Na Falklandach taki szczegół nie był potrzebny, bo Anglicy skutecznie przepędzili już wcześniej przebrzydłych Latynosów. W Kosowie nikt się parlamentu nie pytał. W przypadku Donbasu Putin sugerował raczej federację, co miałoby sens, jako że Ukraina nie jest jednolitym państwem i tacy na przykład Rumuni czy Bułgarzy i Polacy mogliby się nie zgodzić na przyłączenie do Rosji. Byłby raban nie tylko w Nowym Jorku, który zawsze stoi murem za niepodległością państw na zasadach uległości wobec USA.
Natomiast w Szkocji, Anglia, z niewielkim ociąganiem, zgodziła się na referendum, bo demokratyczni Anglicy z góry wiedzieli, że mogą zawsze skorygować wyniki. A jeśli idzie o Brexit, to Anglicy sami (Cameron) sobie zaproponowali to referendum. W Iraku wielkim inicjatorem referendum był Izrael, bo chodzi o kontrolę ropy z Kirkut. A PKK (Komunistyczna Partia Kurdów) to największy przyjaciel Izraela, który obiecuje im gruszki na wierzbie, a sobie… lebensraum dla 200 tysięcy izraelskich przesiedleńców do nowego, niezależnego Kurdystanu.
Izrael i USA koniecznie chcą zorganizować ”niezalezne i demokratyczne” referendum w Rakka w Syrii, ale ciągle nie mogą dostarczyć odpowiedniej ilości stałych mieszkańców, bo im Turcja i Syria nie pozwalają. Turcja prędzej się zgodzi, by całą Anatolię pokroić, ugotować, posolić i zjeść niż pozwolić Kurdom rządzićsię na tureckiej granicy. Kurdowie syryjscy zaś mają autonomię i mimo nacisku innych Kurdów wolą zostać w Syrii.
Jedyne referendum, jakie przebiegało poprawnie zgodnie z intencją prawa: inicjatywą i pełnym poparciem mieszkańców, odbyło się na Krymie. Parlament przygotował ustawę, przeprowadził i rozpisał wybory. Powołano wymaganą ilość zagranicznych obserwatorów, powiadomiono ONZ, przybyli też obserwatorzy z ONZ. Zapewniono bezpieczeństwo przy głosowaniu. Było to o tyle łatwiejsze, że mieszkańcy Krymu mieli duże poparcie wśród… ukraińskiej armii i milicji, które wystraszyły się zajść na majdanie. O tym poparciu zachodnie media zupełnie zapomniały poinformować. Też nie przewidziały, a przecież załogi amerykańskich okrętów czekali i spodziewali się, że wdzięczni mieszkańcy Krymu powitają ich kwiatami.
Uroczysty pochód w Symferopolu z okazji trzeciej rocznicy referendum na Krymie
Referendum, przeprowadzone zgodnie z wszelkimi regułami gry i zgodnie z prawem, zakończyło się pozytywnym wynikiem, bez żadnych zakłóceń, protestów, wybijania szyb czy koniecznosci interwencji policji. Spisano raport i wysłano do Rady Bezpieczenstwa. Zrobili to obserwatorzy ONZ. Powodem referendum na Krymie była ustawa, zatwierdzona przez Wierchowną Radę w Kijowie, o zakazie mówienia po rosyjsku. Zgodnie z tą ustawą wszyscy mieszkańcy Krymu i Donbasu mieli zdawać obowiązkowo test z języka ukraińskiego. Ruskojęzyczni mieszkańcy Krymu nie są emigrantami. Są tubylcami, od setek lat mówiącymi po rosyjsku.
Na Krymie odbyły się dwa plebiscyty: w pierwszym chodziło o całkowite uniezależnienie się od Kijowa i prawo mówienia w języku ojczystym. I kiedy znakomita większość poparła referendum, wtedy parlament na Krymie wystosował list do Dumy z zapytaniem, czy Rosja się zgodzi na powrót Krymu do Rosji. W Dumie odbyło się głosowanie. Jednogłośnie przyznano Krymczanom prawo powrotu do Rosji. Duma wysłała raport z wyborów i raport obserwatorów do Rady Bezpieczenstwa ONZ.
Mimo spełnionych wszystkich warunków w obu głosowaniach – referendum na Krymie nie zostało uznane przez tzw. „international community”, które odmówiło mieszkańcom Krymu prawa do referendum. Nieslychane. Ale Krym to nie Falklandy, Irlandia, Sudan, czy Kurdystan, gdzie prawo do referendum gwarantują “inicjatorzy zza morza”. Oni też decydują o wynikach.
W Szwajcarii od dawna wszystkie państwowe decyzje są uzgadniane przez tzw. citizen initiated referendum – czyli o ogłoszeniu referendum decyduje nie rząd, tylko obywatele Szwajcarii. W swoich wywodach nawiazuję do tego, że obojetnie, jakie są racje Katalonii, to zarówno referendum, jak i przebieg głosowania w niczym nie przypominał podobnego głosowania na Krymie czy w Szkocji. Widać wyraźnie obce wpływy. A i od początku zastanawiała reakcja Madrytu.
Wyniki referendum sa niejasne. Policja skonfiskowała niektóre punkty wyborcze. Ale też w samej stolicy regionu od samego początku nastroje były pro-madryckie. I nie tylko w Barcelonie. W dwóch (na cztery) prowincjach tez głosowano zdecydowanie za pozostaniem w Hiszpanii. Na razie rząd Katalonii próbuje grać na zwłokę, bo coś nie wyszło. Katalonia to nie Krym. Nie ma do kogo się przyłączyć, by budować samodzielność. A niestety, “inicjatorzy” referendum w Katalonii – podobnie jak i Unia Europejska – nabrali wody w usta.
Napisała: Tiamat
* * * * * * *
Miasteczko Port Lligat w Katalonii
Wypowiedź pani Tiamat o referendach uzupełnia e-mail Piotra Beina, wysłany do kilkunastu odbiorców:
Przypomnę, że referendum w sprawie akcesji Polski do jewrosojuza też uny wymanipulowali:
Specjalnie jeździłem wtedy do konsulatu w Vancouver (50 km w jedną stronę): raz, żeby się rejestrować (czy Polacy musieli w kraju rejestrować się?), a dwa – na samo głosowanie. Zmarnowany czas i benzyna.
Im większa szansa sukcesu referendum ludowego spontanicznego, tym większa ingerencja „sprzyjających”. W Katalonii widziałem ostatnio wśród Katalończyków rzeczywistą wolę niepodległości. We wsiach, miasteczkach flagi katalońskie niemal na każdym domku, obiekcie publicznym czy balkonie bloku mieszkalnego. U stóp Pirenejów nad Morzem Śródziemnym jest mieścina Port Lligat, przedstawiana na obrazach Salvatore Dali, który tam mieszkał. W centrum stoi miniatura Statuy Wolności wys. ok. 3-4 m, pochodnie w obu wzniesionych dłoniach. Odziana była we flagi katalońskie. W całej Katalonii dwa rodzaje plakatów agitacyjnach w sprawie referendum, oba w tym samym stylu:
- Si (tak) dla niepodległej Katalonii;
- Si dla zjednoczonej Hiszpanii.
Zdecydowanie przeważały te pierwsze, jakby ktoś cichcem doklejał te drugie. W rozmowach Katalończycy wyrażali dużą nadzieję na sukces ich suwerenności. Na pewno więc uny byli przygotowani na manipulacje. Nie dziwię się, że znalazły się na te okazje lobby izraelskie i Soros. Wola ludu to śmiertelne zagrożenie dla „integracji” jewrosojuza i globalnej władzy judeocentrycznej. Wystarczy spojrzeć na kazus Krymu. Żydlactfo było wtedy tak pewne swego i tak wściekłe z wyników legalnego referendum, że Julcia Tymoszenko cudem wstała z wózka inwalidzkiego i publicznie zagroziła Rosji i Putinowi bombą atomową.
Czytajcie świetne materiały i komenty u Zygmunta Białasa, także na ten temat. O niewymuszonej kurdyjskiej lojalności żydłactfu jest parę artykułów na voltaire.net, ktore zlinkowalem na Grypa666, ale nie mogę odszukać (Piotr Bein).
Inne tematy w dziale Polityka