Dawno tu nie pisałem, ale po prostu muszę podzielić się swoja radością. Liznąwszy onegdaj nieco problematyki historii gospodarczej w nowożytności w czasie swojej aktywności na tym portalu wielokrotnie w tej kwestii zabierałem głos. Baa nawet poświęciłem temu kilka notek. Jak widać parę osób zapamiętało, bo właśnie zachęcono mnie bym sobie przejrzał ciekawe dyskusje na konkurencyjnym portalu, jednego z onegdejsiejszych prominentów Salonu, który poszedłszy na swoje rozwija mocno skrzydła. No i w ramach tego rozwijania wydaje kolejne książki, m.in. właśnie teraz promowana jest tam praca Adama Szelągowskiego poświęcona dziejom handlu i stosunków z nim związanych na Bałtyku.
Poszedłem, przeczytałem i rozbawienie kazało mi chwycić za klawiaturę. Otóż ożywione grono komentatorów (jak widzę ciągle trzymających swój poziom z przeszłości) przy okazji wydania tej pracy wręcz upaja się własną wyjątkowością, by nie rzec geniuszem. Oni pierwsi, jedyni docenili tak zasłużonego badacza jak Szelągowski. Badacza rzecz jasna wyklętego przez innych nieoduczonych historyków. Którzy albo go wręcz, o zgrozo, nie znają, albo bezpodstawnie deprecjonują. Tymczasem w pracy swej pokazuje on jasno same prawdy objawione, które, co oczywiste potwierdzają wizję dziejów samego Mistrza Gabriela Maciejewskiego. Który od czasu, gdy poświęciłem mu mały wpis, nic ze swojej roli Niezwykle Uznanego Blogera, nie wyszedł, a co z dużą sympatią stwierdzam (bo kwestia publikowania książek jest mi bardzo bliska), wydawniczo skrzydła rozwija.
Oceniając rzecz z perspektywy, to trudno nie dostrzegać tu motywów bardzo bliskich, mocno analizowanemu aktualnie zjawisku „turbolechityzmu”. To samo mityczne, wojujące z nauką (w imię prawdy, rzecz jasna) nastawienie do przeszłości, wyciąganie, z głupia frant, wiekowych prac badaczy sprzed wieku, czy dwóch, które traktuje się jako decydujący głos w danym temacie, tudzież bezkrytyczna wiara w geniusz liderów, tworzących tu wiodące teorie. Co istotne (bo w tym jest widoczna różnica z „turbolechitami”), sam Maciejewski w wielu książkach pisze całkiem do rzeczy, a jego robota wydawnicza jest naprawdę wartościowa. Jednak bez dwóch zdań w pełni świadomie (najpewniej w celach merkantylnych) wspiera wśród swoich komentatorów takie właśnie nastawienie.
No i ja, biedny żuczek po studiach historycznych, trafiam zachęcony na takie dyskusje (bo toczone w kilku wątkach) o Szelągowskim i nie mogę powstrzymać uśmiechu. Adam Szelągowski jest historykiem niezwykle zasłużonym, ale dość wiekowym (gros prac to początki XX wieku!) i od czasu jego twórczości przeszły (przynajmniej w historii gospodarczej) dwie badawcze epoki, owocujące sporą ilością bardzo wartościowych prac. Korygujących, za każdym razem dość mocno i naszą wiedzę (co wynikało m.in. z dostępu do nowych źródeł i metod analitycznych) i perspektywy badawcze.
Co nie zmienia faktu, że kilka jego dzieł, to wprost uniwersyteckie klasyki. Do dziś mam zachowane ksero z jego pracy o pieniądzach z 1902 roku, które rozdawano nam na zajęciach z historii nowożytnej na II roku, jako materiał do robienia wprawek do badań nad tematyką gospodarczą. Mam, jak pewnie i wielu kolegów, bo te kilka tabelek jest poręczną, świetną, merytoryczną „ściągą” w temacie systemu pieniężnego nowożytnej Polski, bo pochodzi z książki podawanej jako źródło w praktycznie każdej poważnej pracy, która napomyka o tych sprawach. Z tego co pamiętam, to w trakcie całego kursu historii w liście literatury, jaką dawano nam do przeczytania na egzaminy, były co najmniej dwie (a chyba nawet trzy) jego publikacje. Acz bez wątpienia podawane w celu nabrania szerszego spojrzenia na daną problematykę, bo w towarzystwie o wiele młodszych prac choćby takiego Mączaka, czy Grotha.
No i A.D. 2019 , dwie dekady po tychże studiach historycznych, czytam sobie, że ów Adam Szelągowski, to jakiś zapomniany, wręcz wyklęty badacz, którego prac i dokonań historycy nie znają, bo tematyka jaką opisywał jest po prostu zbyt skomplikowana dla ich ograniczonych, magistersko-profesorskich móżdżków. No cóż… Najpewniej pewnie dzielni badacze z IPNów, czy muzeów II wojny, specjaliści od futbolu klubowego i losów Jacka Kuronia, Adama Szelągowskiego mogą już nie kojarzyć. Ale historycy zajmujący się nowożytnością? Nie sądzę.
Najśmieszniejsze jest jednak coś innego. Otóż cała ta dzielna grupa komentatorów, pławiących się bezlitosnej krytyce współczesnej nauki, promuje dokonania badacza, którego prace są akurat fundamentem (acz często dość głębokim) pracy dzisiejszych historyków zajmujących się tą tematyką. Jak sądzę wielu z nich z miłą chęcią kupi sobie to nowe wydanie ze stajni wydawnictwa Gabriela Maciejewskiego, by przydało się w dalszej pracy własnej, tak teraz krytykowanej na jego portalu. Rzecz jasna krytykowanej, bez nawet pobieżnej jej znajomości, co miałem okazję, choćby w paru dyskusjach na tym blogu stwierdzić. I jedyne gorzkie ziarno w tej dość dowcipnej konstatacji, to obawa, że niestety, nic nie wskazuje, by mimo tak buńczucznych komentarzy, ktokolwiek z owych komentatorów był zainteresowany lekturą współczesnych, dość licznych i dostępnych prac w tym temacie… No chyba, że sam Właściciel, im coś poleci…
Edycja 11 stycznia: Właśnie zauważyłem, że Gabriel Maciejewski uznał mój wesoły tekścik za śmiertelną obrazę i wylał na moją głowę wiadro pomyj. Wiadro głównie złożone z jego fantazyjnych wizji na mój temat, stąd chyba trzeba będzie się ustosunkować. Ale to już zdecydowanie w osobnej notce. Choć po pierwszej lekturze, widzę, że cały czas są aktualne moje rozważania na temat jego zachowań, które popełniłem ponad dwa lata temu: https://www.salon24.pl/u/zpomorza/722452,o-wydawaniu-ksiazek-refleksja-dedykowana
Inne tematy w dziale Kultura