Zygmunt Białas Zygmunt Białas
6085
BLOG

Co działo się 10 Kwietnia 2010 roku (Free Your Mind)

Zygmunt Białas Zygmunt Białas Polityka Obserwuj notkę 84

Doktor Paweł Przywara, znany Czytelnikom jako Free Your Mind  (FYM) jest uznanym i popularnym blogerem piszącym swe teksty w portalach:  salon24.pl,   polis2008.pl  oraz  blogspot.com.  Od ponad trzech lat zajmuje się badaniem przyczyn i okoliczności tragedii smoleńskiej. Temu niebywałemu wydarzeniu poświęcił swą książkę pt. "Czerwona strona Księżyca" (CSK).

Postawiłem Autorowi CSK osiem pytań, na które otrzymałem wyczerpujące odpowiedzi. Całość wywiadu znajdzie Czytelnik w: http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/06/Z.-Bia%C5%82as-vs-FYM-cz.3-wersja-do-druku.pdf   Tu publikuję odpowiedzi dr. P. Przywary na kolejne pytania, które dotyczą możliwego przebiegu wydarzeń oraz motywów, jakimi kierowali się sprawcy zamachu.

 

Zygmunt Białas:  Twierdzi Pan: "Nie doszło do katastrofy lotniczej w Smoleńsku" i zakłada inscenizację wypadku. W tekście Arytmetyka smoleńska, link: http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/03/AS-FYM.pdf  -  jest zdanie: Musimy jako niewiadomą w tym naszym równaniu potraktować przebieg oraz miejsce zbrodni. Ta niewiadoma przyjmuje jednak u poszczególnych blogerów postaci różnych hipotez. Proszę przedstawić krótko tę najbardziej, według Pana, prawdopodobną.

 

Free Your Mind:  Żąda Pan ode mnie rzeczy wprost niemożliwej - nie czuję się, jakbym „wiedział na pewno wszystko", jak nie przymierzając wszystkowiedzący „szef ZP" ze swymi wszystkowiedzącymi ekspertami, co „wrak tupolewa" przebadali bezdotykowo wzdłuż i wszerz. Proszę wziąć zatem  poprawkę na hipotetyczność tego, co zarysuję poniżej, a przy tym i tak nie powiem Panu„wszystkiego", co zakładam. Nie powiem, bo pewnych śladów cały czas szukam i niektóre z nich  pojawiają się czasami zupełnie przypadkowo lub w nieoczekiwanych miejscach, niektórych zaś jeszcze trzeba się nieźle naszukać (chyba że naraz ruszy nadzwyczajne śledztwo i ujrzymy wielu świadków przed kamerami, zeznających pod przysięgą i świadomych kar, jakie mogą na nich zostać nałożone za utrudnianie śledztwa, ukrywanie przestępców, zdradę państwa polskiego itd.). Odwołał się Pan do Arytmetyki smoleńskiej i faktycznie tam starałem się nieco „uchylić rąbka tajemnicy" - na ile trafnie, czas pokaże.

Skrótowo rzecz ujmując, powiedziałbym tak (bez precyzyjnych parametrów czasowych, bo te są na razie nie do zdobycia): wyleciałby z EPWA najpierw „Wosztyl" (na XUBS), po nim „Stroiński" (na XUBS; lądowałby zapewne przed PLF 031), a po nim „Protasiuk" (lecący najpewniej na witebskie UMII, a nie na XUBS). To, jak dokładnie wyglądał podział delegacji na te trzy statki powietrzne, trzeba by dopiero ustalić po wzięciu najpierw na dokładne (najlepiej z wariografem) przesłuchania poszczególnych uczestników zdarzeń odpowiadających za pewne sprawy 10 Kwietnia oraz będących na Okęciu wtedy rano. Mnóstwo przesłanek przemawia za tym, by rozmaite „rozpiski" czy „książeczki MSZ", które nam wciskano w ramach oficjalnej narracji, traktować jako świstki papieru (i tak zresztą wielu dokumentów związanych z 10-04 po prostu nie upubliczniono). Jeśli przed wylotami zaplanowanymi na 10-04 miano wstępne rozpoznanie zagrożenia (dla delegacji), to z pewnością sięgnięto po jakieś nadzwyczajne logistyczne rozwiązania. Jednym z nich byłoby użycie dodatkowego tupolewa w celu wprowadzenia w błąd potencjalnych zamachowców. Drugim np. wzmocnienie ochrony tych najważniejszych osób wybierających się na uroczystości (niekoniecznie z wykorzystaniem tylko BOR-u). Trzecim - precyzyjnie opracowana dezinformacja, czyli „wojna informacyjna".

 

Zgodnie z odkryciami blogerów, już 7 kwietnia 2010 zastosowano by „sztuczkę z tupolewami", jak to nazwałem w Aneksie-3 do Czerwonej strony Księżyca  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/06/FYM-Aneks-3.pdf),  tzn. dwa tupolewy mogły być „oznakowane"  zewnętrznie jako 101. Być może było to też sygnalizowanie potencjalnym zamachowcom, że taki manewr może być, choćby do celów bezpieczeństwa, powtórzony 10 Kwietnia. Jestem przekonany,  zwłaszcza po lekturze wywiadu z gen. F. Gągorem, z 1-09-2009, na okrągłą 70. rocznicęniemieckiegoatakuna Polskę (por.  http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/01/FYM-Aneks-4-2-do-CzsK.pdf,  s. 48-49), że śmiertelne zagrożenie w postaci tak poważnego zamachu szykowanego na tak wysokiej rangi osoby, musiało być rozpoznane przez polskie i natowskie służby z jakimś wyprzedzeniem. Wydaje mi się niemożliwe, by mogło być inaczej przy współczesnej penetracji wywiadowczej.

 

Zagrożenia tego typu, a więc prowadzące do najczarniejszego scenariusza, tj. wojny, nie pojawiają się z dnia na dzień, bo nie mogą się pojawić, zwracał uwagę w owym wywiadzie Gągor. To bardzo istotne spostrzeżenie. Tak więc (odnosząc się już do realiów 10-04) zamach, który zakłada z jednej strony fizyczne uprowadzenie jakichś ludzi (i np. domaganie się jakichś ustępstw, kapitulacji etc.), a  z drugiej, sfingowaną lotniczą katastrofę (mającą „wyjaśniać losy" uprowadzonych) wymaga od jego pomysłodawców wielotygodniowych przygotowań i zaangażowania w nie jakiejś grupy osób z różnych (zaufanych z punktu widzenia zbrodniarzy) instytucji. To nie jest przygotowanie „wypadku samochodowego" pojedynczego człowieka siedzącego za kierownicą, np. poprzez dyskretne przecięcie przewodów hamulcowych w aucie (takimi „wypadkami" też się wszak zajmowano w sowieckich specsłużbach). I wcześniej czy później obcy wywiad może dostrzec tego rodzaju prace przygotowawcze i, co zrozumiałe, dyskretnie zainteresować się nimi, zbierać materiały operacyjne itd.

 

Jeśli chce się sfingować katastrofę lotniczą, to trzeba: 1) wyznaczyć „miejsce" zakładane w związku z „upadkiem samolotu";  2) ustalić (analizując realne katastrofy z przeszłości i ich skutki), jak będzie wyglądać „schemat rozkładu szczątków";  3) dopilnować też, by przygotowania scenerii „powypadkowej" mogły być prowadzone bez wzbudzania podejrzeń jakichś przypadkowych,  okolicznych świadków. To wcale nie znaczy, dodajmy, że przygotowania musiałyby być w samym  Smoleńsku, choć obecność tam, tj. przy XUBS, zakładów lotniczych na pewno ułatwiała sprawę  (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/jak-sie-tnie-samoloty-na-

siewiernym.html).  Nie zdziwiłbym się, by taką techniczną próbę przed 10-04 stanowiła np. dość  dziwna katastrofa z 22-03-2010 na lotnisku Domodiedowo z udziałem Tu-204 i samej załogi  (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/katastrofa-tu-204-22-03-2010.html, wyglądająca, jakby sprawdzano zachowanie i zniszczenia samolotu podczas twardego lądowania na terenie leśnym).

 

Należy też 4), przynajmniej z paromiesięcznym zapasem czasu, spreparować wrak, tak by potem można go było stopniowo i spokojnie przewieźć (pod osłoną nocy i prac „budowlano-remontowych") na „miejsce" i 5) rozlokować tam, by stanowił w odpowiedniej chwili „dowód katastrofy". Wrak musi wyglądać podobnie do „oryginału" (to akurat w przypadku „prezydenckiego tupolewa" nie było trudne - Ruscy produkowali tupolewy, wyposażali, oblatywali, złomowali, no i remontowali - remontowali także  te będące polską własnością,  http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/samara.html).  Trzeba 6) porobić trochę sesji zdjęciowych „ekipy badawczej" na „miejscu", przygotować „zapisy przelotu" itd. W „dniu zero"  zaś  realizowana ma być 7) „inscenizacja katastrofy", a potem należy 8) uruchomić „medialną histerię". Zarysowuję plan skrótowo, z grubsza.

 

Druga strona tego medalu to logistyczne opracowanie samej zbrodni. Zwykle każda militarna taktyka jest elastyczna, tzn. zakłada wariantywność przebiegu zdarzeń. Cel jest określony jasno i  wyraźnie, lecz drogi do jego realizacji mogą być różne, w zależności od zmiennych zachowań  atakowanych osób i chroniących je instytucji. Jasne, że w przypadku odwołania wylotów - zamach nie zostaje zrealizowany i cały plan odkłada się na inną porę. Od czego jednak są „życzliwi" w przeróżnych środowiskach, którzy zapewniają, iż „nie ma niebezpieczeństwa" albo że „Ruscy się tak daleko nie posuną i tylko straszą"? Poza tym osłona kontrwywiadowcza takiego  planowanego zamachu (z niej także powinniśmy sobie zdawać sprawę) robi swoje - zawsze  można rozsyłać dezy (których rozpowszechnianiem znów mogą się zająć „życzliwi"), iż do żadnego zamachu nie dojdzie, że tak poważny alarm jest nieuzasadniony (lub fałszywy), że zagrożenie zostało przeszacowane, wyolbrzymione, że mamy XXI wiek, że „może Ruscy tylko porobią jakieś  drobne utrudnienia, ale nic więcej", że „nie ma prawa się nic poważnego stać". Delegaci zatem mają wylecieć i polecą. Niestety.

 

Trzymamy się jednak (hipotetycznego) planu zamachowców, a nie np. kwestii tego, w jaki sposób  próbowano by (z polskiej i natowskiej strony) zabezpieczyć przeloty Delegatów na uroczystości.  Zacytuję fragment wywiadu z W. Bukowskim, który opowiada w Liście z Polski (Poznań 2011, s.227-228) o swojej recepcji tego, co się miało stać 10 Kwietnia oraz o tym, jak ta recepcja się zmieniała:

 

To było coś strasznego. Moją pierwszą myślą było: „Czyżby oni to naprawdę zrobili?  Czyżby stali się na tyle bezczelni, aby to zrobić? Na nas wszystkich przychodzi koniec, jeśli  to już dzieje się tak otwarcie..." A później zaczęły docierać strzępy informacji, danych. Niektóre całkiem poplątane i wykluczające się wzajemnie. Tam nikt przecież prawdy nie mówił. I trwa to do dzisiaj. Co też budzi podejrzenia. Powinien istnieć jakiś obowiązek rzetelnego poinformowania narodu..

Z czasem, analizując okoliczności, zrozumieliśmy, że to nie mogła być akcja  rosyjska.Wygląda na to, że nałożyło się tu na siebie kilka spraw. Oczywiście to rosyjska strona jest winna tej tragedii. I oczywiście próbują teraz skryć swoją winę. Widać to było po tej zmasowanej kampanii dezinformacyjnej. Widać było, że mają coś do ukrycia. Ale mam  wrażenie, że to nie mogła być jakaś specjalna operacja skutkująca zabójstwem.

Przypominam sobie z tamtego czasu twarz Putina. Zaraz po tym, co się wydarzyło, była pełna strachu. On się bał. Był blady, siny, pocił się. (...) Idę o zakład, że on nawet ucieszyłby się, gdyby Lech Kaczyński i jego wszyscy zwolennicy zginęli, ale czegoś takiego z pewnością  się nie spodziewał. Mam wrażenie, że jego twarz nie wyglądała jak twarz człowieka,  któremu zameldowano o wypełnieniu jego rozkazu. Absolutnie nie.

Jestem przekonany, analizując okoliczności tej tragedii, że to była jakaś akcja specjalna.  To, że są winni, że wprowadzili pilotów w błąd, że chcieli, aby samolot lądował gdzieś w Mińsku, a nie w Smoleńsku, jest widoczne gołym okiem. Nałożyło się kilka okoliczności. Ich  wina jest jednoznaczna. Mam tu na myśli winę za stan techniczny. I nawet w jakimś sensie zrozumiałe są próby zamiecenia przez Moskwę prawdy pod dywan.

 

Bukowski dodaje nieco dalej (s. 229-230) o polskim Prezydencie (i potem o ewentualności zamachu w Smoleńsku):

 

Jak zwykle okazał się nonkonformistą, nie przystawał do schematów, które oni mu  wyznaczyli. Chciał o tej tragedii narodu polskiego, o Katyniu rozmawiać w sposób uczciwy.  I dlatego był niewygodny. W ogóle nie chciano, aby on tam się znalazł. Co oczywiście nie  oznacza, że gotowi byli go zabić. Widzi Pan, ja znam KGB. Takiej operacji nie da się zrobić szybko. W każdym razie oni niezdolni są do tego, aby szybko coś takiego przygotować. Jeśli planują zabójstwo, przygotowują się do niego rok albo nawet i dwa lata.  Wypracowują je bardzo uważnie i ostrożnie.  Plany operacyjne zawsze musi  zatwierdzać władza. A tam te procedury są bardzo skomplikowane i istnieje potężny  mechanizm biurokratyczny. A tu wszystko wydaje się nie do określenia i nie do przewidzenia. Będzie mgła czy nie będzie? Nikt tego nie może zagwarantować. Albo: czy pilot zgodzi się odlecieć na inne lotnisko, czy będzie lądował? A jeśli powiedziałby, że zgadza się lądować np. w Mińsku? I cała operacja bierze w łeb. Nie, oni w taki sposób swoich operacji nie planują. Jeśli zdecydowali, że kogoś zabiją, to zabiją z pewnością. A planują to zawsze bardzo skrupulatnie.

Zwróćmy uwagę na sposób rozumowania Bukowskiego, było nie było, znawcy sowieckich specsłużb i ich metodyki działania (jego książka ...i powraca wiatr to z pewnością  jedna z najciekawszych XX- wiecznych publikacji samizdatowych). Nie wygląda to wnioskowanie na całkiem poprawne, choć zapewne może ono przekonywać część osób. Sam żywię sporą sympatię do Bukowskiego (zwłaszcza w obszarze jego „uniosceptycyzmu"), ale nie uważam, by był we wszystkich swych diagnozach nieomylny, zwłaszcza że (mówimy o 10-04), przebywając na „drugim końcu świata", miał do dyspozycji wyłącznie przekaz medialny, opowieść związaną ze smoleńskim teatrem telewizji,  w ramach którego prezentowało (i prezentuje) się to, co „powinno być" pokazane. Nic więcej.  Także, co do „reakcji władz" z Moskwy. Czyż przerażenia nie można odegrać przed kamerami, jeśli  się jest starym czekistą? Bez przesady.

 

Co jednak powiada Bukowski? W gruncie rzeczy konstruuje on swą wersję przebiegu wydarzeń na medialnej narracji. Ulega tej narracji i zwyczajnie dokleja własną interpretację do telewizyjnego  obrazu. Nie jest to historia znana i z naszego podwórka? Bukowski zdaje się twierdzić, że Ruscy nie mogli wszystkiego przewidzieć, więc nie mogli też dokonać zbrodni. Sterowanie mgłą wydaje się niemożliwe, piloci mogli skierować „prezydenckiego tupolewa" na Białoruś, gdzie Delegaci, jak można sądzić, byliby już bezpieczni itd. W rozumowaniu Bukowskiego nie ma takiego założenia, iż przekaz medialny może być fałszywy, a przebieg wydarzeń mógłby być odmienny niż ten, jaki jest nam znany z telewizyjnego teatru lub jaki daje się na mainstreamowym tle wywnioskować. Poniekąd Bukowski dopuszcza możliwość zawrócenia samolotu przez załogę, ale wtedy, jak uważa, „do katastrofy by nie doszło". Ta zaś się „wydarzyła"; załoga zatem popełniła jakiś błąd w ocenie sytuacji, a Ruscy zadbali o inne okoliczności (w postaci błędnego naprowadzania we mgle itp.).

 

Czy Bukowski nie wie o istnieniu ZBiR? Pewnie wie. Czy Białoruś nie jest państwem ściśle  współpracującym - także na gruncie bezpieczniacko-wojskowym z „Federacją Ros."? Jeśli spojrzeć na rutynę związaną z przelotami międzynarodowymi, to kwestia „zabezpieczenia" (do celów zamachowych) pewnych węzłowych punktów wygląda prosto jak budowa cepa. Delegacja polska  ma docelowe jedno lotnisko i dwa zapasowe, które oficjalnie się do różnych instytucji wcześniej  zgłasza. O ile nie dochodzi do odwołania wylotów i o ile delegacja nie zawraca do ojczyzny, tj. nie wkracza ponownie do macierzystej przestrzeni powietrznej, kontrolowanej przez nasze wojska  (szerzej przez NATO) - to znajduje się nad terytoriami dwóch wrogów. Nie muszę  przypominać, że ani Moskwa, ani Mińsk od dawna nie należą do polskich sojuszników; manewry  Zapad-2009 dobitnie tego dowiodły na długo przed 10-04. Co zaś można robić lecąc (na okolicznościowe uroczystości) nieuzbrojonymi statkami powietrznymi we wrogiej przestrzeni  powietrznej? Jedynie podporządkowywać się poleceniom kontroli obszaru. Nie można (o ile nie ma awaryjnej sytuacji na pokładzie - wtedy jednak natychmiast się to zgłasza odpowiednim organom,  które wskazują „nowe miejsce") lądować ani kierować się „gdzie się chce", gdyż owa przestrzeń kontrolowana jest przez wrogie, uzbrojone siły powietrzne. 

 

Bukowski poniekąd ma rację, twierdząc, że przygotowanie zamachu w postaci lotniczej katastrofy, do której miałoby dojść w określonej chwili i miejscu - tak by zarazem wyglądała ona na wypadek i zapewniała natychmiastową śmierć wszystkich na pokładzie - graniczy z niemożliwością. Z takim postawieniem sprawy można się zgodzić (pół Smoleńska wyleciałoby w powietrze, gdyby samolot z ponad 10 tonami paliwa spadł np. na stację benzynową przy lotnisku). Co więcej, wiemy z (rekonstruowanego mozolnie na przestrzeni lat) scenariusza z 10-04, iż były przed świtem roszady na EWPA, przesunięcia, opóźnienia, zmiany planów itd., aż w końcu   Ruscy zaczęli o godz. 7.17pol. czasu depeszować do Warszawy z zapytaniami: kiedy w ogóle PLF 101 startuje  (por.http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/02/ZS-FYM-4.pdf, s. 34), tak jakby nie byli wcale pewni, iż do tego wylotu dojdzie (odpowiedź na tę depeszę ma być wysłana przez stronę  polską  dopiero o 7.36  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-

content/uploads/2013/02/ZS-FYM-4.pdf,  s. 35), wg danych z   „raportu  Millera".

 

Mamy poza tym niepełne, okrojone, niestety, „stenogramy" z wieży szympansów

(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/stenogramy-z-wiezy.html)  i tam zrazu  (pierwsze minuty upowszechnionego zapisu) Ruscy sprawiają wrażenie, jakby w ogóle nie wiedzieli  o niczyich wylotach (nawet „Wosztyla") z Okęcia. XUBS ma być dla Polaków docelowym lotniskiem - jego kontrolerzy zaś mają nic nie wiedzieć o polskich wylotach. O godz. 6.46 pol. czasu, więc kiedy już po 5-tej miał wystartować „Wosztyl", Plusnin twierdzi, że na razie jest tylko informacja o tym, że „Frołow" leci na XUBS po starcie o 6.33 z Wnukowa. Nawiasem mówiąc, ów start ruskiego  transportowca jest również dziwny (skądkolwiek by ten start był) w tych właśnie okolicznościach, tj. jeśliby Ruscy mieli sprawdzone informacje z EPWA (a na pewno tam mieli informatora), że żaden z polskich statków specjalnych faktycznie nie wyleciał. Nie byłoby najmniejszego sensu wysyłać transportowca na Siewiernyj, gdyby Polacy nie wylatywali przecież (gdyż np. odwołano by udział naszej delegacji). „Frołow" ponadto, jak wiemy z historii smoleńskiej w ostateczności nie ląduje na XUBS - udaje się w inne miejsce. Wprawdzie o tym, że Ruscy nie przyziemili na Siewiernym; por. Wosztyl ma informować załogę  „Protasiuka" w bezpośredniej radiowej korespondencji, lecz czy mówi wtedy o „Frołowie"  czy np. o ile-96 Miedwiediewa (drugim z samolotów, który był widoczny nad XUBS, por:  http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/01/FYM-Aneks-4-2-do-CzsK.pdf,  s. 43), nie wiemy.

 

Wracamy do Bukowskiego i jego rozumowania. Czego ono nie uwzględnia? Tego choćby, że jednym ze sposobów „eliminacyjnego" działania sowieckich specsłużb jest pozorowanie wypadków, szczególnie komunikacyjnych. Wiele ukazało się publikacji na ten temat, więc nie muszę się dłużej przy tym zagadnieniu zatrzymywać. Wypadek (precyzyjnie upozorowany) ma to do siebie, że za winnego uważa się zwykle „ślepy los" i dochodzenie na takiej  konkluzji się kończy. Brak winnych, są tylko zadziwieni, a „milicjanci przecząco kręcą głowami" (jak 10 Kwietnia opowiadał na antenie TVP Info jeden ze świadków, red. J. Olechowski; http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/milicjanci-przeczaco-kreca-gowami.html).  Czy zatem, biorąc to pod uwagę (a wbrew argumentacji Bukowskiego) nie można sobie wyobrazić  takiego scenariusza, zgodnie z którym w jednym miejscu pozoruje się wypadek, a w innym  dokonuje zbrodni?

 

Wnioskowanie autora Moskiewskiego procesu uwzględnia to, że polscy piloci mogliby się wykazać przezornością, jednak pomija to, iż odwieczną ruską strategią był i jest podstęp. Jeśli zaś ktoś planuje dokonanie poważnej zbrodni, to bierze pod uwagę możliwe zachowania przyszłej  ofiary/ofiar i chce się na ich wypadek zabezpieczyć. Najlepszym zaś „przygotowaniem ofiary do  zbrodni" jest całkowita nieświadomość ofiary, iż do ataku na nią może w ogóle dojść. Mówiąc krótko, chodzi o totalne zaskoczenie ofiary.

 

Przypomnijmy sobie ocalałe w zapiskach relacje dotyczące polskich oficerów transportowanych przez NKWD z obozów do miejsc kaźni. Prawie nikt z nich, do ostatnich chwil, nawet jadąc „cziornym woronem", nie podejrzewa najgorszego. Sowieci rozsiewają  jeszcze w obozach plotki, że może jeńcy będą przeniesieni gdzie indziej, może trafią nawet za granicę itp. Innymi słowy: „rozbraja się" tu ofiarę za pomocą fałszywej nadziei lub iluzorycznego obrazu wsączanego do świadomości - „to, co, złe minęło - wszystko będzie dobrze". Tylko bowiem w ten sposób można zapanować nad przygotowywaną do eksterminacji zbiorowością, a więc uniknąć gremialnego buntu i czynnego oporu wobec zbrodniarzy.

 

Sowieciarze (a ich spadkobiercami są putinowcy) to wirtuozi w kreowaniu pewnej pozornej rzeczywistości społecznej i dopiero dekady „zimnej wojny" unaoczniły (nie tylko nam, ale może i co roztropniejszym ludziom Zachodu), z jaką „metodologią wojny" i „metodologią zbrodni" mamy w przypadku Moskwy i jej sojuszników do czynienia. Podstęp jest tu dopracowywany w  najdrobniejszych szczegółach i nie ma mowy o jakimś „panicznym działaniu"  zdradzającym złe zamiary, dopóki zbrodnia, zwykle przyjmująca postać swoistego rytuału (jak to było w przypadku choćby mordów katyńskich), nie zostanie dokonana. Czekiści są ludźmi od zabijania, w tym się specjalizują, w tym też upatrują swój kunszt i siłę. Okrucieństwo jest dla nich wyrazem potęgi, z tego również względu od tak długiego czasu nie umieją skonstruować  normalnego państwa. I nigdy nie skonstruują. Na gruncie okrucieństwa bowiem można tworzyć jedynie „społeczność obozową", nie zaś obywatelską - i kiedyś czekiści za to masowe okrucieństwo zapłacą.

 

Bukowski (wracając do fragmentu wywiadu z nim), nie bierze zatem pod uwagę takiego planu, w ramach którego nie chodzi o to, by „prezydencki tupolew" rozbił się na XUBS, tylko by bezpiecznie wylądował w takim miejscu, które nie budzi żadnych podejrzeń Delegatów oraz instytucji z nimi związanych (na wspomnianej wyżej zasadzie: „to, co złe, minęło"). Jak już wcześniej sugerowałem - skoro delegacja wyleciała (np. w celach bezpieczeństwa porozdzielana na różne samoloty) - to znaczy, że w Warszawie uznano (błędnie - ten błąd kosztował życie wiele wybitnych osób), iż może zagrożenie terrorystyczne nie jest ekstremalne. Ląduje więc „Stroiński" (i wnet dokądś odlatuje - Samara?), ląduje „Wosztyl" (i pozostaje), wylatuje w końcu z EPWA i  „Protasiuk". Zapewne też ląduje, tyle że na UMII (a nie na XUBS - tam bowiem zaplanowana jest inscenizacja „katastrofy smoleńskiej"), gdzie niewykluczone, że czeka (ruska) kolumna  prezydencka. Co dalej? O, to bardzo trudne pytanie.

 

Trudne pod tym względem, że nie wiemy, w którym momencie zaczęto się orientować w Polsce (jak też w Smoleńsku/Katyniu), co do tego, iż sytuacja dla części osób zamieniła się w krytyczną (i jakie w związku z tym przeciwdziałania podjęto). Nad tym wszystkim spoczywa mgła tajemnicy wojskowej. Dodatkowym okryciem jest zmowa milczenia tych osób, które wiedzą więcej niż chciałyby wiedzieć - bo np. wybrały się na uroczystości takim środkiem lokomocji, który „nie istnieje", jak się potem okazało. Wiemy zaś, że dość wcześnie (np. godz. 8.38, choć są ślady i z 5.57) pojawiały się w polskich mediach elektronicznych „informacje" o „katastrofie" (por: http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/03/AS-FYM.pdf,  s. 6, 4) mogące  stanowić jakąś formę informacyjnej wojny (polskie media i ich przekazy na pewno były obserwowane przez zamachowców; por. też http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/723-tvn24pl10042010.html), zaś o9.03/9.04  Bater podaje na antenie Polsat News pierwsze alarmujące wieści - przy czym niedługo potem zaczyna się w mediach włączać smoleńskie Radio Erewań, o którym pisałem w Aneksie-4:  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/01/FYM-Aneks-4-do-CzsK.pdf) ;    (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/01/FYM-Aneks-4-2-do-CzsK.pdf).

 

Wspomniałem o Bukowskim, a jest przecież i inny znawca sowieckich działań specjalnych i specsłużb, zwłaszcza tych wojskowych, znawca także maskirowki, W. Suworow, który w książce Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu  też (jak Bukowski) przeprowadza dość zadziwiające wnioskowanie. Podobnie jak autor Moskiewskiego procesu Suworow nie ma wątpliwości, że do lotniczego wypadku pod Smoleńskiem doszło i także uważa, że wina leży po stronie, powiedzmy, ruskiego bałaganu i złej woli. Szerzej o Zbrodni smoleńskiej i o wizji Suworowa tam zawartej, pisałem w Aneksie-1 (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-Aneks-11.pdf),  tu jedynie napomknę o sprawie: Chatynia/Katynia, którą przypomina właśnie autor  Akwarium. Chodzi o sowiecki kult wioski Chatyń (białoruskiej miejscowości spacyfikowanej przez Niemców podczas II wojny), który miał „zastąpić", by tak rzec, „polski mit Katynia". W ZSSR uczono młodzież w szkołach o Chatyniu, tworzono dzieła literackie i filmy o nim, w samej wiosce zaś postawiono chatyńskie muzeum. Wszystko, by w świadomości społecznej - także zachodniej, bo nagłaśniano to też propagandowo poza granicami sowieckimi - utrwalał się „Chatyń" jako  zastępnik Katynia (por. też  http://wiadomosci.w/kat,1342,title,Chatyn-propaganda w-plomieniach,wid,12157885,wiadomosc.html?ticaid=110be1;  tekst, nomen omen z 9-04-2010).

 

Dla kogoś o zdrowych zmysłach historia  Chatynia może stanowić przejaw porządnej paranoi. Ktoś powie, że to nonsens podstawiać jedną tragedię za inną. Ale podchodząc w taki sposób, tj. pukając się w czoło, bagatelizujemy olbrzymi instytucjonalny, polityczny, kulturalny, edukacyjny wysiłek, który Moskwa była w stanie uruchamiać tylko po to, by utrwalić fałszywy obraz polskiej tragedii. Muzea, filmy, książki, programy szkolne etc. - wymagają nakładu pracy wielu ludzi. Nawet jeśli „kult Chatynia" wygląda na kompletną paranoję, to nią wcale nie jest - to świadome, zdeterminowane działanie zmieniające sposób (społecznego) widzenia jakiegoś historycznego wydarzenia, które to działanie rozciągnięte w czasie (przy dalszym egzystowaniu ZSSR w pierwotnym, komunistycznym kształcie) mogłoby przynieść zwyczajne „zwycięstwo  Chatynia" nad Katyniem. „Polski mit Katynia" zostałby społecznie „wyparty" przez „Chatyń" - i koniec. Minęłyby dwa, trzy pokolenia i „wersja obowiązkowa" stałaby się „utartą prawdą", być może  nawet na poziomie międzynarodowym.

 

Trzymając się więc tego przykładu Suworowa, można postawić takie pytanie w kontekście tragedii z 10-04 (pytanie, którego Suworow nie formułuje): czy Smoleńsk nie mógłby być takim „Chatyniem II", a więc fałszywym miejscem tragedii, podsuwanym mediom, widzom, międzynarodowej opinii publicznej, by ukryć to prawdziwe? Ależ mógłby i mnóstwo  śladów, przesłanek, tropów wskazuje na to, że właśnie tak jest. Już sam fakt, że nie postawiono tam  przy XUBS polskiego cmentarza, powinien różnym osobom „przywiązanym emocjonalnie do  Smoleńska" dać do myślenia. Nie ma w Smoleńsku takiego cmentarza, mimo upływu ponad trzech lat. Ruscy bardzo się spieszyli z „głazem" narzutowym, który ustawili przy pobojowisku w ciągu paru godzin już 10 Kwietnia, nim jeszcze „ciała zostały ewakuowane" w czerwonych trumnach -lecz przecież nie ogrodzono terenu i nie uczyniono miejsca przy murze lotniska kolejną polską nekropolią. „Zwykły wypadek lotniczy" - co więc stałoby na przeszkodzie? Nie ma cmentarza, a przecież w kraju urządzono tak wielką celebrę wokół sprowadzenia ciał i pogrzebów - z czuwaniami przy trumnach poszczególnych ofiar tragedii włącznie.

 

O tym, że coś jest nie tak z samym „miejscem katastrofy", wiemy już od 10-04 z  rozlicznych relacji świadków - choć, co warto przypomnieć nie tylko jako ciekawostkę, określeniem „cmentarz"  posługiwali się... prezydenccy akustycy (por. Mgła). Jak nam opowiadał złotousty min. Sasin i jego adiutant Kwiatkowski, wzdragali się oni przed poruszaniem się między szczątkami samolotu, gdyż tamten teren uznali za „cmentarz" i nie chcieli „chodzić po szczątkach kolegów i koleżanek". Przy czym, nie mogli też nikogo rozpoznać na „miejscu katastrofy" (w czasie, kiedy tam mieli być), a ciał widzieli od kilku do kilkunastu. Wzbraniali się przed spacerowaniem po „cmentarzu", lecz nie pozostali przy „cmentarzu", by np. czekać na znalezienie ciała Prezydenta, obserwować rozwałkowe prace ruskich ekip „budowlano-remontowych", sporządzać jakąś dokumentację i informować o  sytuacji urzędników KP w kraju, prawda? Sasin, wedle relacji J. Opary, już o 11-tej (pol. czasu)  decyduje się na powrót do Warszawy  (http://www.radiomaryja.pl/bez-kategorii/fsb-z-karabinami-w-smolenskim-hotelu/),  tak jakby w stolicy, a nie tam w Smoleńsku, czekały na niego najpilniejsze obowiązki. Opara zaś z kilkoma innymi ludźmi z KP (m.in. Wierzchowskim) ląduje w „sztabie kryzysowym" smol-gubernatora S. Antufjewa (gdzie m.in. skreślają swoje imiona i nazwiska z „listy pasażerów") - i dopiero po pracach tego sztabu następuje ich powrót na XUBS, gdzie ma być przeprowadzana „ewakuacja ciał".

 

Wróćmy jednak teraz do „dokumentalnego materiału" zrobionego przez polskiego montażystę, a stanowiącego kanoniczny dla mediów w dniu 10-04 reportaż z „miejsca katastrofy"? Co jest tak bardzo charakterystyczne dla moonfilmu? Brak grozy. Księżycowe wideo Wiśniewskiego nie jest filmem grozy, podczas którego człowieka przechodzą ciarki, gdy ogląda poszczególne sceny. Świadek wtarabanił się na teren jakichś ćwiczeń strażackich i dziwi się: o co w ogóle chodzi?  Szczątki jakiegoś polskiego samolotu, strażacy coś niby gaszą. Nie ma dziesiątek ciał ani  kilkudziesięciu rzędów foteli. Nie ma krwi. Wiśniewski opowiada potem, że nie ma zapachu paliwa, „prawie nic się nie pali". Nie ma karetek ani lekarzy, pielęgniarek, sanitariuszy (to też rzecz istotna, skoro Wierzchowski z kolei miał, wpadając na pobojowisko, widzieć trzech ludzi w białych fartuchach, a potem dochodzących funkcjonariuszy - ale nie strażaków). Nie ma pośpiechu. Ptaki ćwierkają. Słychać wprawdzie przez chwilę sygnały karetek, ale auta te przejeżdżają gdzieś w  oddali, nie zbliżają się do pobojowiska (o ile ich sygnały nie są po prostu dograne do ścieżki  dźwiękowej). Przy jednym z wozów strażackich stoi gostek z papieroskiem (nawiasem mówiąc, na filmie Sępa też są uchwyceni Ruscy z papierosami na tle „odwróconych kół":http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-Aneks-2.pdf,  s. 52).

Jeden ze  strażaków ma na sobie zabłocone dżinsy, a nie spodnie typowe dla przeciwpożarowego uniformu i  nie może dopiąć hełmu, który ma na łbie, tak jakby wziął cudzy i w dodatku pierwszy raz. Dwóch ludzi ubranych po cywilnemu, jak widać z kolei u I. Fomina, targa z samochodu coś, co bynajmniej  nie wygląda na gaśnicę (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/co-oni-wyciagaja.html):  Wideo Wiśniewskiego to makabreska, a nie film grozy. Pamiętamy doskonale, że moonwalker  wielokrotnie podkreśla, że dopiero z treści sms-a (otrzymanego od kogoś z „firmy" w kraju) miał się dowiedzieć (już będąc „aresztowanym" przez czekistów), iż „rozbił się prezydencki samolot". OK, mogłoby być i tak, ale czyż z tą wiedzą nie powinien był Wiśniewski przybyć już na pobojowisko? Jeśliby 10 Kwietnia tenże świadek czekał z kamerą w hotelu na „ten samolot", który miałby przylecieć o „tej godzinie", to widząc jakąś katastrofę z okna swego pokoju, nie mógłby  mieć żadnych wątpliwości, iż „rozbił się prezydencki samolot". Bo jakiż inny? Tym bardziej nie miałby taki świadek wątpliwości, będąc na miejscu i spostrzegając takie, nie inne, elementy wraku. Jeśli moonwalker odważyłby się w takiej (jak zarysowana teraz) sytuacji pognać z kamerą do smoleńskiego lasku przy XUBS, to wiedziałby na sto procent, jaki samolot się rozbił, bo smoleńskie Siewiernyj w sobotę to nie Heathrow, gdzie co chwilę lądują statki powietrzne.

 

Tymczasem reakcje Wiśniewskiego na pobojowisku, zarejestrowane na moonfilmie, są takie, jakby świadek NIC nie wiedział o tym, co naprawdę miało zajść. To dodatkowo sugeruje, że materiał nakręcono nie w  „dniu      katastrofy", lecz innego dnia, np. 9-04-2010

(http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/03/ES-FYM.pdf).  Polski montażysta  nie nawiązuje żadnego dialogu ze strażakami, typu, czy ktoś się uratował, czy może nie trzeba  komuś pomóc, co z polskim Prezydentem i Prezydentową, może ktoś leży nieprzytomny, kiedy  przybędą lekarze i ratownicy etc. Nie zasypuje Rusków pytaniami, które cisnęłyby się w takiej  (realnie powypadkowej) sytuacji na usta, NIE TELEFONUJE natychmiast do telewizji, do Polski,  do kogokolwiek (!) po odkryciu to polski samolot przecież - tylko przesuwa się spokojnie po  księżycowej ziemi, niczym łunochod i filmuje; aż w końcu zniecierpliwieni Ruscy biorą go pod boki i wyprowadzają z pobojowiska. Tak czy tak nie ma na moonfilmie mowy o podstawowej sprawie: co się stało. Nie ma o tym ani jednej wymiany zdań, a byłaby ona naturalna w sytuacji po  autentycznej lotniczej katastrofie. To nie jest film grozy, powtarzam. Uczyniono wprawdzie z  materiału Wiśniewskiego film grozy, wplatając go w katastroficzny szum medialny z 10-04, lecz z perspektywy czasu można już nieco chłodniej na wideo polskiego montażysty patrzeć, zwłaszcza że on sam, podczas posiedzenia ZP, wiele opowiedział o swoim filmowaniu i o tym, co na pobojowisku  widział, czuł etc.

 

Świadek zatem nie wie, co się stało („jakiej katastrofy był świadkiem") nawet po wywiezieniu go z pobojowiska. Dopiero koleżanka z Polski musi go doinformować sms-em, który ponoć (tj. wg  Krzymowskiego i Dzierżanowskiego, s. 13) miał treść: TVP Info podaje, że w Smoleńsku rozbił się samolot z prezydentem. Jesteś na miejscu? Sprawa tego sms-a to też zagadka. TVP Info podało, jeśli się nie mylę, dopiero o godz. 9.23 (jakiś czas po informacjach o „prezydenckim jaku" na  antenie TVN24 o 9.19) pierwsze wieści o „katastrofie". Jeżeli więc koleżanka z „firmy" miała chwilę później wysłać sms-a do Wiśniewskiego (byłoby to pewnie jakieś ca. 9.25, trzymając się tych parametrów czasowych), to - zgodnie z relacjami świadków - był on już po rozmowach z J. Mrozem  (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/top-secret.html),  W. Baterem  itd., a więc występował w roli „naocznego świadka katastrofy". Poza tym wydaje się dziwne, by koleżanka pytała moonwalkera o to, czy jest „na miejscu", skoro Wiśniewski miał być właśnie na miejscu :), gdyż jako montażysta wcale nie wybierał się do Katynia 10 Kwietnia, tylko, jak opowiada  z detalami przed ZP, bo „sen nie chciał przyjść" - od 3 czy 4 rano się „szykował do pracy" przy swoim stole montażowym w hotelu Nowyj w dniu zaplanowanych katyńskich transmisji - o czym bez wątpienia w TVP Info by wiedziano.

 

Powiedzieliśmy sobie o moonfilmie jako o makabrycznej komedii oraz o zachowaniach polskiego  montażysty na pobojowisku - niewspółmiernych do sytuacji (gdyby doszło do autentycznej  katastrofy), lecz mamy dla swoistego uzupełnienia i kontrastu, relacje J. Bahra i jego kierowcy. Co  ważnego wspomina w tym kontekście Bahr? 

 

Wszystko, co widziałem, to były jedynie same odłamki samolotu znajdujące się z tyłu. Nie widziałem natomiast żadnych ciał ani śladów ludzi, gdyż to wszystko znajdowało się dalej  od miejsca, gdzie dotarłem. 

 

NDz: -Nie pozwolono Panu iść dalej? 

 

JB: - W pewnym momencie pojawiło się więcej osób, które zaczęły ochraniać to miejsce i  odpychać nas na bok, byśmy się wycofali. Wówczas usłyszałem głos któregoś z  naszych ludzi: "Pozwólcie nam podejść. Tam jest nasz prezydent!". Sądzę, że było to jednak powiedziane nie w związku z tym, co było widać, ale pod kątem tego, że wiemy, i  żegdzieś tam musi być nasz prezydent. Osobiście natomiast zdecydowałem się nie iść dalej,  głównie z tego względu, że domyślałem się, iż jest tam już coraz więcej ludzi, gdyż co chwilę było słychać dzwoniące telefony i wyjaśnienia. Zatrzymał mnie także sam widok tego miejsca. Nikt bowiem z nas nigdy nie przeżył, ani też nie widział niczego podobnego. W  związku z tym już samo opanowanie się, czysto fizyczne, żeby chociaż nie upaść na kolana,  to był już wielki wysiłek dla wstrząśniętego organizmu.

http://stary.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100604&typ=po&id=po31.txt

 

Przytoczone przez Bahra nawoływanie pasowałoby do kontekstu „lotniczego wypadku". Jak podejrzewam, ambasador słyszał kogoś z dziennikarzy usiłujących przepchać się przez ruski  kordon; por. fragment relacji P. Kraśki poniżej: 

 

Gdy zobaczyli nas milicjanci, którzy byli przy samym wraku, rzucili się w naszą stronę. Zostaliśmy zatrzymani 100 metrów wcześniej. Dostałem SMS-a od kogoś z redakcji  Wiadomości: - Według naszego MSZ ekipy ratownicze próbują wydobywać pasażerów [ta informacja pojawiła się w mediach dopiero koło 9.35, por.http://3.bp.blogspot.com/-iJtIMj8J1T4/TZNv0MO1x-I/AAAAAAAABVI/sh7vGr4I0to/s1600/awaria14.png -  przyp.F.Y.M.; por. teżhttp://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/proste-pytania.html]. 

 

Krzyczeliśmy, że to polski samolot, tam są nasi ludzie, nasz prezydent, ale to nic nie dawało.Milicjanci obiecywali, że jak przyjdzie dowódca, to zdecyduje, czy można przepuścić nas dalej. 

- To nasza tragedia, a wy chcecie pytać naczelnika o zgodę?! - krzyczała Basia Włodarczyk, wieloletnia korespondentka TVP w Moskwie, ze zdenerwowania tak głośno, że słyszeliśmy ją z bardzo daleka. Co jakiś czas przebiegali obok oficerowie, ale wszyscy twierdzili, że to  nie oni dowodzą. Przede wszystkim nie chcieli powiedzieć, co się stało. Jeden tylko odwrócił się i zupełnie spokojnie oznajmił: - Roztrzaskał się, kompletnie się roztrzaskał.  (Smoleńsk 10 kwietnia 2010, Warszawa 2010, s. 10-11).

 

Mamy tu cały szereg zachowań zupełnie odmiennych od tych, które prezentuje Wiśniewski na „miejscu katastrofy". Ludzie się pchają, wrzeszczą, wykłócają z mundurowymi, chcą dobiec do wrakowiska, dopytują etc. Moonwalker zaś na moonfilmie lezie sobie ze spokojem, na pobojowisku brak nerwowości, zrazu też nikt polskiemu montażyście nie przeszkadza kręcić dokumentalnego materiału. To znów, pomijając wiele innych szczegółów, na które zwracałem w Elementarzu  smoleńskim uwagę, wskazuje, że nie jest to wideo z 10-04. W „dniu katastrofy" Wiśniewski nie wszedłby na polankę z samosiejkami, sądzę, ta bowiem już zawczasu musiałaby być„zabezpieczona" przez czekających na sygnał (do utworzenia kordonu) mundurowych. Gdy amb.  Bahr ze swym kierowcą G. Kwaśniewskim, dojeżdżają na Kutuzowa i stamtąd kierują się piechotą w stronę pobojowiska, to już czekają na nich ruscy oficjele i (Bahr i Kwaśniewski) widzą milicję,wojskowych, a nawet (jak relacjonuje Bahr:http://stary.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100604&typ=po&id=po31.txt)  stojący wśród szczątków „wóz dowodzenia", który udaje się  złapać w obiektyw operatorowi TVP R. Sępowi biegnącemu obok Kraśki w stronę „miejsca  katastrofy" z innej strony niż szli Bahr z Kwaśniewskim  (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/tvp-info-10iv-od-940.html).

 

Przede wszystkim zaś, gdyby moonwalker Wiśniewski (jakimś cudem) dostał się, na sekundy przed nadejściem tłumu mundurowych, na „miejsce katastrofy" 10 Kwietnia, to byłaby tam atmosfera  wielkiego podenerwowania  i nikt by nie pozwolił polskiemu montażyście na ostentacyjne  (moonwalker się nie czai, ani nie chowa po krzakach) paradowanie z kamerą przez całe pobojowisko. Jeśli już to Ruscy mieliby własnych „operatorów" do dokumentowania „terenu powypadkowego". Innymi słowy - na moonfilmie nie tylko sam nagrywający, tj. polski świadek, lecz także sami „strażacy" nie zachowują się jakby był to czas po katastrofie prezydenckiego tupolewa. I to jest istota rzeczy, jeśli analizujemy księżycowe wideo  montażysty. Nie zmienia to jednak faktu, że ten właśnie przedziwny dokumentalny materiał (bez podania parametrów czasowych; te autor „ujawnił" długo później) został z premedytacją użyty w mediach 10 Kwietnia jako „ilustracja katastrofy smoleńskiej" i zrobił furorę, emitowany niemalże na okrągło dla wzmocnienia efektu propagandowego. To medialne młócenie moonfilmu wywołało jednak (przynajmniej w środowisku blogerów) efekt bumerangowy, jakim się określa w medioznastwie, skutek odwrotny od zamierzonego przez nadawcę. Ludzie zaczęli drążyć ten materiał klatka po klatce i dostrzegać całą masę osobliwości kłócących się z typowymi widokami po komunikacyjnych wypadkach, a zwłaszcza: zaczęli odkrywać nierealność, sztuczność scenerii oraz zachowań zarejestrowanych przez Wiśniewskiego.

 Nie tylko wideo polskiego montażysty pozbawione jest grozy. Nie tylko zachowania sfilmowanych przez niego strażaków. Na wideo opublikowanym przez e-ostrołęka kilku gostków śmieje się stojąc w pobliżu pobojowiska  (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/smiech.html). Śmieją się też  mundurowi, także ci wieczorem „przeglądający"  rzeczy  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2011/12/8bfc338300081f4b4ef0a413.jpeg).

 

Uśmiech daje się wyłapać czasem na twarzach strażaków  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/04/akcja-przeciwpo%C5%BCarowa-7.png),  ratowników czy nawet na  twarzy S. Szojgu stojącego w zonie Koli za plecami Putina i S. Iwanowa  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-Aneks-2.pdf,  s. 14). Załóżmy,  że uśmiech Szojgu to przypadkowe ujęcie grymasu; skoncentrujmy się na zwykłych ruskich  mundurowych etc. Z czego tacy Ruscy mogą się śmiać? Z wyglądu zwłok? Może jakiegoś ruskiego funkcjonariusza śmieszyłby „widok trupa". A może śmieją się oni z tego, że biorą udział w komedii  na żywo, tj. że kazano im do kamer wykonywać czynności, które są zupełnie pozorowane? Straż pożarna ma krążyć po smoleńskim Siewiernym autami w te i we wte, choć nie ma żadnego  pożaru  (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/cyrk-strazacki.html), ratownicy mają „przeczesywać teren", choć na „wrakowisku" nie ma blisko stu ciał, tylko kilka, kilkanaście.

 

Nie wiadomo zresztą, czy Ruscy zdołali przewieźć na Siewiernyj większość zwłok polskich  Delegatów (w „raporcie MAK" mowa jest tylko o 25 ciałach, s. 104), czy też z niektórymi trumnami „biedzili się" ruscy tragarze „na pusto", na tle uwijających się w rabocie buldożerów, spychaczy etc. Ponury cyrk więc jest iście nieziemski, nieprawdopodobny, ruskie kino pełnometrażowe, panoramiczne, „wielkobudżetowe", a trwa to zarazem na oczach reporterów z całego świata, całymi godzinami - kursy z trumnami odbywają się od popołudnia do późnego wieczora - jakby nie kilkadziesiąt a kilkaset osób miało zginąć na XUBS.

Możliwe też, że niektórzy Ruscy nie mogą się owego dnia powstrzymać od śmiechu z tego również  powodu, iż „kremlinom" ktoś jakoś pogonił kota (nie od dziś wiadomo, że moskiewskie władze nie cieszą się powszechną sympatią obywateli „FR", toteż może tychże obywateli cieszyć sytuacja, na której Kreml się przejechał). Jak i kto pogonił? To właśnie jedna z największych zagadek 10  Kwietnia, do której jeszcze w naszej rozmowie powrócę. Do cyrku ruskiego zresztą też. Wspominam  jednak o tych wszystkich sprawach właśnie w kontekście przywołanych wcześniej wywodów Bukowskiego (Suworowa etc.). Jest dla mnie zagadką to, że tacy antykomuniści, tak świetnie obeznani z realiami spec-operacji KGB i GRU, tak wątpią w to, iż 10 Kwietnia mogło dojść do brutalnej militarnej akcji przeciwko Polsce, której jedynie osłoną byłaby smoleńska mistyfikacja lotniczej katastrofy.

Mówiliśmy o braku grozy na moonfilmie i na pobojowisku wśród samosiejek, lecz pewne elementy  autentycznej grozy pojawiły się w materiale 1'24'', czyli na filmiku Koli. Oczywiście, jeśli się ogląda sam obraz bez dźwięku, grozy także nie ma - nie widać ciał, foteli, nie ma nawet żadnego strażaka, jedynie gdzieś w oddali przesuwa się kilka postaci niemożliwych do zidentyfikowania  (http://freeyourmind.salon24.pl/494822,zagadka-moonwalkera-moonfilmu-i-filmiku-koli).  Ścieżka dźwiękowa jest zaś przerażająca (każdego chyba, kto włączył sobie ją na słuchawkach, musiała za pierwszym razem w kwietniowych dniach 2010 po tragedii poruszyć). Przerażenie słychać w głosie osoby, która „widzi to, co widzi", przerażające jest wycie syreny (nie słychać, by po nim się zbliżał się wóz strażacki - w przeciwieństwie do dźwięków przyjazdu drugiego wozu na moonfilmie), przerażenie mogą budzić polskie głosy, po których padają strzały i wybucha śmiech.  Znamy te dźwięki doskonale, gdyż nie ma chyba Polaka, który by nie słyszał choć raz tego krótkiego materiału. Do dziś jednak, mimo że to raptem 84 sekundy zapisu (a nie np. ca. 38 minut, jak w przypadku „dziwnych szpul tupolewa") nie została opublikowana jego analiza fonoskopijna (ZP także się z tego wykpił) ani nie ustalono, gdzie dokładnie zostały nagrane te odgłosy, mimo że sprawą zajmowała się swego czasu NPW  (http://freeyourmind.salon24.pl/468439,repetytorium-z-filmiku-koli).

 

Wiśniewski, dopytywany przez A. Macierewicza na posiedzeniu ZP o wideo 1'24'' i o utrwalone nanim odgłosy strzałów, wrzuca mimochodem taką uwagę:może byli gdzie indziej, mając na myśli tych, co robili ten materiał. Macierewicz, tak wyczulony wtedy na rozmaite wypowiedzi lub półsłówka Wiśniewskiego tu akurat nie dopytuje, co konkretnie polski montażysta ma na myśli, mówiąc gdzie indziej. A przecież aż się prosi o zbadanie, co znaczy enigmatyczna fraza: gdzie  indziej, skoro mowa jest tu o odgłosach przypominających wystrzały z broni palnej. Jak więc to „gdzie indziej byli" filmujący, jeśli teren „katastrofy" to obszar mniej więcej boiska futbolowego, tym samym strzały z broni palnej słyszalne byłyby w każdym jego zakątku, zaś moonwalker w zonie  Koli także pod koniec swej wędrówki wylądował   (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/moonwalker-w-zonie-koli.html)?

 

Strzałów nie słyszeli (jak wiemy z relacji świadków), przybywszy na pobojowisko, ani prezydencki  urzędnik Wierzchowski  (http://freeyourmind.salon24.pl/482537,syrena-lesna), ani amb. Bahr (http://stary.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100604&typ=po&id=po31.txt), ani też (pomijając  słynny „strzał drzewa") moonwalker Wiśniewski, który, jak już mówiłem, zrobił swój unikatowy dokument najpewniej dzień wcześniej, tj. 9-04-2010. Czyżby obraz filmiku Koli pochodził z XUBS,  zaś ścieżka dźwiękowa na 1'24'  zarejestrowana została... gdzie indziej?  W. Iwanow-Safonienko,  pytany o materiał, który miał ponoć nagrać, opowiada:

 

Zdziwiło mnie, że w palącym się wraku, wśród porozrzucanych rzeczy, połamanych drzew, w ogóle nie widać ludzi. Pomyślałem nawet, że to rozbiła się maszyna transportowa lub wojskowa, a nie pasażerska. Żadnych ciał, żadnych rannych i nie słychać, by ktokolwiek  wzywał pomocy. Byłem wystarczająco blisko i proszę mi wierzyć, że gdybym słyszał

wołanie o pomoc, nie wahałbym się ani sekundy. Od strony lotniska od razu zaczęli  podbiegać milicjanci. Nie mogli nad tym wszystkim zapanować. Słyszałem tylko ich krzyki  po rosyjsku. Nikt nie powiedział ani słowa po polsku, przecież bym rozpoznał. Na pewno nikt nie mówił, ani nie krzyczał po polsku. Na miejscu katastrofy panował  straszliwy chaos, nagle ciszę przeszył huk. To było głośniejsze od wystrzału z pistoletu, jestem tego pewien. Kiedyś mieszkałem blisko poligonu i znam odgłos wystrzałów, więc nie może być tu mowy o żadnej pomyłce. Teraz, gdy o tym myślę, to jestem pewien, że to  musiała być amunicja z broni, która musiała należeć do prezydenckiej ochrony. Wybuchała w ogniu i stąd ten huk.http://www.fakt.pl/Tupolew-plonal-na-moich-oczach,artykuly,72526,1.html

 

Pomijając już te „dodatki" o prezydenckiej ochronie (w kontekście niewidzenia przez świadka ciał  ani rannych) Iwanow-Safonienko lokalizuje strzał(y) na „miejscu katastrofy", ale nie widzi ludzi ani nie słyszy polskich głosów - czy w takim razie filmik ponoć zarejestrowany przez niego (i ponoć o 10.56 rus. czasu) na XUBS miał inną ścieżkę dźwiękową niż ten rozpowszechniony w Sieci?  Zagadka goni zagadkę, co w historii smoleńskiej stanowi regułę, zwłaszcza że strzały na  pobojowisku miały ponoć słyszeć ruskie milicjantki, ale na ten temat nie chciały rozmawiać z ekipą reporterską Superwizjera  (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/rozmowa-z-milicjantkami.html).

 

 

 

Jeśli dźwięki z filmiku 1'24'' byłyby (idąc tropem podsuniętym półgębkiem przez Wiśniewskiego) z gdzie indziej, to z jakiego miejsca i... czasu? Nieprzypadkowo te mroczne, „okołostrzałowe", wątki łączę, albowiem to sam Wiśniewski już w pierwszych chwilach swego wystąpienia w sejmie

„wywołuje" problematykę „strzałów" (co na pewno jest zabiegiem celowym ze strony świadka):

 

AM: Proszę bardzo, zaczynamy w takim razie od materiału filmowego.SW: ...który wszyscy już chyba dawno tyle razy oglądali, tak więc tu tego... Pozwoliłemsobie akurat tutaj zaprezentować ten fragment tego... [moonfilm już jest emitowany natelebimie, co znaczy, iż był przygotowany do emisji - przyp. F.Y.M.] materiału, ale z datą i z godziną, żeby łatwiej było się do tego odnosić. Proszę uprzejmie. O, nie wiem, czy ten... I tu o, pozwolę se zrobić taką krótką przerwę... [raptem po paru sekundach prezentacji - przyp.F.Y.M.] ...bo tu było, wyszły, padało wiele zarzutów w stosunku do mnie, jako do montażysty, że ten materiał jest zmontowany. Tu chciałem takie sprostowanie: otóżmianowicie nie został zmontowany, tylko wcześniej nagrywałem w innym sys... tego, wlongplayu, przełączyłem na inny standard, żeby mieć lepszą jakość materiału. Tak samo,jak niektórzy sugerowali, że trzask, który było słychać w tle, to że ktoś do mnie strzelał albo coś się działo, albo jakaś eksplozja, albo coś podobnego. Nie, nic ztych rzeczy, po prostu, może wydać się komuś to banalne i dziwne, a to poprostu strzelało płonące drzewo. Trzask pło-, normalnie, płonącego drzewa.http://freeyourmind.salon24.pl/416196,posiedzenie-z-udzialem-moonwalkera-1

 

I Macierewicz zaraz czepi się tych strzałów, po czym parokrotnie wątek wróci podczas przesłuchania montażysty - choć, zauważmy, nikt na posiedzeniu ZP nie spyta Wiśniewskiego o jedną rzecz, która ze szczególną ostrością musiała się (nie tylko nam, sądzę) wryć w pamięć 10 Kwietnia, tj. o opowieść świadka (sprzed bocznej bramy XUBS) o makarowie przystawionym do łba. Skoro moonfilm trudno uznać za film grozy, a pod bramą (w wywiadzie emitowanym w „dniu katastrofy") relacja montażysty związana z „miejscem katastrofy" brzmi już zupełnie przedziwnie (brak ciał, brak foteli, „bardzo miernie [strażakom] szło", „myślałem, że mały samolot" etc.) - to jak w takim razie dopasować do tych danych tę jedną o odmiennej charakterystyce; tę właśnie o makarowie, czyli o zagrożeniu życia? O „makarowa przy łbie" nie pytała też moonwalkera A.Gargas (ani inni dziennikarze, co przeprowadzali z nim wywiady), choć tyle czasu poświęciła temu świadkowi w filmie 10.04.10.

 

Wątek makarowa jest o tyle istotny, że przecież w sejmie Wiśniewski opowiada (por.http://freeyourmind.salon24.pl/494822,zagadka-moonwalkera-moonfilmu-i-filmiku-koli), jak to wnet (tj. po jego „zatrzymaniu i przetrzymywaniu" przez ruskie służby) się okazało, że „nic nie nagrał" podczas księżycowej wędrówki (On mówi: no, to jak nic nie nagrał, no to człowieka trzeba go puścić - no to jak nie ma nic, nie ma nic nagranego, nic do niego nie mamy, no, to idź,człowieku, do hotelu). Co więcej, z powodu zabłoconych spodni (co taki brudny pójdziesz?)  czekiści wspaniałomyślnie odwożą montażystę pod hotel. Brakuje już tylko flaszki „stolicznej" z przeprosinami i poklepywania po plecach „nu, maładiec, nicziewo, nicziewo". Na tle bowiem tego, jak Ruscy 10 Kwietnia szamotali się z dziennikarzami usiłującymi cokolwiek  sfotografować związanego z „miejscem katastrofy", wylewność FSB wobec skromnego i wcześniej „nieznanego światu" polskiego pracownika telewizyjnej montażowni, nakazywałaby sądzić, że funkcjonariusze FSB odkryli nagle w związku z tym niespodziewanym i nieproszonym na polance przy XUBS gościem, coś, co „zmienia postać rzeczy". Odkryliby to, że to akredytowany pracownik TVP, czy może „akredytowany pracownik" SW, tzn. służby wywiadu? Czy tego rodzaju odkrycie czasem nie skłaniało „przedstawicieli" telewizji „Russia Today" do  oferowania Wiśniewskiemu 30 tys. dolarów za „ten" 6-minutowy i kiepskiej jakości „materiał" z „miejsca katastrofy"?

 

Po jakie licho Ruscy mieliby okazywać troskę wobec zwykłego, trzecioplanowego pracownika polskiej telewizji? Po co FSB miałoby się cackać i silić na nadzwyczajne uprzejmości? Po co „Russia Today" miałaby kupować wideo, które i tak miałoby być emitowane 10 Kwietnia darmowo we  wszystkich światowych telewizyjnych kanałach? Kupować, by mieć wyłączność? Pierwszeństwo w emisji? Swój reportaż? Czy raczej po to, żeby „reportaż zniknął" i by polubownie „zapomniano o  sprawie"? Jeśli to bowiem zapis działań na XUBS z 9-04-2010, to dla ruskiej maskirowki moonfilm to całkowita masakra, szczególnie, gdyby został w miarę szybko (w piątek) łączami satelitarnymi przesłany ze Smoleńska do „centrali" (o ile, jak już dyskutowano na moim blogu, nie byłby  transmitowany w realnym czasie podczas filmowania strażackich ćwiczeń - nie takie bowiem cuda techniki, wyglądające jak „zwykły sprzęt", mają obecnie specsłużby).

 

Teraz ciśnie się na usta pytanie: załóżmy, że Ruscy by się dowiedzieli, iż ktoś z polskiego wywiadu zrobił dzień wcześniej materiał na XUBS i dostał się on w dalsze „niepowołane ręce" - czemu wobec tego nie wstrzymaliby się z akcją z 10-04? Być może z tego samego powodu, z jakiego czerwoni nie wstrzymali się w grudniu 1981 z wprowadzeniem stanu wojennego, mimo że wiedzieli, iż jego (ściśle tajne) plany znane są USA i NATO. Kiedy jakaś machina wojenna już jest uruchomiona,  niełatwo ją zatrzymać - zwłaszcza gdy zbrodniarze się palą do dokonania zbrodni, spodziewając się po tym „końca świata", jaki komuś zgotują. Osobne są jeszcze dwie ważne kwestie. Po pierwsze: na ile polskie służby umiały zinterpretować przygotowania do „osłony" zamachu  czynione za pomocą konstruowania makabrycznej scenerii przy XUBS, a zatem ocenić skalę militarnego zagrożenia Polski. Jak kiedyś pisałem, możliwe, że Ruscy legendowali (9 kwietnia  lub wcześniej) scenerię przy XUBS jako rutynowe „ćwiczenia na wypadek katastrofy polskiego samolotu" (a więc klasycznie, po sowiecku, strugali wariatów). Drugą kwestią, zupełnie ginącą w cieniu, jest sprawa zdrady towarzyszącej wylotom polskiej delegacji. Nie ma najmniejszych wątpliwości, iż jacyś współpracownicy zamachowców byli po polskiej stronie, gdyż po rozpoznaniu  militarnego zagrożenia udział prezydenckiej delegacji w uroczystościach należało rankiem 10  Kwietnia po prostu odwołać.

 

Jest jednak jeszcze inne zagadnienie: czy zamach się w pełni zamachowcom udał? Bukowski,  cytowany wcześniej, mówi o przerażeniu malującym się na twarzy Putina, które, zdaniem autora  Moskiewskiego procesu, było autentyczne i poruszające. Załóżmy, że Bukowski, jako były sowiecki obywatel, faktycznie „przejrzał" mimikę obecnego cara i dostrzegł coś pod jego medialną maską. Załóżmy, że wyczytał z oblicza ruskiego przywódcy jakieś rzeczywiste, głębokie przerażenie. I  postawmy sobie takie pytanie: czegóż miałby się Putin bać? A jeśli to jego przerażenie wynikało z tego, że coś zaplanowanego z tyloma szczegółami, przygotowywanego od tylu miesięcy,  się Moskwie nie udało? Że inaczej potoczyła się historia zamachu niż Kreml i jego kooperatorzy opracowali? Jedyna rzecz, której wszak mógłby się rzeczywiście bać Putin, to losu takiego, jakiego zaznał rumuński gensek N. Causescu. Pamiętajmy o jakim moskiewskim władcy mówimy; jego  portrety pamięciowe sporządzone w książkach napisanych przez A. Politkowską, A. Litwinienkę itp. powinny nam w zupełności wystarczyć.

 

Jeśli się chłodnym okiem spojrzy na scenerię związaną z „miejscem katastrofy" 10 Kwietnia, to można dojść do wniosku, że w jakiś sposób zmuszono Rusków wtedy do przedwczesnego (a więc zanim przygotowano wszystko) „zabezpieczania", a następnie do ogłoszenia „badania"i do „badania" nieistniejącej katastrofy. To jest kosmos, mówiąc kolokwialnie. Cały szereg obserwowanych tamtego dnia zachowań ruskich służb świadczy o niesamowitej panice - najbardziej to widać w „starciu" z dziennikarzami, ale też i przy innych okazjach. Nie okłamujmy się, gdyby doszło do realnego, prawdziwego wypadku z udziałem całej delegacji prezydenckiej, to Ruscy pokazaliby w mediach wszystko, dosłownie wszystko, włącznie ze zwłokami osób  odświętnie ubranych, z przedstawicielami generalicji na czele. Pokazaliby kokpit i jego wnętrze z zabitymi pilotami, a jeśliby tam jeszcze był gen. A. Błasik, to jego zdjęcie znalazłoby się na  okładkach ruskich kolorowych magazynów. Pokazaliby Ruscy wszystko, powtarzam, wszystko -napawaliby się bowiem widokiem „katastrofy polskiej elity". Nie mieliby przed tym żadnych  oporów. Rzecz jasna, pokazaliby też uwijanie się straży pożarnej, pogotowia itd., zasypywaliby nas danymi o przebiegu akcji ratowniczej itp., dowodząc, jak to się starają, mimo że Polacy tak ich od  wieków nie doceniają. Masa ekip telewizyjnych transmitowałaby wszystko to z XUBS live.

 

Co zaś widzimy 10 Kwietnia? Niech Pan kiedyś się przyjrzy materiałom archiwalnym właśnie pod tym jednym kątem. Ruscy jakby zdurnieli kompletnie. Ogradzają błyskawicznie „miejsce katastrofy", nie pozwalając nic filmować. Opędzają się od dziennikarzy na wszelkie sposoby. Dlaczego? W obawie przed pokazaniem "drastycznych widoków"? Czekiści nie mają takich estetycznych oporów; to nie ten typ ludzi - wystarczy obejrzeć materiały dokumentalne z Gruzji(2008) czy wojen w Czeczenii, nie mówiąc o ruskich portalach informacyjnych i drastycznych treściach tam eksponowanych. Na YT widziałem kiedyś ruski materiał, jakoby Putin w rozmowie z Miedwiediewem (10-04) był bliski płaczu, opowiadając o „katastrofie"; w mediach (owego tragicznego dnia) prezentowane są, jak Pan wie, uroczyste przeprosiny przed kamerami, ogłaszana w neo-ZSSR żałoba, widzimy ponadto lamentacje ruskich władz od najwyższego do najniższego szczebla, nawet milicjanci na lotnisku w Smoleńsku zapewniają polskich dziennikarzy, że „takiej katastrofy nigdy świat nie widział" (dlatego „nie wzywali karetek", prawda). I jeszcze ten cały makabryczny cyrk z trumnami „wynoszonymi" przez pół dnia do godzin wieczorno-nocnych.

 

Przypuszczam więc, że Ruscy 10 Kwietnia mogli dostać jakiś szybki i dotkliwy łomot, po prostu,  tylko że nikt nie chce się od paru lat przyznać, od kogo i jak, bo wojskowi (żadnej ze stron) takimi rzeczami nie muszą i zwykle nie chcą się chwalić (jedni dlatego, że im się coś powiodło - nie do końca może „legalnego", a drudzy dlatego, że coś, także „nielegalnego", nie wyszło). Jestem pewien, że nikt ani nic by ludzi Putina i jego instytucji nie zmusiło do takich tragikomicznych zachowań, o których wspominałem wyżej, jak nie porządny łomot. Operacja wojsk specjalnych NATO z jakimś udziałem także polskich wojsk specjalnych? Kto wie? Gigantyczna wprost skala wojskowej tajności, jaka spowiła „wypadek lotniczy z 10-04", mogłaby to jakoś tłumaczyć. Jest wprawdzie zupełnie odpryskowa relacja z Sieci, znaleziona przez blogerów, a cytowana przeze mnie  pod   koniec Czerwonej  strony Księżyca    (http://fymreport.polis2008.pl/wp-

content/uploads/2012/02/FYM-cz-61.pdf,  s. 10), wrzucona online o godz. 9.30, a brzmiąca:  mieszkam przy granicy z Białorusią i latają jakieś samoloty i helikoptery - pełna mobilizacja  armii!!, trudno jednak powiedzieć, czy to „to".

 

Tak czy tak ewentualna (niekoniecznie  wyprowadzona tylko z terytorium Polski) kontrakcja na uprowadzenie delegacji musiałaby byćszybka i precyzyjna, ale na tyle skuteczna, by powstrzymała plany ewentualnej wojny ZBiR z NATO. Napięcie wprawdzie się utrzymywało jeszcze przez wiele dni (wzmożone manewry NATO i  bezprecedensowe zamknięcie przestrzeni powietrznej nad Europą), a potem już stopniowo osłabło, gdy na dobre rozkręciły się oficjalne „badania katastrofy", a więc kolejny nieziemski, paranaukowy cyrk (niszczenie „miejsca wypadku", brak zapisów wideo z „pracy wieży", nieprzekazywanie  pokładowych urządzeń rejestrujących etc.; cała ta kołomyja znana nam świetnie).

W jaki bowiem sposób można byłoby militarnie i zarazem medialnie zneutralizować maskirowkę 10-04? Maskirowka, jak wiemy z lektury Specnazu Suworowa, to z jednej strony działania osłonowe, mające odwrócić uwagę wroga, z drugiej - ukryte, tajne, zdradzieckie uderzenie w jakieś newralgiczne miejsce (instytucje, ludzi) tego wroga. Operacja przygotowana jako odpowiedź na tak skonstruowany plan działań wojskowych mogłaby być „odwrotna", na zasadzie „kontr-maskirowki",  powiedzmy. Uderzenie ukryte zostaje odparte precyzyjnym kontratakiem militarnym i... jego  uczestnicy i wykonawcy pozostawiają go w całkowitym ukryciu (na zasadzie: „nas tu nigdy nie było", „my nic nie wiemy", „nie ma sprawy"), natomiast działania maskirowkowe pomyślane jako odwracające uwagę, traktuje się (w ramach „kontr-maskirowki") z pełną powagą, nadając im nawet legalistyczną oprawę. Innymi słowy: z inscenizacji lotniczego wypadku robi się Katastrofę i  „potiomkinowską rzeczywistość" na wysypisku przy XUBS zamienia się w Fakt, w Zdarzenie - sprawa zaś militarnego starcia, do którego doszłoby gdzieś w tle, „znika".

Takie czary mary możliwe są do zrealizowania wyłącznie dzięki nowoczesnym mediom masowym, potrafiącym od świtu do świtu coś trwale obrazować w umysłach odbiorców i szumem medialnym „zakryć" zgiełk jakiegoś ukrytego działania, ale - jak widać po historii smoleńskiej - te technologiczne czary znakomicie zadziałały. I jeśli tak, jak hipotetycznie nakreśliłem powyżej,  rzeczywiście wyglądałyby kulisy wydarzeń z 10-04, to Ruscy naprawdę mieliby prawo zająć postawę Stiopy z kabaretu Pod Egidą i słynnego skeczu z udziałem W. Pszoniaka i P. Fronczewskiego.  Zamiast wchodzenia na poziom wojny, zmuszono by bowiem władze neo-ZSSR do 1) odgrywania okołokatastroficznej farsy z zaciśniętymi zębami, namaszczeniem i powagą - i do 2) badania  czegoś, co nie zaszło, do tworzenia fikcyjnej dokumentacji, materiału dowodowego itd. Moskwa nagle by odkryła po takim łomocie, że poza jej „mikrokosmosem" jest inny świat, potężniejszy aniżeli dalekosiężne, zbrodnicze zamiary i plany Kremla. (Czy niszczenie, a nawet bezczeszczenie  zwłok niektórych Delegatów nie było wyrazem wściekłej, iście sowieckiej bezsilności właśnie z tego  powodu, że „doskonała zbrodnia" się nie do końca udała?).

 

To, że Zachód wiele się nauczył od samych sowietów za czasów funkcjonowania „krajów demokracji ludowej", jest pewne. Zimna wojna była zarazem lekcją moskiewskiej strategii militarnej, która to strategia, jak już wspominałem, sprowadza się głównie do podstępu, knucia, zdrady, maskowania się, straszenia, szantażowania, wielopiętrowego łgania, wbijania noża w plecy etc. Polacy znają tę strategię lepiej niż jakikolwiek inny naród na świecie. Zachód musiał się tego wszystkiego nauczyć  niejako na własnych doświadczeniach.

 

Jedną z takich nauk musiało być, sądzę, to, że ruski podstęp można załatwić tylko „kontr-podstępem", a na ruską tajność można też odpowiedzieć ściśle tajnym działaniem. Na blef w postaci „niezwyciężonej na Ziemi potęgi militarnej" - blefem „galaktycznej potęgi militarnej". Słynnym i niezwykle spektakularnym działaniem tego ostatniego typu był w latach 80. program „Gwiezdnych Wojen" Prezydenta R. Reagana, jednego z najwybitniejszych przywódców XX w., który wiedział, w jaki sposób Moskwę doprowadzić do stanu stuporu - tak by czerwoni nie umieli odróżnić tego, co jest prawdziwym zagrożeniem, od tego, co stanowi tylko iluzję stworzoną przed zachodnie media  (nagłaśniające rosnące zagrożenie ze strony USA). Ruscy bowiem traktują innych jak idiotów, skoro ci inni nie stosują takich metod (politycznych, militarnych etc.) jak oni. (Uznają się zresztą za zwycięzców II wojny, choć przecież gdyby nie (ekonomiczna i militarna) pomoc Zachodu, to Niemcy by ich czapkami nakryli). I Ruscy głupieją, gdy się nagle okazuje, że ktoś z nich robi  durniów w mega-skali - nie mieści się bowiem w kremlowskich łbach, że ktoś na Zachodzie może być bardziej przebiegły niż mózgi Moskwy, a nawet może strugać wariata lepiej niż niejeden  czekista.

 

Wspomniałem o Suworowie. Tenże analityk nie tylko od specsłużb, ale także od relacji militarnych między blokiem sowieckim a Zachodem, w swej najnowszej książce Matka Diabła (Poznań 2013)  odsłania realia kolosa na glinianych nogach, jakim było ZSSR już za czasów N.Chruszczowa,  wskazując właśnie na metodę podstępu i blagi do n-tej potęgi, jako główne „narzędzie wojenne" Moskwy. Suworow zarazem dziwuje się, że Zachód brał „aż tak na serio" to „straszenie sowieckie" (vide konstruowanie monstrualnej bomby, zwanej Matką Diabła czy też tzw. kryzys kubański, który mógł się zamienić w III wojnę światową) i niesłychanie się zbroił, po wielokroć przewyższając potencjał nuklearny czerwonych. Autor Lodołamacza, który także przecież jest historykiem ZSSR,  zdaje się zapominać o tym, że w sytuacji, w której Ruscy nie napotykali większego oporu niż by się

spodziewali - szli dalej. Szli na przysłowiowej zasadzie: daj chłopu palec. O ile więc podstęp jako  narzędzie zastraszania działał, o tyle przecież bolszewicy poszerzali sfery swoich wpływów. Tam, gdzie wystarczało zastraszenie, nie trzeba było instalować jakichś potężnych sowieckich sił. W krajach jednak takich jak Polska, gdzie stawiano bolszewikom czynny, zbrojny opór już od pierwszych lat po odzyskaniu niepodległości w XX w., a potem aż do lat 50. (już w realiach sowieckiej okupacji) - nie wystarczało tylko „straszenie", lecz niezbędne były sprowadzone na polskie ziemie masy dziczy z armii czerwonej plus sowieckie specsłużby z ich metodami „przesłuchiwania" oraz „skazywania". Suworow zdaje się zatem nieco pomniejszać skalę realnego terroru, jaki niosła ze sobą „władza proletariatu".

 O ile więc można się z Suworowem zgodzić, że terror sowiecki bywał czasami przez samych  bolszewików wyolbrzymiany (tak by sama myśl o terrorze paraliżowała zniewalanych obywateli), o tyle potrafił on być jak najbardziej realny. O ile wspomniany już w naszej rozmowie Chatyń był „potiomkinowską" przesłoną dla Katynia, o tyle przecież Katyń był zbrodnią faktycznie dokonaną na tysiącach bezbronnych ludzi, z zimną krwią. Suworow zatem, dziwiąc się w Matce Diabła  konstruowanemu „z przesadą" potencjałowi militarnemu USA (jakby chodziło o zasadę „strach ma wielkie oczy" i jakby Ruscy tak naprawdę nie zagrażali Stanom Zjednoczonym) zdaje się zapominać o „archipelagu Gułag" i blisko stumilionowej skali ludobójstwa, jakie zgotował przeróżnym narodom (także i rosyjskiemu) komunizm. Tylko bowiem przed twardą militarną siłą byli w stanie się czerwoni zatrzymywać - przed niczym innym. Żadne prośby, błagania, pakty, petycje, kodeksy międzynarodowe, systemy wartości, wierzenia religijne, niczyje cierpienia i upokorzenia, łzy i  niewinna krew - nie miały znaczenia. Pochód czerwonych zatrzymywała wyłącznie siła twardego oporu. Gdyby więc nie USA ze swym przewyższającym militarnym, gospodarczym i technologicznym potencjałem, to na „kryzysie kubańskim" by się nie tylko nie skończyło, lecz finał pochodu czerwonych polegałby na zajęciu całego globu przez czekistów i zamianie błękitnej planety w czerwoną, taka by była kolorystyka ogólnoświatowej rewolucji i ziemi nasączonej krwią na  wszystkich kontynentach.

 

To tło historyczne znowu nie jest przypadkowe w naszych „smoleńskich medytacjach". Ktoś mógłby bowiem zapytać: a co z sądzeniem zbrodniarzy po zamachu z 10-04? Dlaczego do tego wciąż nie dochodzi? Być może czas trzech lat to zbyt krótki okres, by na takie spektakularne procesy przyszła pora - świat, jak okiem sięgnąć, boryka się z wieloma poważnymi konfliktami, w których, nawiasem mówiąc, w ten czy inny sposób bierze udział także Moskwa. Być może dąży się również do tego (mam na myśli Zachód), by postępująca erozja neo-ZSSR miała charakter kontrolowany,  powolny, nie zaś gwałtowny i nieprzewidywalny, skutkujący konfliktami wewnętrznymi, które łatwo się mogą przenieść poza ruskie granice. Wydaje mi się ponadto, że strategia Zachodu po  czasach nieudanych prób otwartych i oficjalnych konfliktów militarnych z blokiem  komunistycznym (vide np. wojny w Korei czy Wietnamie), uległa istotnej modyfikacji w stronę taktyki rozmiękczania przeciwnika, odśrodkowego rozkładu, działań „dyskretnych", wpędzania rządzącej agentury w stupor, i odcinania poszczególnych stref wpływów Kremla - odcinania  stopniowo, kawałek po kawałku, państwo po państwie, region po regionie (udając, że „to nie my za tym stoimy"), ale odcinania skutecznie. Nie z takim zbrodniarzami jak Putin Zachód obchodził się na przestrzeni dziesięcioleci jak ze śmierdzącym jajem. Ma się rozumieć, nie znaczy to, że Putin może spać spokojnie (ani ci, co z nim współpracują przy zbrodniach przeciwko ludzkości),  najwyraźniej jednak jeszcze jakiegoś „oficjalnego wyroku" na Putina na Zachodzie nie wydano, ale  chyba mało kto ma tam (z ludzi stojących na wysokich stanowiskach) wątpliwości, kim ludzie Kremla są.

 

Zygmunt Białas:  Upływają lata, a my wciąż nie znamy motywów niebywałego zamachu dokonanego 10 Kwietnia 2010 roku. Wiemy więc niewiele o ewentualnych zleceniodawcach oraz o wykonawcach zbrodni.

Free Your Mind:  Wie Pan, tego typu, co tu dużo kryć, przełomowe wydarzenia (o skali światowej) mają bardzo szeroki (i zarazem głęboki) kontekst historyczny. Poza tym bez nadzwyczajnego i transparentnego  śledztwa, prowadzonego przez ludzi odpornych na to „XI przykazanie", że „naszych nie ruszamy" - pewne kwestie, działania, motywy itd. pozostają   jak na razie ukryte. Ale pewne można próbować zrekonstruować, bo Polska obeznana jest z Moskwą od wielu lat. Podobnie z tym, co niesie ze sobą polityka Putina.

 

Nie tak dawno temu, bo 18 maja 2013 prof. N. Davies odwiedził jeden z uniwersytetów na południowym wschodzie Polski i podczas spotkania na temat Zaginionych Królestw, dyskusja  zeszła na państwa, które Davies widziałby „w kolejce" do rozpadu, w jakiejś nieodległej przyszłości. Autor Bożego igrzyska wymienił Belgię i Wielką Brytanię, a co do „UE" to powątpiewał w jej rozpad. Zgłosiłem się więc do wypowiedzi, jak klasyczny uczniak i zapytałem: a jak się prof. Davies zapatruje na Rosję - wszak od dwudziestu paru lat obserwujemy rozpad „imperium" - było kiedyś ZSSR ze ściśle podporządkowanym mu blokiem sowieckim - teraz AD 2013 „imperium" jest mimo wszystko nieco okrojone.

 

I Davies w odpowiedzi urządził mi (przy pełnej auli) coś w rodzaju mimiwykładu nt. relacji: Rosja - Polska. Zaczął żartobliwie od tego, że zastanawia go zawsze to, że Polacy tak się martwią o Rosję (niestety nie miałem możliwości polemizowania, toteż nie mogłem skorygować tej interpretacji, że  wcale się nie martwię, ale chciałbym, by „kremlowskie imperium" rozpadło się jak najszybciej, bo w ten sposób może Rosjanie i inne narody odetchną po dekadach zniewolenia i zagrożenia). Po czym wyjaśnił mi i zebranym, że Rosja to wielki kraj, który boryka się z wielkimi problemami,  a kraj, taki jak Polska, z punktu widzenia Moskwy jest czymś irytującym dla niej, ale na pewno nie czymś szczególnie ważnym. O rozpadzie Rosji też raczej nie może być mowy, zawyrokował futurologicznie Davies. I tak to mniej więcej na wesoło znany profesor podsumował  taki gorący temat. Nawiązał jeszcze, żeby było zabawniej, do 10-04, tzn. przyznał, że był w  Smoleńsku osobiście (kiedy dokładnie, nie podał), a nawet, że widział się z Putinem.

 

Słysząc to wszystko (pomijam już tę „końcóweczkę") byłem szczerze zawiedziony takim  postawieniem sprawy, zwłaszcza przez tak światowego historyka i to zajmującego się przecież także polską historią (na ile sprawnie i przenikliwie, to osobna rzecz). Jeśli bowiem weźmie się pewną  sekwencję okresów, działań i wydarzeń pod uwagę, a więc rozbiory, rusyfikację, tłumienie powstań narodowych, najazd bolszewików na Polskę niemal zaraz po uzyskaniu przez nas niepodległości, eksterminację polskiej ludności na terenach bolszewizowanych (po „traktacie ryskim"), wkroczenie17 września 1939 grubo ponad pół miliona dziczy z armii czerwonej i zajęcie połowy naszego  (zaatakowanego już przez Niemcy) kraju, a następnie Katyń i potem Gibraltar, „ZPP" i „PKWN", „wyzwalanie ziem polskich" i tworzenie „Polski Ludowej"... (na tym wyliczeniu może poprzestanę) - to chyba nie ma innego państwa, które by bardziej się Polską „interesowało" aniżeli właśnie Rosja. Nawiązując więc do słów Daviesa, nie tyle Polacy się martwią o swojego  wschodniego sąsiada, co temu ostatniemu my wyjątkowo od wieków przeszkadzamy.

 

Co więcej, czego też Daviesowi nie miałem okazji przypomnieć, ale chyba powinien on to znakomicie pamiętać, to właśnie Putin wprowadził święto narodowe Rosji kultywujące „odparcie polskiej inwazji" na Kremlu w 1612 r. Jak na przysłowiowego „wypierdka mamuta", jakim miałaby być Polska z odległego punktu widzenia ruskiego wielkoluda-cyklopa, to chyba, znów wbrew temu,  jak interpretowałby historię naszych zło-sąsiedzkich relacji Davies, istnieje szereg dowodów na to, że nie jesteśmy postrzegani przez Moskwę jako kraj nieważny - lecz jako najważniejszy. Oczywiście, najważniejszy w specyficznym znaczeniu: jako najważniejszy wróg. Zapewne Pan wie,  że tzw. teczka nr 1 przechowywana przez kolejne „ekipy" sowieckich władców dotyczyła Katynia. Kreml, od czasów Stalina aż do „pieriestrojki", traktował zbrodnię katyńską jako najważniejszą tajną sprawę ZSSR. Czy potrzebny jest bardziej dobitny dowód „priorytetów" Moskwy? I czy mam  przypominać o całym procesie resowietyzacji „Federacji Ros." właśnie za Putina?

 

Putin nie jest więc pierwszym, który szczerze nienawidzi Polski, bo przed nim byli i inni „możnowładcy" na Kremlu, ale też ta (nie tylko putinowska) nienawiść do Polski jest specyficzna - chodzi szczególnie o polskie wojsko. Ono jest solą w ruskim oku. Zbrodnia katyńska dokonana jest na polskich oficerach, na polskich mundurowych i trafia do „teczki nr 1", a przy tym uruchamia się w jej przypadku gigantyczną machinę dezinformacyjną i propagandową, zakłamującą sprawę na wszelkie możliwe sposoby (z „łże-pomnikami" potępiającymi „hitlerowskich sprawców" włącznie, z komisją Burdenki dowodzącą, „kto naprawdę rozstrzeliwał" etc.). Warto zresztą dodać, że do dziś właściwie nie nastąpiło z ruskiej strony pełne odkłamanie zbrodni dokonanej na tysiącach polskich wojskowych (i nic nie wskazuje na razie na to, by taki przełom miałby się dokonać), bo wprawdzie można zwiedzać Memoriał Katyński i organizować tam okolicznościowe uroczystości państwowe, ale już miejsca kaźni przy daczy NKWD do odwiedzania nie ma. Nigdy tam nie dopuszczono żadnej  polskiej ekipy na jakiekolwiek „wykopaliska".

 

Nienawiść (Putina i jemu podobnych) do polskiego oręża nie jest nieuzasadniona, można  powiedzieć. Polskie wojsko niejednokrotnie zadało dotkliwe ciosy „Matce Rosji" i ruscy wojskowi przechowują o tym pamięć, jak bandzior blizny, które wciąż się „odzywają". Poza tym to właśnie Polacy znają sowiecką myśl wojskową (i ruskich mundurowych) lepiej niż ktokolwiek inny - i się Moskwy nie boją. To jeszcze nie koniec. Z punktu widzenia Kremla polskie wojsko w latach 90.  zdradziło „braci Słowian" i przeszło na stronę „amerykańskiego imperializmu", dając się włączyć do Północnoatlantyckiego Sojuszu. Wcześniej zaś (1993) z ziem „bratniej Polszy" wyekspediowano  sowieckie eszelony „wyzwolicieli" z szyderczym skandowaniem „Soviets Go Home!". No a sięgając do historii najnowszej, w 2008 roku to właśnie polski Prezydent swoją brawurową (pokojową zupełnie) akcją w Gruzji sprawił, że zatrzymał się pochód neosowieckich wojsk w głąb tego  państwa. Myślę więc, że takich ludzi jak Putin właśnie do szału doprowadza nieprawdopodobny militarny spryt Polaków.

 

Wracając do sedna Pańskiego pytania i biorąc pod uwagę to, co powiedziałem wyżej o przedmiocie nienawiści ze strony ludzi Kremla. Niedawno rozmawiałem ze znajomymi, z którymi się parę lat nie widziałem i powiedziałem im coś, co chętnie powtórzę teraz (choć pisałem już to w moich tekstach), nie sądzę jednak, by polski Prezydent był głównym celem zamachowców z 10-04 - głównym celem byli (nie tylko polscy, bo przecież natowscy) Generałowie. Gdyby planowano zamach (np.bombowy) na samego Prezydenta, to jego lot na Litwę 8 kwietnia 2010 byłby znakomitą okazją do takiego „załatwienia sprawy". Co więcej, gdyby chciano po prostu wysadzić samolot z ludźmi z  prezydenckiej delegacji, to dokonano by tego rankiem na Okęciu, a nie na XUBS. Ofiar i zniszczeń  byłoby multum po takiej akcji. Niewątpliwie, przy okazji zamachu z 10-04, „załatwiono spraw"  wiele - ja jednak nie przypominam sobie sytuacji, w której cała generalicja WP udawałaby się gdziekolwiek razem podczas „jednej wyprawy" (tak jak to właśnie miało być w przypadku uroczystości katyńskich i szykującego się przy ich okazji, nieformalnego spotkania z ruskim sztabem generalnym), ale też nie wydaje mi się, by Dowódcy zgodzili się wszyscy lecieć z  Prezydentem na pokładzie jednego samolotu. I podejrzewam, że polecieli rozdzieleni na różne  statki  powietrzne.

 

 

Zygmunt Białas:  Określił Pan już rolę, jaką spełnili dziennikarze i w ogóle media w kształtowaniu obrazu 'katastrofy smoleńskiej'. Nie możemy jednak zapominać o określonych działaniach rządu i  prokuratury w utrzymywaniu społeczeństwa w niewiedzy o narodowej tragedii. W pierwszej części  naszego wywiadu, opublikowanego rok temu, link:http://zygmuntbialas.salon24.pl/417938,free-your-mind-maskirowka-to-nie-jest-jakas-zabawa -  mówi Pan: Można przypuszczać, że politycznie  nadzorowane, oficjalne śledztwo właśnie ku temu zmierza, by sprawa się rozlazła. - Czy  podtrzymuje Pan to zdanie?

 

Free Your Mind:  Stawia mnie Pan w kłopotliwej sytuacji. Nigdy nie miałem okazji porozmawiać z którymkolwiek z prokuratorów wojskowych zajmujących się tragedią z 10 Kwietnia, toteż nie jestem w stanie autorytatywnie stwierdzić, jakie intencje przyświecają pracy tychże prokuratorów. Chciałbym wierzyć, że te intencje są dobre, polskie, propaństwowe - i nie promoskiewskie. Moja  hipoteza jest bowiem taka, że toczy się dwupoziomowe śledztwo: tajne, o którym dowiadujemy się tylko z ułamkowych relacji, z jakichś odprysków - i oficjalne-potiomkinowskie, a więc to, które znamy z mediów, z konferencji prasowych, sprawiające  wrażenie, jakby nikt myślący nie pracował w polskich państwowych instytucjach etc.

 

Ale i w tych oficjalnych materiałach trafiają się czasem niezwykłe kwiatki: pisałem o tym w cyklu pt. Zagadnienia  „smoleńskie",  Aneksie-4 czy   Elementarzu      smoleńskim      (linki      tu:

http://freeyourmind.salon24.pl/393348,komplet).  Oto może taki kwiatek: „Ekspertyza krakowskiej firmy SmallGIS"  (http://www.npw.gov.pl/491-Opinieiekspertyzy.html) - ekspertyza  głośna zwłaszcza przez klakę, jaką wokół niej zrobiła „komisja Macierewicza". Przedstawiciele ZP, straszliwie rozdzierali szaty z powodu „ukrycia" przez „komisję Millera" dwóch wybuchów na pobojowisku, stwierdzonych właśnie przez SmallGIS. „Millerowcy" mieli w swej dokumentacji,  miast o dwóch wybuchach, pisać o dwóch pożarach (chodzi o to zdjęcie:http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/04/RIA-NOVOSTI-raport-3.png).  Już pomijam w tym miejscu zagadnienie, na ile dwa wybuchy naziemne mają coś wspólnego z „eksplozją w przestworzach". Swoją drogą, na I Konferencji Smoleńskiej prof. J. Wojewoda zadał takie pytanie prof. W. Biniendzie: czy ten ostatni próbował dokonać symulacji dotyczącej wraku,  gdyby ten został wysadzony już jako obiekt leżący na ziemi - na co Macierewicz aż podskoczył na  swym fotelu, dziwiąc się, co to za niedorzeczności :).

 Wracam jednak do ekspertyzy SmallGIS (bo do Konferencji pewnie jeszcze w naszej rozmowie dojdziemy). Tak czy tak sprawę eskpertyzy wypunktował i nagłośnił niezawodny maestro Macierewicz, a następnie utrwalił pisany pod jego dyktando „Ria Novosti raport", czyli Raport smoleński ZP - stanowiący ostatnie już chyba stadium kompromitacji „komisji Macierewicza" (po  wcześniejszym głośnym „raporcie" pt. 28   miesięcy po Smoleńsku; por.   http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2012/09/kompromitacja.html) -  jeśli bowiem ktoś na serio przywołuje telewizyjne ruskie animacje jako dowód na „eksplozję prezydenckiego tupolewa", to powinien zająć się dalszym oglądaniem ruskiej telewizji, a nie trąbieniem o sprawie10-04. O co więc mi chodzi z tą ekspertyzą SmallGIS? Otóż o przedmiot badań. Niestety, całość tej ekspertyzy nie jest mi znana, lecz jak czytamy na stronie NPW (pod zakładką „katastrofa  smoleńska"):

Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie uzyskała z archiwum firmy „DigitalGlobe" 2 zdjęcia satelitarne Lotniska Siewiernyj w Smoleńsku, wykonane w kwietniu 2010r. - z dnia 5 kwietnia oraz z dnia 12 kwietnia. Ekspertyzę teledetekcyjną dot. tych zdjęć wykonała firma SmallGIS z Krakowa. Ekspertyza ta polegała na detekcji (wykryciu) zmian,  jakie zostały zarejestrowane przez sensor satelity na zobrazowaniach pochodzących z dwóch momentów czasowych (5 i 12 kwietnia) w celu ustalenia czy w okresie  pomiędzy tymi datami były prowadzone jakieś prace montażowe,  demontażowe urządzeń, instalacji lub prace ziemne na tym lotnisku. 

Co tu ciekawego? No właśnie obszar badany w ramach teledetekcji (por. też http://freeyourmind.salon24.pl/309942,widok-z-gory).  Prace montażowe, demontażowe, ziemne na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku. A cóż to za dziwaczny przedmiot naukowych badań,  zapytałby jakiś paranoik od „smoleńskiej maskirowki"? I to w takich dniach ta teledetekcja? 12-04- 2010 jeszcze można zrozumieć, bo może „śledzi" się w ten sposób prace odkrywkowe na „miejscu katastrofy", ale 5-04-2010? Owego 5 kwietnia to jedynie miało się dokonać „dopuszczenie" XUBS do przyjmowania przez ten „port lotniczy" międzynarodowych statków powietrznych (por. „raport MAK", s. 146: 5 kwietnia 2010 roku dowódca JW 06755 zatwierdził Protokół przeglądu technicznego lotniska Smoleńsk „Północny" do przyjmowania rejsów specjalnych. Ogólny wniosek: Lotnisko odpowiada klasie 1-ej, jest gotowe do przyjmowania rejsów  specjalnych przy ustalonym minimum pogody. Tabela ustalonych minimów pogody dla MKląd 259° i kategorii statków powietrznych „B" i „D" (Jak-40 i Tu-154) przewiduje: podejście RSP+OSP - 100x1000.), ale czy cokolwiek więcej? 5 kwietnia to jeszcze wrony zawracały nad  nieczynnym XUBS. Możliwe, że z nudów zdołał je sfilmować ze swego hotelowego okna  moonwalker Wiśniewski, który Wielkanoc spędzał na smoleńskim odcinku „dokumentalisty".

 

Może w ekspertyzie SmallGIS chodziło o sprawdzenie sytuacji, z pewnym wyprzedzeniem, pod  kątem ustalenia stanu rzeczy, jaki miałby być w dniu przylotów z EPWA na XUBS, tj. 7-04? Czy to trzeba jednak aż teledetekcji, specjalistycznej analizy zdjęć satelitarnych, jeśli owego 7-04 leciały na XUBS z Polski całe chmary lub stada ludzi mediów z aparatami, kamerami, komórkami i nawet  przypadkowi pasażerowie filmowali z pokładu rządowego tupolewa przyziemianie na XUBS  (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/7-kwietnia-2010-w-fotorelacjach.html;   por. teżhttp://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/7042010.html)? Nie byłyby to  dokładniejsze ujęcia niż z satelity?


Akurat „łączka z samosiejkami" filmowana podczas podejścia do lądowania od  wschodniej strony wypadła  w procesie postprodukcji jednego z takich prywatnych materiałów (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/film-z-7042010.html), jak zwracali uwagę  co wredniejsi blogerzy, no ale na pewno migawek i zdjęć musiało być dużo więcej przywiezionych  do Warszawy jeszcze tego samego dnia wieczorem. Czy nie prościej więc byłoby prokuratorom  wojskowym z NPW zebrać materiały medialne i prywatne z przylotów z 7-04 aniżeli szukać czegoś na XUBS nieco „naokoło" i „globalnie" za pomocą teledetekcji dwa dni wcześniej? Ewentualnie popytać (znakomicie zorientowanego w kwestii doposażania lotniska, montażu i demontażu, a więc pewnie i prac ziemnych), „szefa ZP", Macierewicza, który w kwietniowej Misji specjalnej  (http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/28042010/1629837)  mówił o smoleńskim Siewiernym:

 

Wtedy, gdy lądował na nim p. premier Putin i p. premier Tusk, 7  kwietnia, był rozłożony system ILS, system automatycznego naprowadzania do lądowania, gwarantujący, bez względu na stan pogody, bezpieczne lądowanie (...). On został zwinięty natychmiast potem,  gdy wylądowali obaj premierzy i w dniu 10-04 tego systemu już nie było, co przy trudnej pogodzie, co przy trudnych warunkach, zmiennych, jakie, z jakiego lotnisko to jest znane,stwarzało realne zagrożenie dla prezydenta i dla całej delegacji   (od 6'46'' materiału).

 

Skąd były szef SKW miał wtedy taką specjalistyczną wiedzę o montażach i demontażach na XUBS? Może dysponował już wtedy jednym z dziesiątek tysięcy zdjęć słynnego na cały świat lotniska,  będących potem w depozycie ZP, obok fotografii helikoptera transportującego kokpit (por.  wypowiedź Macierewicza spisaną tu:  http://freeyourmind.salon24.pl/306176,ostatnie-ogniwo)?

 

Dobrym uzupełnieniem analiz SmallGIS byłyby zapewne prace prof. Ch. Cieszewskiego, który badał okolice XUBS właśnie 5-04 i w paru dniach późniejszych. Cieszewski, występując na I Konferencji Smoleńskiej, zwrócił uwagę na sporą hałdę śniegu na polance samosiejek (por. też:http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/zdjecia-satelitarne-iv2010.html),  która, co zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę „katastrofę smoleńską", zniknęła na zdjęciach późniejszych.  Przy tej okazji warto wspomnieć o pewnej zapomnianej już konferencji prasowej z grudnia 2010 roku:

 

Antoni Macierewicz pokazał dwa zdjęcia satelitarne: jedno przedstawiające widok miejsca  katastrofy, zanim się ona wydarzyła - z 5 kwietnia, i drugie - z 12 kwietnia, po katastrofie."Te zdjęcia przesądzają o nieprawdziwości tezy, jaką przedstawiła komisja pani Anodiny o  tym, że samolot się odwrócił i uderzył plecami, odwrotną stroną. Tak nie było" -powiedział. Według posła PiS, porównanie zdjęć dowodzi, że Tu-154M "skosił" fragment  lasu. "To jest ok. 35 wysokich na kilka i kilkanaście metrów drzew, ok. 100 metrów kwadratowych, które zostało wykoszone" - zaznaczył. Według niego, na drugim zdjęciu widać dwie bruzdy wykonane przez podwozie samolotu. W ocenie Macierewicza, samolot  najpierw uderzył w ziemię podwoziem. "Co później się działo, nie chcę o tym przesądzać, ale niewątpliwie nie miało miejsca odwrócenie się samolotu na skutek uderzenia w tę słynną  brzozę" - dodał (http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/312675,sensacyjna-analiza-zdjec-ze- smolenska.html   (link już niestety nie działa, ale na pewno w druku ślad pozostał).

 

Wracamy do Cieszewskiego i zagadki śniegu przy XUBS oraz zdjęć satelitarnych. Na I Konferencji  w październiku 2012 naukowiec ten wskazywał też na te pokłady śniegu, które po 10-04 nie zniknęły na/przy Siewiernym, jak i na wyjątkową aktywność satelitów nad smoleńskim zapyziałym (jak się to kiedyś wyraził Bahr) lotniskiem, gdyż dość często było ono w okolicach 10-04 fotografowane (w porównaniu z latami ubiegłymi), tj. 5-04, 9-04, 11-04, 12-04 i 14-04. Co ciekawsze, dodawał Cieszewski, zdjęcie z 9-04 pokazywało jedynie fragment lotniska (zachodnią jego część), z pominięciem przyszłego „miejsca katastrofy". Tylko jakiś ciężki paranoik od maskirowki mógłby sądzić, że te osobliwości /dziwności czegoś dowodzą w ramach hipotezy dwóch miejsc  kwestionującej realność lotniczego wypadku „prezydenckiego tupolewa" albo, że skoro tak  skrupulatnie obserwowano „niedziałające" smoleńskie wojskowe lotnisko (por. http://freeyourmind.salon24.pl/501217,niedzialajace-lotnisko)   „przed katastrofą", to tym bardziej byłoby ono pod obserwacją (nie tylko satelitarną) 10 Kwietnia. (Kto wie zresztą, czy cała operacja z  10-04 nie była obserwowana w tzw. realnym czasie w sztabach różnych wojsk.)

 

Przechodząc teraz do Pańskiego pytania :). Jest ono o tyle może kłopotliwe, że - jak ja na tę sprawę patrzę - istota rzeczy wcale nie redukuje się do pracy prokuratury, lecz do postawy polskiego  społeczeństwa. Mówiąc wprost: na ile nam, Polakom, zależy na dotarciu do prawdy o losach  Delegatów z 10-04, na ile zależy nam na uzyskaniu prawdziwego obrazu tej tragicznej historii? Bo może zwyczajnie nie zależy, a tym samym może żadnego nacisku społecznego w tej sprawie nie będzie? Jeśli polskiemu społeczeństwu wcale nie zależy /nie będzie zależeć na dotarciu do prawdy lub też jeśli zadowoli się ono tym wyobrażeniem społecznym, jakie powstało wokół mitu owej „smoleńskiej katastrofy", to śledztwo pozostanie przy oficjalnej „potiomkinowskiej" narracji  „brzozowo-wypadkowej" (ewentualnie „eksplozyjno-nadbrzozowej"). Jeśli zależy, to śledztwo to zmieni któregoś dnia oblicze.

 

Powiem Panu w tym kontekście coś z „lokalnej perspektywy". Każda osoba (bez względu na jej poglądy polityczne), z którą miałem okazję poważniej (a nie zdawkowo) porozmawiać o tragedii z 10-04, tj. okazję przedstawić tę blogerską koncepcję, że do żadnej katastrofy „prezydenckiego tupolewa" nie doszło - przeżywa swoisty wstrząs (ujrzawszy tragedię Delegatów w innej niż dotychczas perspektywie). Niech Pan sobie teraz wyobrazi taki wstrząs w skali społecznej. Ktoś w telewizji ogłasza: „Szanowni państwo, 10 Kwietnia doszło do tragedii w straszliwszym wymiarze niż lotniczy wypadek". Wprawdzie, jak podejrzewam, wszyscy z nas czuli (zwłaszcza w tygodniu żałoby) to, iż 10 Kwietnia to nie był „zwykły lotniczy wypadek", lecz jakby istota tragedii Delegatów wymykała nam się pojęciowo i wyobrażeniowo; poza tym opłakiwaliśmy stratę niezwykle wartościowych i w gruncie rzeczy (jak widać po tych trzech latach i po ekspansji przeróżnych politycznych miernot) niezastąpionych ludzi - ale i tak, nawet po tak długim czasie wstrząs  społeczny może być olbrzymi na wieść o tym, iż „wszystko zaszło inaczej" niż się oficjalnie głosiło.

 

Pan mówi o NPW, jednakże rozwiązanie całego problemu nie leży właściwie w gestii NPW ani nawet Prokuratury Generalnej w Polsce. To sprawa, mówiąc nieco pompatycznie,  wagi światowej - wszak CAŁY ŚWIAT trąbił o „smoleńskiej katastrofie" 10 Kwietnia. To nie jest więc historia do łatwego „odkręcenia" (i niewykluczone, że to jest powód psychospołeczny, poza geopolitycznymi, do utrzymywania się wciąż tej znanej nam, oficjalnej narracji). Wchodzimy tu w obszar relacji między „zwykłym życiem zwykłych ludzi" a „Polityką" przez duże „P". Ta ostatnia rządzi się specyficznymi prawami. Jakimi? Mówiąc najkrócej: nie wszystko się „zwykłym ludziom" oficjalnie w mediach mówi, ogłasza, podaje do wiadomości, upublicznia etc.

 

To konstatacja, która nie dotyczy wyłącznie współczesności; ma ona charakter uniwersalny. Tak  było, jest i będzie w dziejach narodów - nie tylko naszego. Tak jak osobie ciężko chorej najczęściej nie wyjawia się jej beznadziejnego stanu (z litości lub chęci zapobieżenia jakiemuś duchowemu  załamaniu), tylko pociesza się, iż „wszystko będzie dobrze", tak w przypadku spraw wielkiej wagi bywa że politycy nie ujawniają tychże spraw narodom, społeczeństwom, kierując się „wyższymi względami". Czasami mogą to być względy moralnie godziwe (np. chęć ratowania jakichś rzesz ludzi - vide sprawa Katynia oraz losy tysięcy żołnierzy pozostających w niewoli w ZSSR), a czasami niegodziwe (nieujawnianie sprawy Katynia w peerelu w ramach promoskiewskiego serwilizmu  władz oraz wielu naukowców, nauczycieli, dziennikarzy, ludzi sztuki etc.).

 

Zajmijmy się wyłącznie względami moralnie godziwymi, gdyż i one mogą czasem budzić kontrowersje. Dr T. A. Kisielewski w jednej ze swych książek (Zatajony Katyń 1941. Nieznana tragedia polskich wojskowych, Poznań 2011, s. 71)  twierdzi, że władze polskie nie ujawniały sprawy zbrodni katyńskiej (dysponując wstępnym rozpoznaniem już późną wiosną 1940, wg  Kisielewskiego), gdyż obawiano się reakcji polskiego narodu oraz zachodniej opinii publicznej:

 

powód, że polski rząd milczał o Katyniu dopóty, dopóki było to możliwe, był prosty. Cały świat, nie tylko sfery polityczne i wojskowe, zdawał sobie sprawę, że do pokonania Trzeciej

Rzeszy i wyzwolenia Europy potrzebna będzie kiedyś Armia Czerwona. Opinia publiczna

Polski i całego Zachodu nie pozwoliłaby jednak swoim rządom na zawarcie sojuszu z ludobójczym reżimem stalinowskim. Ponadto rząd polski miał na uwadze los setek tysięcy polskich obywateli pozbawionych wolności w Sowietach - pragnął ich stamtąd wydobyć, co byłoby niemożliwe bez nawiązania choćby powierzchownie poprawnych stosunków z  Kremlem. Z tych dwóch powodów wykrycie przez polski wywiad już w 1940 roku zbrodni  katyńskiej było największą tajemnicą, znaną tylko premierowi Władysławowi Sikorskiemu, który nie poinformował o niej nawet swoich ministrów (prawdopodobnie dopuścił do tajemnicy Winstona Churchilla, a może również Franklina D. Roosevelta, choć nie ma na  to dowodów).

Innymi słowy, wg Kisielewskiego, Polacy, usłyszawszy już np. latem 1940 r. o Katyniu, mogliby się zwrócić przeciwko sowietom (po takiej zbrodni) i nawet stanąć po stronie Niemców (por. tegoż Gibraltar i Katyń. Co kryją archiwa rosyjskie i brytyjskie, Poznań 2011, s. 33-34). Moim zdaniem jest to argumentacja niełatwa do wybronienia. Polacy już we wrześniu 1939 (jeśli nie dużo wcześniej) doskonale wiedzieli, że żyją w sąsiedztwie dwóch śmiertelnych wrogów, hitlerowskich Niemiec i sowieckiej Rosji. Podkreślam: śmiertelnych wrogów, a nie np. „złych, kapryśnych sąsiadów". (Piszę dwóch, bo trudno powiedzieć, na ile przedwojenne rozpoznanie trzeciego  śmiertelnego wroga, w postaci ukraińskich nacjonalistów, którzy zgotowali polskiej ludności rzeź na Kresach, było powszechne). Ujawnienie sprawy Katynia o wiele wcześniejsze aniżeli uczynili to Niemcy w kwietniu 1943 (traktujący instrumentalnie zbrodnię), mogłoby nie tylko sprawić, że np.  wiersz Czerwona zaraza śp. J. Szczepańskiego -„Ziutka" powstałby parę lat wcześniej, a nie w  sierpniu 1944 w Powstańczej Warszawie, lecz przede wszystkim mogłoby zapobiec próbom jakichkolwiek nawet „taktycznych porozumień" z Moskwą i czerwoną armią (vide choćby akcja „Burza"). Kto wie też, jak wpłynęłoby (to wczesne ujawnienie Katynia) na powstanie „polskiej armii czerwonej", czyli   „Kościuszkowców", z których potem wzięło się LWP. No ale to już obszar pewnych spekulacji dotyczących bolesnej polskiej przeszłości.

 

Sięgnąłem po tę historyczną dygresję, gdyż sprawa „nieujawniania Katynia" to (według mnie) niejako „wzorzec" nieujawniania przebiegu tragedii z 10-04. Ale jest też wątek bardzo  zastanawiający przy okazji tamtej zbrodni z 1940 i być może przy okazji tej z 2010. Nie wiem, czy Pan czytał o tym, że słynna „dacza"/„willa" NKWD, w której piwnicach dokonywano mordów na  polskich oficerach, została odnowiona równolegle z budowaniem Cmentarza Katyńskiego:

 

wskutek zaniedbania komisji niemieckiej nie utrwalono nawet dokładnego położenia willi metodami geodezyjnymi. Określenie jej położenia byłoby dziś możliwe dzięki badaniom  archeologicznym, lecz Rosjanie dotąd nie wyrażają na to zgody, zaś skarpę Dniepru  oddzielili od terenu cmentarza solidnym stalowym płotem.

 

W tej sytuacji jedynym tropem są zdjęcia lotnicze lasów wykonane przez Luftwaffe w latach  1941-44. Założyliśmy, że przez porównanie tych obrazów ze współcześnie wykonanymi  zdjęciami satelitarnymi możliwe będzie określenie miejsca położenia budynku, po którym  nie ma dziś śladów. Wyniki zestawienia fotografii są interesujące. Pozwalają postawić tezę, że w prawdopodobnym miejscu usytuowania willi NKWD stoi dziś zupełnie  nowy budynek - wykonany z drogich materiałów, ale niedokończony, jakby jego  budowę przerwano. Miejscowi nazywają go "willą biznesmena". Jakiż jednak biznesmen  wznosiłby dom w takim miejscu? I czyż wobec braku zgody Rosjan na archeologiczne badania terenu pojawienie się na nim świeżej konstrukcji może nie wydawać się  podejrzane? Zapytajmy wprost: czyżby rzeczywistym celem tej budowy miało być usunięcie  resztek fundamentów stalinowskiego miejsca kaźni? Obiekt był wznoszony prawdopodobnie na krótko przed, lub nawet w trakcie, z pracami związanymi z budową cmentarza wojskowego. Czyżby zatem ostatnie ślady zbrodni zacierano  jeszcze tak niedawno? Cóż może świadczyć lepiej o głębokim rozdarciu rosyjskiego  sumienia w naszych czasach? http://wyborcza.pl/katyn/1,105381,7725860,Katyn___technika_zbrodni.html?as=4

 

Pozostawiam ten wątek w zawieszeniu. Wracamy do generaliów. Dlaczego się „ludziom" nie wszystko za pomocą mediów mówi albo czasami nie mówi się nic o sprawach najwyższej  wagi? Ano dlatego, by np. nie doszło nagle do wojny, do rozruchów, do zamieszek ulicznych, do  niekontrolowanych wybuchów społecznych, w trakcie których emocjami dziesiątek tysięcy osób  mogliby chcieć zawładnąć jacyś cynicy w szatkach „zbawicieli narodów" etc. Jest to pewnie forma wyboru „mniejszego zła", ale czasami nie ma w geopolityce rozwiązań o wyniku „win-win". Gdyby Pan usłyszał 10 Kwietnia, że np. Delegaci zginęli w wyniku zbrojnego zamachu, to domagałby się Pan (ja także) militarnego odwetu na tych, którzy się takiego ataku terrorystycznego dopuścili. Polska wraz z NATO musiałaby stoczyć otwartą wojnę ze ZBiR-em - jej skutki są trudne dowyobrażenia nawet dziś.

 

ZBiR,   m.in. w ramach manewrów Zapad-2009, poniekąd oprotestowanych przez Polskę, do takiej wojny się szykował i demonstrował swą gotowość na odparcie ataku Polski i NATO. Jednym z elementów kontrataku Moskwy i Mińska miało być nuklearne bombardowanie Warszawy   (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/01/FYM-Aneks-4-2-do-CzsK.pdf,  s.  48). ZBiR, powtarzam, szykował się do wojny. Czy miałaby ona przebieg taki, jak w przypadku Gruzji w 2008, czy też chciano rozpętać konflikt na skalę europejską? Na samą myśl o takim scenariuszu w 2010 może się dziś zrobić zimno - co dopiero zaś gdyby doszło do zbrojnej realizacji szaleńczych w gruncie rzeczy planów ZBiR. Nie sądzi Pan chyba, że np. wysadzono /zestrzelono by samolot z prezydencką delegacją z naszego kraju i Polska wraz z NATO wzruszyłyby ramionami, i  powiedziano by, że „nic się nie stało" i „życie toczy się dalej" po prostu. Gdyby zaszła taka właśnie zbrojna akcja wymierzona w samolot z delegacją tej rangi, to nie tylko natychmiast wiedziano by w NATO o jej realizacji, ale też nie byłoby żadnego badania takiej „katastrofy", tylko doszłoby do  militarnej konfrontacji na wielką skalę, do wojny.

 

Co innego, gdyby Delegaci bezpiecznie wylądowali i zostali dopiero później zdradziecko uprowadzeni i zaatakowani. Ten wariant jednak (oraz formułę ewentualnej szybkiej i skutecznej  odpowiedzi ze strony NATO) już wyżej starałem się hipotetycznie i zarysowo zrekonstruować.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (84)

Inne tematy w dziale Polityka