Cztery lata minęło i znów weszliśmy w kampanię wyborczą do Parlamentu. I choć media żyją ustaleniami i przepychankami list do Sejmu, mnie tak jak cztery lata temu bardziej interesują te do Senatu. Z dwóch powodów. Po pierwsze ponieważ są to JOW-y, to łatwiej tu o prognozy dotyczące wyniku. Po drugie zaś sami kandydaci dają ciekawy materiał co do sprawności partyjnych aparatów w tym, najważniejszym dla każdego ugrupowania, sprawdzianie wyborczym.
Gdy cztery lata temu pochylałem się właśnie nad tym tematem, zwracałem uwagę na istotny fakt: wiele okręgów wyborczych do Senatu wykrojonych jest dość "z głową" i obejmuje w miarę spójne tradycjami, czy tożsamością lokalną, społeczności. Co rysuje dość mocne ramy przy zsyłaniu do takowych "spadochroniarzy" nie znających realiów danego regionu. I wyniki dość odbiegające od politycznych sympatii, obserwowanych choćby w równoległych wyborach do Sejmu. Na moim Pomorzu okręgów jest sześć: obejmujący gros dawnego województwa słupskiego nr 62; wykreślony w "sercu Kaszub" (od Człuchowa po Kartuzy) nr 63, gdyński (z powiatem puckim) nr 64; gdański (z Sopotem) nr 65; kociewski (wraz z kociewsko-żuławsko-kaszubskim gdańskim powiatem ziemskim) nr 66 oraz powiślańsko-żuławski nr 67.
Wiele razy już pisałem, że bezmyślne uznawanie Pomorza za "bastion PO" wynika z pewnego przekłamania jakie narzuca faktycznie "peowska" aglomeracja Trójmiasta. Która tak w wyborach parlamentarnych, jak i samorządowych (nawet do sejmiku) w dużym stopniu przez granice okręgów, dominuje nad dość prawicowym interiorem. Zwłaszcza tym kaszubsko-kociewskim objętym granicami bardzo religijnej diecezji pelplińskiej.
Przypomnę, że w 2015 roku PiS w tym naszym "bastionie PO" zdobył dwa mandaty senatorskie (w okręgu nr 63 i 66) i w tym roku utrzymanie tego wyniku wydaje się być minimalnym celem. A i kolejne z dwa pozaaglomeracyjnych okręgów nr 62 i 67, też wydają się być potencjalnie w zasięgu ręki. Ale od teorii do praktyki długa droga. Cztery lata temu mimo, że PO w kociewskim okręgu nr 66 wystawiło wręcz kabaretowego kandydata (mało znanego i prowadzącego fatalną kampanię), a PiS swojemu zrobił wręcz popisową akcję kampanijną, to Antoni Szymański wygrał tylko o włos (niecałe pięćset głosów, na 43 tysiące zdobytych). Dla odmiany dużo gorszy (pod każdym względem) zwycięzca z okręgu kaszubskiego, senator Waldemar Bonkowski, pokonał oponenta z PO Romana Zaborowskiego bezpieczną przewagą ponad trzech tysięcy głosów (przy wyniku ciut ponad 60 tysięcy). Tam gdzie wygrali kandydaci PO, osiągali przewagę od sześciu (w okręgu powiślańsko-żuławskim) do ponad pięćdziesięciu (w Gdańsku) tysięcy głosów.
Jakbym widział gdzieś tutaj prawidłowość, to właśnie w doborze kandydatów. "Swój" dobrze znany od lat (reprezentujący Kaszubów m.in w sejmiku) Bonkowski bez problemu wygrał z równie "swoim" (wcześniej wojewodą i senatorem) Zaborowskim, wykorzystując istniejące w tym regionie sympatie polityczne wyborców. Natomiast na Kociewiu całkowicie niezwiązany z regionem "spadochroniarz" Antoni Szymański stracił mnóstwo głosów na rzecz fatalnego Garbriela w najbardziej pisowskim rejonie województwa. Przypomnę, rok wcześniej PiS wygrał wybory i przejął władzę tylko w jednym powiecie pomorskim, właśnie w leżącym na Kociewiu powiecie tczewskim. Jeszcze ciekawiej było w okręgu nr 67, gdzie wystartowało trzech "swoich" i wszyscy osiągnęli dość porównywalne wyniki: 26 tys. Czarnobaj z PO, 21 tysięcy Janiak z PiS i 19 tys. Śnieg z Lewicy.
A jak to wygląda w roku 2019? Mamy przedstawionych już kandydatów, którzy pewnie zostaną zarejestrowani, więc można się pokusić o pierwszą prognozę. Tym prostszą, że porozumienie o niekonkurowaniu głównych ugrupowań opozycyjnych w wyborach do Senatu wydaje się być pewne, więc w każdym z okręgów czeka nas najpewniej dość wyrazisty, bezpośredni pojedynek przedstawiciela Po i PiS. W okręgu gdańskim (nr 65) i gdyńskim (nr 64) kandydaci PO wydają się nie do pokonania. Tak Bogdan Borusewicz, jak i Stanisław Rybicki, nie tylko wykorzystają sympatię polityczne większości mieszkańców tych okręgów, ale także osobisty potencjał dużej rozpoznawalności i silnego związku z oboma miastami. Cztery lata temu dawało im to kilkudziesięciotysięczną przewagę nad konkurentami i nie zdziwię się, jak po idiotycznej rządowej nagonce na Gdańsk Borusewicz jeszcze poprawi wynik sprzed czterech lat.
Ciekawie natomiast jest w okręgu słupskim (nr 62). Kazimierz Kleina, senator od wielu kadencji a wcześniej burmistrz Łeby jest mocnym kandydatem ze strony PO. PiS zagrało tu ciekawie. Dorota Arciszewska-Mielewczyk jest bez wątpienia kandydatką mocną. Rozpoznawalną i aktywną w terenie. No właśnie, ale czy właśnie na terenie okręgu nr 62? Gdyby wystawiono ją w sąsiednim, kaszubskim okręgu nr 63, to postawiłbym na jej zwycięstwo. Ale w słupskim, z miejscowym, równie aktywnym senatorem Kleiną jej szanse wydają się mniejsze, chociaż... wcale nie przesądzone.
Podobnie trudno wyrokować co stanie się na Powiślu. Zmierzą się tam ponownie Leszek Czarnobaj z PO oraz Kazimierz Janiak z PiS. To, że cztery lata temu prawie 1/3 głosów zdobył kandydat Lewicy, którego teraz najpewniej zabraknie, wcale nie przesądza, według mnie, że PO ma tu zwycięstwo w kieszeni. Raz, że sympatie elektoratu socjalnego dziś bez wątpienia są po stronie rządowej, dwa, jestem przekonany, że bardzo dużo głosów kandydat lewej strony zdobył za bycie popularnym Jerzym Śniegiem z Kwidzyna, a nie przedstawicielem tego czy innego ugrupowania. Stąd każdy wynik wydaje się być możliwy, a prawdziwa kampania dopiero przed nami.
Natomiast to, co władze PiS zrobiły w swoim pomorskim "mateczniku" na Kociewiu i Kaszubach, to woła o pomstę do nieba. Wojewodę Dariusza Drelicha, ktoś musi bardzo nie lubić by wystawić go jako kandydata na terenie, który do dziś świetnie pamięta jego "energiczną" walkę z katastrofą z sierpnia 2017 roku. Jego pierwszym grzechem jest to, że jest "spadochroniarzem" z powiatu gdańskiego. Nie mającym najmniejszych związków (do czasów bycia wojewodą) z obszarem okręgu nr 63. Po drugie zasłynął także (już jako wojewoda) z dość dwuznacznych wypowiedzi pod adresem regionalizmu i Kaszubów, co właśnie jako człowiekowi z zewnątrz, jest mu do dziś pamiętane. Gdy ultranarodowiec Bonkowski ostro wypowiadał się o braku patriotyzmu i patrzeniu na Berlin przez niektórych Pomorzan, to nikomu z Kaszubów nie przyszło by namyśl, że ocenia tak en masse całą społeczność z której się wywodzi. Bo nie raz i dwa podkreślał też swoją kaszubskość i przywiązanie do tradycji i historii regionu. Zaś "obcy" Drelich? Nawet jak zarzekał się, że miał na myśli konkretne środowiska, to Kaszubi plemiennie wszystko brali pod swoim adresem. Taki urok tradycyjnych, silnie związanych społeczności. Zaś po trzecie jest, tak technicznie, bez patrzenia na partyjne szyldy, jednym z najgorszych wojewodów, jacy urzędowali w Gdańsku do wielu lat i praktycznie patrzący Kaszubi też o tym mówią. Jedyne co ratuje Dariusza Drelicha to partyjny szyld i ogromne poparcie dla jego formacji na Kaszubach. Ale czy to wystarczy? Dużo zależy od kontrkandydata - Stanisława Lamczyka - dotychczasowego posła PO. Bez dwóch zdań ma mocne papiery. Rodem z powiatu chojnickiego, zawodowo i politycznie (jako radny powiatowy) związany z powiatem kartuskim. Od 2005 roku poseł, zdobywający od 6 do 12 tysięcy głosów. Rzekłbym jednak, że nie aż tak aktywny i energiczny w terenie (w porównaniu choćby z takim senatorem Kleiną), więc przy dobrej kampanii PiS, też będzie musiał się wysilić. Niemniej doprowadzić do sytuacji, gdzie prawie pewny mandat zaryzykowano dla tak fatalnego polityka, którego ktoś postanowił "kopnąć w górę" miast po prostu odwołać - niepojęte.
Choć w najbliższym mi, kociewskim okręgu nr 66 aż takiego "strzału w stopę" PiS nie zrobił, to także podjął bardzo duże ryzyko. Główny problem polega na tym, że postanowiono dokonać reelekcji zwycięzcy z 2014 roku, senatora Antoniego Szymańskiego. Gdyby senator Szymański ostatnie cztery lata dobrze przepracował, udzielając się w terenie jak jego poprzednik śp. Andrzej Grzyb, czy choćby wspomniani już kandydaci z okręgu nr 62 była by to decyzja zrozumiała. Niestety choć wygrał wtedy o włos, to senator osiadł o laurach. Póki jeszcze burmistrzem Pelplina, do wiosny 2018 roku, był (aktualnie gdzieś dziwnie zaginiony po odwołaniu z wiceprezesowania Lotosowi) świetnie czujący teren Patryk Demski z PiS, to kolokwialnie mówiąc, woził pana senatora gdzie trzeba oraz kiedy trzeba i chociaż było go widać (acz także to, że nie czuł się w tej roli zbyt dobrze). Jak ponad rok temu miejscowego przewodnika zabrakło, to senator już całkiem odpłynął. I nie chodzi o to, ze go nie ma na jakichś uroczystościach. Tych najważniejszych jest. Ale tak naprawdę nic ponad to. Zaś sedno w tym, że senator jest generalnie bardzo aktywnym politykiem i działaczem, zwłaszcza zajmującym się tematyką rodzinną. Niestety działaczem z Gdańska, którego Gdańsk interesuje, a nie własny okręg wyborczy. Swoistym kuriozum jest to, co pokazał mi swego czasu kolega - nauczyciel, śledzący facebookową aktywność senatora. W czasie strajku szkolnego Antoni Szymański był mocno zajęty sprawami jego przebiegu, rozmowami ze środowiskiem, odwiedzinami szkół, pisaniem listów do władz samorządowych, ale... właśnie w Gdańsku. Na zaproszenia od kociewskiej "Solidarności" nauczycielskiej ponoć nie reagował... Swój okręg odwiedzał tylko w celu złożenia kwiatów na kolejnym apelu i na tym jego aktywność się skończyła. Być może się mylę, ale wydaje mi się, że miejscowi posłowie PiS, Jan Kilian (aktualnie czwórka na liście do Sejmu) i Kazimierz Smoliński (szóstka), mogli mieć coś wspólnego z decyzją by senatorem został znów człowiek, który w żaden sposób nie zagraża ich wpływom na tym terenie, bo po prostu nie jest nim zainteresowany.
Zaś pech senatora polega na tym, że PO wystawiła całkiem nowego kandydata, który może wygrać. I to nawet zdecydowanie. Wicemarszałek województwa Ryszard Świlski, to bowiem postać nietuzinkowa. Choć ze względu na aparycję i styl znany jest z trochę lekceważącej ksywki "Beckham", to jest to jednak jeden z aktywniejszych i skuteczniejszych samorządowców wojewódzkich. Sam rodem z ziemskiego powiatu gdańskiego, podkreślający jednak rodzinne związki z Kociewiem (pamiętam jego wystąpienie na jednym z wcześniejszych Kongresów Kociewskich, na którym był najwyższej rangi politykiem wojewódzkim). A co dość istotne, od lat słynący z skuteczności i konkretności Chwalili go za to nawet tczewscy włodarze powiatu w poprzedniej kadencji, rodem z PiS. Odpowiedzialny za politykę transportową w województwie, co też może się liczyć w okręgu, w którym najludniejszą miejscowością jest "miasto kolejarzy" (czyli Tczew), zaś praktycznie wszystkie gminy i powiaty mają silne interesy związane z problemami dojazdowymi do A1. Zaryzykuję i powiem, że jak wicemarszałek zrobi porządną kampanię, to ma szanse na spokojne zwycięstwo. Zaś Antoniego Szymańskiego świetna kampania może uchronić przed kompromitacją. Bo bez takowej może się skończyć przegraną liczoną w tysiącach głosów. A w wyborach do Sejmu PiS na Kociewiu powinien spokojnie wygrać. Nie mniej sympatie polityczne mają tu też znaczenie i przy kiepskawej kampanii PO (podobnej do tej sprzed czterech lat) i świetnej PiS, a dodając do tego jeszcze wysoką frekwencję, to Antoni Szymański jakieś szanse także ma. Nie mniej śmiem twierdzić, że start, choćby któregokolwiek z wymienionych wcześniej, aktywnych dość posłów PiS, dawałby tu o wiele większą gwarancję zwycięstwa (a nawet Kazimierzowi Smolińskiemu wróżyłbym prawie pewne zwycięstwo).
Tyle prognoz na sam start kampanii. Przed nami dwa miesiące działań, które mogą zaważyć o co najmniej czterech mandatach senatorskich z Pomorza. Piłka w grze...
Inne tematy w dziale Polityka