No i znów robię przegląd prasy... Ale trudno tego nie zrobić.
Redakcja "Sieci" uznała, że sączone od dłuższego czasu różne kłamstwa i manipulacje na temat "ciągot Gdańska do Niemiec" wybrzmiewają zbyt słabo, więc w najnowszym numerze postanowiła popełnić artykuł, w którym nie tylko zbierze je razem ale i podniesie na nowy, wyższy poziom. Ot, kłamstwa level "Sieci". Trójca autorów Marek Pyza, Andrzej Potocki oraz Marcin Wikło stwierdziła, że warto tutaj w dno zapukać od dołu. Bo taka potrzeba polityczna. Tytuł "Wojna Gdańska z Polską", okraszony hasłem na okładce "Czy Gdańsk chce do Niemiec?" mówi tutaj wszystko...
Nie wiem w sumie co tu najpierw komentować, bo stężenie manipulacji, przekłamań i jawnych kłamstw jest tak wielkie, że te osiem stron tekstu wymagało by pewnie z 24 sprostowań. Wymienię więc może tylko najbardziej idiotyczne kłamstwa jakie autorzy postanowili zaserwować.
Hitem numer jeden jest zdjęcie zrujnowanych koszar na Westerplatte z podpisem: "Obiekty na Westerplatte, administrowanym po 1989 roku przez samorząd gdański, popadły w ruinę". Idiotyzm tego zdjęcia polega nie tylko przedstawieniu na zdjęciu akurat jednego z nielicznych obiektów, który samorząd gdański ogarnął i przystosował do zwiedzania. Ale na potężnym fałszerstwie historii Westerplatte (jestem ciekaw czy będą to prostować dyżurni jej strażnicy z Działu Obronny Westerplatte z Muzeum II Wojny), mówiącym jakoby po 1989 roku powstały na jego terenie jakiekolwiek nowe ruiny.
Hit numer dwa, to prymitywna manipulacja słowami Adama Koperkiewicza. Z cytowanego fragmentu jasno wynika, że ten gdański historyk wyśmiewa się z wizji "Gdańska jako prawie koloni niemieckiej", "Krzyżaków na północ od Torunia". Tymczasem skomentowano to stwierdzeniem, że "Rozmawiając z gdańszczanami, mamy poczucie, że jakoś tę wszechobecną w mieście niemieckość wypierają". No bo jak turyści stwierdzą, że w Gdańsku mieszkają Krzyżacy, a muzealnik skwituje to uśmiechem, że takie to klasyczne turystyczne "złote myśli", to jest to bez wątpienia wypieranie się oczywistej niemieckości...
Hit numer trzy - "Tusk i autonomia Kaszub". Tutaj wręcz erupcja idiotyzmów. Zarzuty zaczynają się od tego, że istnieje nagroda im. Martina Opitza. No niby zasłużony poeta z XVII wieku, dworzanin samego Władysława IV, ale przecież szwedzki kolaborant! Bo tak napisała Wikipedia. Śmiał bowiem w czasach rozejmu szwedzko-polskiego utrzymywać kontakty z dworem w Sztokholmie. Ciężka zdrada i przykład podejrzanych gdańskich patronów. Zdrajcę upamiętniają, miast nagradzać imieniem takiego Jana III Sobieskiego, który jak wiadomo tylko w czasie wojny szwedzko-polskiej przeszedł na stronę Karola Gustawa, co zdradą żadną nie było...
Dalej są bajki o II Kongresie Kaszubskim. Tutaj jako informator o bredniach na temat kaszubskiej armii, waluty rządu i żądaniu przez Tuska "pełniej autonomii Kaszub", wystąpił Ryszard Śnieżko. Podpisany jako były radny AWS, co ma jakoś uwiarygodnić te postesbeckie wymysły. Notabene ten sam, który stworzył pachnącą zdradą stanu wizję, w której Gdańsk formalnie do Polski nie należy! Pisałem o tym tyle, że tylko odnotuję.
Potem kolejny "złoty strzał". Otóż wedle autorów "Sieci" Tusk, jako współautor pracy zbiorowej pod redakcją Józefa Borzyszkowskiego wydanego przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie jeszcze w 1984 roku opisywał oddziały partyzanckiego podziemia niepodległościowego "Gryf Pomorski" jako" reakcyjne podziemie" oraz "bandy, które terroryzowały ludność i dokonywały grabieży". Zacznijmy od tego, że Tusk tej książki żadnym współautorem nie był. W dobie stanu wojennego (kiedy książka ta powstawała) bezrobotnego, ledwo wiążącego koniec z końcem Tuska jego mentor Lech Bądkowski wciągnął do pracy fizycznej w wydawnictwie Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (które w tym czasie stało się przytułkiem dla szerokiego grona "zweryfikowanych negatywnie", głownie dziennikarzy). O dziwo późniejszy premier na tyle był tu zdolny, że wkrótce zaczął też pracować przy składzie książek. I to całe jego "współautorstwo". Sławomir Cenckiewicz, który swego czasu wynalazł ten fakt, musiał się mocno gimnastykować by ta sprawa wybrzmiała w ogóle jako zarzut. Ale Cenckiewicz przynajmniej wiedział o czym pisze. "Bandami" w książce tej nazywano żołnierzy "Łupaszki", a nie "Gryfa Pomorskiego". Jestem ciekaw czy Józef Borzyszkowski, jedna z najbardziej zasłużonych postaci właśnie dla przywracania i kultywowania pamięci o "Gryfie Pomorskim" odpuści takie oszczerstwo autorom artykuły "Sieci". Przypomnę, że samo Zrzeszenie zakładali właśnie weterani "Gryfa", a którego przedostatni komendant, był pierwszym Zrzeszenia prezesem.
Na marginesie tylko dodajmy, że sama sprawa owego nazewnictwa, nie jest tu aż tak jednoznaczna, bo rzeczony profesor Borzyszkowski ze znacznym gronem mieszkańców okolic Brus, mają do dziś względem oddziałów "Łupaszki" bardzo ostre i uzasadnione pretensje (z którymi nie chce poradzić sobie jakoś IPN, w tym temacie nabierający po prostu wody w usta) za bezpodstawne zamordowanie kilku osób i dalekie od jakikolwiek standardów partyzanckich rekwizycje. Przypomnę tylko, że nieprzemyślane działania "wyklętych" w tym rejonie wzbudzały tyle emocji, że sam ks. ppłk Józef Wrycza - stary endek, lider rzeczonego "Gryfa Pomorskiego" i prześladowany do końca życia antykomunista, gdy odwiedzili go na plebani w Wielu żołnierze "Łupaszki" w ostrych, koszarowych słowach wydał im formalny rozkaz opuszczenia parafii i nigdy do niej nie wracania i nękania jego parafian.
Ponoć właśnie z powodu tego "skandalu" z książką o Brusach (co ciekawe w artykule tytuł nie pada - no bo jeszcze ktoś by zbyt szybko to sprawdził) Tusk miał przegrać na Pomorzu w kilku powiatach II turę wyborów w 2005 roku. Jako obywatel jednego z owych powiatów, nie pamiętam ulotek z kwestią "wyklętych", pamiętam jednak inne związane z "dziadkiem z Wehrmachtu", które faktycznie zaważyły na wyborach, ale długofalowo przyniosły całkiem inne skutki. Co ciekawe o tym ani słowa w artykule.
Dalej znów wesoło. Najlepsza być może część artykułu dotyczy, proszącej się zresztą o medialny łomot, gdańskiej akcji dotyczącej patronów tramwajów. I nie dość aktywnych członków NSDAP i chybionych na tym tle decyzji gdańskich włodarzy, to pojawić się tam jednak musiał... sam Georg Förster, a dokładnie Jan Jerzy Förster. Przykład kuriozalny. Raz, że prawem kaduka znalazł się na gdańskim tramwaju, bo literalnie związków z miastem nad Motławą nie miał żadnych (poza pewnie okolicznościowymi pobytami, gdy przez dziewięć lat dzieciństwa wychowywał się we wsi położonej kilkanaście kilometrów od miasta). Gdańszczanie "pożyczyli " go sobie na patrona, bo bez wątpienia to postać formatu światowego, jedno z centrów poświęconych badaniom jego spuścizny mieści się m.in. na Hawajach.
Ale dla autorów "Sieci" to nade wszystko polakożerca, którego dzieła "przyczyniły się do rozpowszechnienia się w Niemczech szeregu negatywnych, ksenofobicznych stereotypów na temat Polski i Polaków". Dodajmy tylko dzieła wydane przez wdowę kilkadziesiąt lat po śmierci samego Förstera. Będące przeredagowaną wersją jego osobistych notatek. Dodajmy również, że ów oświeceniowy rewolucjonista nic lepiej nie pisał o Niemcach, Anglikach i Francuzach. Natomiast to, że był wrogiem Prusaków, podkreślał swoje polskie obywatelstwo i miał ogromne zasługi dla polskiej nauki współtworząc Uniwersytet w Wilnie to już nieistotne szczegóły. Najważniejsze, że naziści, jak tworzyli w XX wieku propagandę, to sięgnęli po werteryczne listy do żony , jakie pisał Förster w wieku XVIII . Dodajmy tylko, ku zgrozie niektórych, że od lat w sąsiednim Tczewie (mateczniku Försterów, gdzie dziad, i paru pradziadów Jana Jerzego było burmistrzami) tak jego, jak i nieco mniej znanego, acz również zasłużonego ojca czci sie od lat. A w mieście współrządził PiS gdy otwierano na jego cześć wielką wystawę. Też o tym pisałem...
Wśród tych hitów oddać trzeba autorom uczciwość. W dwóch kluczowych propagandowo akcentach dotyczących Wolnego Miasta zmienili obowiązującą narrację. I tak niemiecki napis "Postamt" jest oburzający już nie dlatego, że zrobiono go na budynku przedwojennej Poczty Polskiej, ale bo jest to historyczny budynek "pierwszej otwartej polskiej poczty po II wojnie światowej". Że dokonał tego konserwator zabytków nadzorowany przez rząd, tradycyjnie ani słowa. O tym, na czym polega symboliczność faktu, że jest to ponoć (bo w cale nie jestem tego pewien) "pierwszy otwarty po wojnie budynek poczty", trudno przesądzać? Grunt, że można dalej promować hasło o niemieckim napisie na polskiej, historycznej poczcie. Był taki pierwszy sekretarz PZPR Tadeusz Bejm, który za Gierka w tym samym duchu kazał poskuwać wszystkie niemieckie napisy na "historycznych, polskich budynkach" w Gdańsku, a który wydaje sie tu dobrym patronem dla autorów "Sieci". Notabene, też go przed tym patriotycznym czynem powstrzymali źli konserwatorzy zabytków na czele z tym Generalnym w Warszawie... Warto by przejrzeć to środowisko, ani chybi niemiecka agentura...
Podobnież z słynnym rondem. I choć w tekście tradycyjnie jest mowa tylko o "Rondzie Granicznym Wolnego Miasta", to na jego zdjęciu i podpisie pod nim jest już pełna nazwa (Rondo Graniczne Wolne Miasto-Gdańsk-Rzeczpospolita Polska". Baaa nawet przytoczony jest bardzo sensowny fragment wyjaśnienie tej nazwy, jakie popełnił sam Paweł Adamowicz - mówiący o walorach edukacyjnych przypominania faktów historycznego przebiegu granic. Ale to zbyt trudne było dla autorów i nie zrozumieli prostego tekstu. Dla nich to przykład na kreowania "nowej tożsamości" przez ludzi, którym "imponuje niemieckość".
Jest tego więcej. Osiem stron bredni przetkanej manipulacjami, okraszone nielicznymi prawdziwymi faktami. Co ciekawe, całkiem sensowne wypowiedzi wielu cytowanych osób (z różnej strony politycznej barykady) autorzy przerabiają na swoje kopyto, popisując się momentami żenującym brakiem umiejętności czytania (słuchania) ze zrozumieniem. I cóż, że profesorowie Czauderna z Behrentem dość ciekawie (można by polemizować, ale na pewno merytorycznie) opisują prawdziwy "problem" z niemieckością w Gdańsku, gdy autorów to w ogóle nie interesuje? Nie zgodne to z ich narracją, to udają, że nie rozumieją.
Jako puenta zaś może posłużyć creme de la creme filozofii autorów, pokazanej przy okazji wątku o tramwajach. Cytuję: "niemal połowa gdańskich tramwajów pieszczotliwie nazywana jest "Drotmundy" - 2007 roku miasto kupiło stare składy (produkowane na przełomie lat 70. i 80.) a w wycofane z użytkowania w Drotmundzie. Wysłużone maszyny jeżdżące po Gdańsku wielokrotnie się psuły".
Nic to, że te "poniemieckie" tramwaje, wycofywane dekadę temu z kilku miast za Odrą były importowym hitem w całej Polsce i zabijała się m.in. o nie także Łódź. Nic to, że były o wiele nowsze, tańsze i po prostu lepsze od starych wysłużonych Konstali 105. Ale to, że "wielokrotnie się psuły"? Z tego co kojarzę z specjalistycznych dyskusji, to tramwaje te (notabene przed włączeniem do ruchu przeszły wszystkie daleko idącą modernizację) są jednymi z najmniej awaryjnych w Gdańsku. O wiele mniej od najnowszych polskich Swingów z Bydgoszczy.
Ale są poniemieckie i to wystarczy.
Najkrócej rzecz ujmując polecam ten tekst. Na pewno kiedyś będzie analizowany przez studentów jako przykład wpływania na opinie publiczną przez kreowanie wymyślonych konfliktów. Autorzy nie widza tu długich rąk ze wschodu? A może widzą, ale portfel ważniejszy? Tak czy siak, dla mnie sprawa jest jasna. Wojna gdańsko-polska jest dziś sterowana z Moskwy. W dość przyziemnym celu obniżenia rangi Gdańska, jako miejsca obchodów wybuchu II wojny światowej. Co by Putin na ta imprezę jednak zaprosić, a jak nie, by mniej było mu żal tu nie być. Nie wierzycie? To się przekonacie...
Inne tematy w dziale Polityka