Specjalnie kupiłem sobie najnowszy numer "Do Rzeczy" by przeczytać artykuł Piotra Semki "Co z tym Gdańskiem?". Autor, sam pochodzący z grodu nad Motławą, próbuje wy nim przedstawić analizę problemu, o co chodzi z tym sporem o współczesną "polskość Gdańska". Muszę przyznać, że generalnie robi to w sposób dość wyważony, ale niestety jednak wybiórczy.
Najkrócej streścić jego wywód można w ten sposób, że współczesnemu "duchowi Gdańska" ton nadają ludzie, którzy w ostatnich dekadach komuny szukając odtrutki od propagandowej historii sięgać zaczęli do przedwojennej historii miasta. Utożsamia ich z liberałami, których symbolicznym przywódcą jest sam Donald Tusk. Po 1990 roku wykreowali oni atrakcyjny dla lokalnych elit intelektualnych mit "miasta wolności", czego przejawem było sięganie do "hanzeatyckiej, kupieckiej tradycji". Dość silne środowisko konserwatystów, związane z Ruchem Młodej Polski, na tym polu nie było w stanie konkurować z liberałami i po prostu przyjęło ich narrację. Symbolem tego była aktywność na tym tle Pawła Adamowicza, który właśnie z tego środowiska się przecież wywodził. Swoistym "papieżem" tego mitu stał się natomiast Guenter Grass, któremu dla jego zasług rozsławienia miasta i jego trudnej historii w świecie, wybaczano nawet przynależność do SS.
Powiedziałbym, że do tego momentu analiza Piotra Semki do mnie przemawia i jest niezłą interpretacją historii grodu nad Motławą ostatnich paru dekad. Niestety dalej jest dużo gorzej. Według dziennikarza "Do Rzeczy", rok 2005 miał być dla gdańskich elit "szokiem". Nagle poczuć się one miały "pod PiSowską okupacją", zaś sam Tusk poczuł się "ugodzony" dziadkiem z Wehrmachtu... No i szczerze pisząc, to Piotr Semka właśnie kreuje tu jakiś kombatancki mit. Przypomnę do tych wyborów PiS i PO ściśle na Pomorzu współpracowały, mając nawet wspólny klub w sejmiku (któremu mocno bruździł niejaki Jacek Kurski, ówczesny radny z opozycyjnego LPR-u). Nie pamiętam by wygrana PiS była jakiś szokiem, czy uznaniem, że nastała okupacja. Emocje budziły różne konkretne sprawy, ale w tym czasie cały czas na gdańskim poletku spór PiS i PO przypominał kłótnię w bliskiej rodzinie.
Natomiast osobnym wątkiem jest "dziadek z Wehrmachtu", bo było to nie ugodzenie Tuska, ale wywołanie potężnej fali związanej z wojenną przyszłością Pomorza. Paradoksalnie mniej to dotyczyło samych gdańszczan, a bardziej pomorskich autochtonów z Kaszub i Kociewia. I jak na tych tradycyjnych, religijnych obszarach, PiS ciągle dziś ledwo wygrywa z konkurencją (a powinien teoretycznie ją gromić), to właśnie dlatego, że lokalne elity owego "dziadka z Wehrmachtu" pamiętają. Piotr Semka jednak bardzo konsekwentnie unika w tym tekście pokazania, by poza "liberałami" i "konserwatystami" były w Gdańsku i jego okolicach jakiekolwiek inne siły mające wpływ na lokalną tożsamość i postrzeganie własnej historii.
Charakterystyczne jest, że gdy wspomina list otwarty naukowców protestujących przeciwko kampanii utożsamiania Gdańska z jakimiś antypolskimi działaniami, to z czterech jego autorów wymienia tylko jednego - prof. Grzegorza Motykę z warszawskiego PAN. Tymczasem pozostałe trzy nazwiska, profesorów: Józefa Borzyszkowskiego, Cezarego Obracht-Prondzyńskiego oraz Janusza Rachonia są niezwykle charakterystyczne. Bez dwóch zdań nie są to osoby w jakikolwiek sposób związane z owymi "liberałami", spod szyldu Tuska, Huellego i Chwina. Nie są to też osoby, które dziś można by utożsamiać ze "zdrową" (politycznie zaangażowaną po stornie aktualnego rządu) frakcją konserwatywną, jak profesorowie Czauderna i Czachor (bynajmniej nie historycy). Jakby szukać klucza, to jest dość, jasne, że ów list narodził się w środowisku Instytutu Kaszubskiego (którego aktualnym prezesem jest Obracht-Prondzyński, honorowym Borzyszkowski, a Rachoń z Motyką ściśle z nim współpracują od lat). Instytutu, który jest naukowym ramieniem środowiska całkowcie przez Piotra Semkę przemilczanego (nie sądzę by z niewiedzy), a mającego ogromny wpływ na tożsamość współczesnych gdańszczan i gdańskich elit.
Zacznijmy od podstawowej sprawy. Owi "liberałowie" zajmowali się przez ostatnie trzy dekady głównie wydawaniem albumów i fetowaniem Grassa. Tymczasem jakby zebrać naukowców badających historię Gdańska i kreujących jego tożsamość. To praktycznie wszyscy, co do jednego są członkami Instytutu Kaszubskiego. Choć sam Tusk jest biograficznie z ruchem kaszubskim związany, to środowisko trudno uznać za liberalne. Jego współczesne, naukowe korzenie kształtowały się w trakcie "Spotkań Pelplińskich" organizowanych właśnie przez Józefa Borzyszkowskiego we współpracy z ks. bp Marianem Przykuckim. Świadectwem tego jest choćby liczny udział duchownych w składzie Instytutu (z biskupem włocławskim Wiesławem Mehringiem na czele!). Kaszubi także kultywują pamięć o przedwojennej historii, ale bez fascynacji "niemieckimi zasługami cywilizacyjnymi", a raczej w mocnej kontrze do takiej narracji. Stąd IK wydaje choćby serię biografii prezentujących niezwykle zasłużonych dla polskiego ruchu narodowego działaczy Pomorza. Na dodatek są oni w dość mocnym sporze z owym środowiskiem liberalnych "upamiętniaczy", w związku z dość dużą różnicą zdań na temat historycznej obecności Kaszubów w Gdańsku, który sprowadzić można do symbolicznej sprawy uznawania Gdańsk za stolicę Kaszub.
Z drugiej strony także to środowisko silnie stawia na dialog z Niemcami, acz raczej dość wyważony, czy z niemieckiego punktu widzenia nawet nieprzyjemny - bo za jedne z istotnych punktów owych historycznych dysput są niemieckie zbrodnie z czasów ostatniej wojny. Od zbrodni pomorskiej zaczynając na wymordowaniu tutejszej, nielicznej społeczności żydowskiej. Nic dziwnego, ze swego czasu głośna była sprawa przemielenia przez niemieckiego (wspieranego przez władze lokalne) współwydawcę polsko-niemieckiej publikacji o historii Pomorza, opracowanej przez naukowców dzisiejszego Instytutu Kaszubskiego. Przemielenie, z nieukrywanego zbyt mocno powodu "antyniemieckiego wydźwięku" tej książki. Z władzami Gdańska też prowadziło liczne spory, ale tu paradoksalnie wspólne konserwatywne korzenie i wyraźna sympatia Pawła Adamowicza do pomysłu "Gdańska-stolicy Kaszub" w ostatnich latach, dała pole do ścisłej współpracy. W obecnym sporze politycznie nie stanowi ono jakiegoś monolitu, bo sympatie rozkładają się bardzo różnie (członkiem i to aktywnym IK jest także prof. Grzegorz Behrendt, wicedyrektor Muzeum II Wojny), ale widać jednak silne przywiązanie do dbałości o swoje tradycje i zasługi historyczne Kaszubów i Gdańszczan (zwłaszcza Polonii Gdańskiej) dla Polski.
I obiektywnie patrząc to nie dziwi, że właśnie to środowisko poczuło się niezwykle dotknięte ostatnimi antygdańskimi wyskokami opakowanymi troską o polskość miasta i filogermanizm jego elit. Nie pasując jednak do osadzonej w realiach nieuchronnego konfliktu, upolitycznionej narracji, przez Piotra Semkę zostało całkowicie przemilczane. Wymowne jest, że dla niego symbolem protestu przeciwko kampanii fałszowania lokalnej historii ma być praktycznie niezwiązany z Gdańskiem Antonii Dudek, a nie zasłużony naukowiec, działacz regionalny i polityk (swego czasu solidarnościowy wicewojewoda gdański) Józef Borzyszkowski. Być może dlatego, że Antoniego Dudka łatwiej ubrać w szaty "idącego z odsieczą" Aleksandrze Dulkiewicz niż starego kaszubskiego naukowca...
Inne tematy w dziale Kultura