Ostatnimi laty sporo jeżdżę po środkowej Polsce, tak mniej więcej sięgając po Warszawę i Wrocław via Łódź. Te, dość regularne podróże dają mi ciągle materiał to rozmyślań nad kondycją polskich kierowców i zmianami jakie w ich zachowaniu wywołuje otwieranie nowych odcinków autostrad i dróg szybkiego ruchu.
Najogólniej rzecz ujmując nasi kierowcy nie byli, przez lata, nawet teoretycznie uczeni jak poruszać się po drogach szybkiego ruchu. Jedyną szkołą było, i chyba ciągle jest, osobiste doświadczenie. Świetnie widać to było na trójmiejskiej obwodnicy, która już za komuny miała charakter jak najbardziej pełnoprawnej drogi ekspresowej. I mimo, że było to tylko trzydzieści kilometrów, to wywarła ona ogromny wpływ na kulturę jazdy i zachowania kierowców z rejonu szeroko pojętego Trójmiasta. Naprawdę bowiem było przez lata widać różnicę jak po tej drodze jeździli miejscowi, a jak goście. Jeszcze mocniej uwidoczniło sie to, jak od 2007 roku zaczęto otwierać pomorski odcinek A1. I bardzo ciekawe było obserwowanie tak samej jazdy, jak i licznych dyskusji nad zachowaniami kierowców na naszej "Bursztynowej Autostradzie". Rzecz jasna odsetek idiotów, którym się wydawało, że autostrada to tor wyścigowy, a oni są jakimiś Kubicami, był pewną stałą. Mnie jednak interesowały bardziej mniej spektakularne zachowania niż "grzanie" 200 na godzinę. Np. utrzymywanie odległości między samochodami, cały skomplikowany problem wyprzedzania, zwłaszcza w czasie natężenia ruchu, czy zachowywanie się sytuacjach korka, lub trudniejszych warunków. No, i najkrócej rzecz ujmując, kierowcy z takich powiatów kociewskich (tczewski, starogardzki), zdecydowanie gorzej sobie z początku radzili niż ci z bezpośrednich okolic Trójmiasta. Niezbyt to dziwi, jak wspomnę własny kurs na prawo jazdy, robiony w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, na którym to, w czasie jazd, na ekspresówce byłem w sumie jakiś kwadrans. A robiłem go w Tczewie, mieście położonym przecież o "rzut beretem" do ówczesnej obwodnicy (20 minut jazdy do jej południowego krańca).
No i z dużym optymizmem mogę stwierdzić, że autostrada rozrastała się na południe, a lokalni kierowcy coraz bardziej się cywilizowali. I choć dużo jeżdżę po tej naszej pomorskiej A1, to naprawdę nie pamiętam kiedy ostatnio miało miejsce jakieś niebezpieczne zdarzenie drogowe, albo zachowanie, które mnie zirytowało, z udziałem "lokalsa". Np. prawie w ogóle nie widzę gnających po te 200 km/h, a z jakieś 95% kierowców w dzień powszedni nie przekracza dozwolonej prędkości (co jak wspomnę sytuację sprzed dekady, czy jakichś siedmiu lat, wręcz szokuje). Zmienia się, gdy nastaje weekend i autostrada zapełnia się przyjezdnymi z głębi Polski. I ja właśnie o nich....
Jak otworzono w 2012 roku odcinek A2 Stryków-Warszawa, to jak pamiętam swoje pierwsze jazdy zaraz po otwarciu, to najkrócej rzecz nazywając było to istne safari - walka o przeżycie, bez żadnych zasad. Bynajmniej nie uważam, że warszawiacy, czy łodzianie, to jacyś straszni kierowcy, tudzież rządzą nimi jakieś krwiożercze instynkty. Jednak otwarcie pierwszej, tej klasy drogi, pomiędzy dwoma największymi (no Łódź od jakiegoś czasu jest trzecia) miastami w Polsce, spowodowało, że na ten odcinek A2 wyjechały tysiące kierowców, których umiejętności jazdy droga szybkiego ruchy były zerowe, a wyobraźnia nie wiele wyższa. Przez całe wcześniejsze, prawie dwudziestoletnie, moje doświadczenie tyle razy nie byłem wyprzedzany "na trzeciego" na dwupasmowej jezdni, co przez pierwszą, godzinną jazdę z Styrkowa do Warszawy. Podobnie nie widziałem takiej kumulacji tirów wyprzedzających się z zabójczą prędkością względną jakichś 2 km/h, co wtedy.
Zaś rzeczą, która chyba najbardziej mnie irytowała, było bezmyślnie przenoszenie doświadczeń z wielopasmowych dróg miejskich, co najczęściej objawiało się manewrami wyprzedzania "zderzak w zderzak". Zestresowani kierowcy, oszołomieni nieco tak szybkością, jak i intensywnością ruchu, manewr wyprzedzania chcieli kończyć jak najszybciej, wracając na prawy pas dosłownie kilka metrów przed wyprzedzanym autem. Problem tylko w tym, że zazwyczaj taki manewr robiono przy prędkościach ok 130 km/h, a nie 50, czy 70. Stąd nierzadko, zakończenie tego manewru wyglądało tak, że wyprzedzane auto musiało uciekać na pobocze, albo ostro hamować, bo autor całej operacji nie potrafił w ogóle uwzględnić czasu na prawidłową reakcję by ów manewr był dla wszystkich bezpieczny. Przy tym wszystkim, brak umiejętności jeżdżenia na zakładkę, w przypadku korka i "szeryfujący" tirowcy, pilnujący by lewy pas był pusty juz kilometr przed zwężeniem, nie robiło aż takiego wrażenia.
No i biorąc to pod uwagę, to po moich ostatnich jazdach, sprzed paru dni, gdzie na rzeczonych drogach zrobiłem ponad 2,5 tysiąca kilometrów, są wręcz budujące. Przez całą trasę napotkałem dosłownie dwóch kierowców z ograniczonymi możliwościami intelektualno-poznawczymi, którzy dojeżdżali do mnie na lewym pasie, w momencie gdy wyprzedzałem kawalkadę tirów jadać około przepisowych 140 km/h, którzy z daleka trąbili i migali światłami by im ustąpić drogę. Zawsze mnie fascynowali tacy ludzie i ich wiara w teleportację. Nie mniej, takie zachowania, jeszcze jakiś czas temu były dość smutną codziennością. A dziś popisali się nimi dosłownie tylko dwaj młodzi ludzie z stuningowanych autach, za których jeden miał wyraźne problemy w prowadzeniu swojego auta i być może jedynie zapobiegliwie dawał znać by trzymać sie od niego z daleka, bo to niebezpieczne dla otoczenia.
Zresztą próby wymuszenia zmiany pasa światłami, zdarzyły mi się naprawdę incydentalnie, acz tłumaczyć to mogę sobie faktem, że na lewy pas zjeżdżałem tylko wtedy, gdy faktycznie kogoś wyprzedzałem, a każdy normalny kierowca, gnający nawet z dużą prędkością, nie może mieć pretensji do auta wykonującego taki manewr i jadącego coś koło maksymalnej dopuszczalnej prędkości.
Wyprzedzania na trzeciego (mowa o wpychaniu się poboczem, by wyminąć dwa auta jadące w tym samym kierunku, dwupasmową jezdnią - co jest mniej niebezpieczne od zwykłego "wyprzedzania na trzeciego, na jezdni dwukierunkowej, ale chyba jeszcze bardziej ekstremalne), nie zanotowałem ani razu, poza przypadkami przepychania się w korku. Prujących "ile fabryka dała" też było jak na lekarstwo, a symptomatyczne było zachowanie kierowcy pewnego podrasowanego na rajdówkę (tak wyglądał) golfa, który wjechał na A2 gdzieś pod Łowiczem i zaczął wyprzedzać auta jadące na Warszawę, jak po sznurku. Mignął mi jak wjeżdżał, po kilku minutach wyprzedził z dużą prędkością, a ale po dalszych kilku nagle pojawił się znów na horyzoncie. Wygląda na to, że po jakichś kilkunastu przejechanych z duża prędkością kilometrach spojrzeć musiał chyba na spalanie, bo nagle dostosował się do "dominującej" (ruch był duży) prędkości w granicach 130 km/h i jechał tak w zasięgu mojego wzroku, do samej Warszawy. I mój wniosek jest taki, że ludzie, którzy trochę autostradami pojeździli, dochodzą do wspólnego wniosku, że dla zdecydowanej większości aut na naszych drogach gnać powyżej tych 140 km/h się praktycznie pod żadnym względem nie opłaca. A przy dużym natężeniu ruchu, wręcz komfort jazdy spada drastycznie (bo cały czas trzeba kogoś wyprzedzać).
Opisane sytuacje wyprzedzania "zderzak w zderzak" ciągle się zdarzają, ale jest ich dużo mniej. Na dodatek rzekłbym, że najwięcej mnie ich spotkało na otwartej w ubiegłym roku autostradowej obwodnicy Łodzi. Prawdopodobnie wielu z łódzkich jej użytkowników ciągle uczy się dopiero jazdy po autostradzie. A kanwą do takiej teorii jest dla mnie też pewne komiczne w sumie zdarzenie. Otóż znajduje się tam sporo węzłów, co jakieś 5-10 km (czyli 3-5 minut jazdy). I w pewnym momencie nagle, ku memu zdumieniu jadąc prawym pasem zacząłem poruszać się szybciej od jadących tym lewym. Na dodatek lewy co raz bardziej gęstniał, a mój pustoszał. Korek? Zwężenie? Kierowcy przede mną zaczęli uciekać z puściejącego prawego na zatykający sie lewy. Po jakichś 3 minutach dostrzegłem przyczynę. Dwa tiry zjeżdżały z autostrady i zrobiły lekki zator, przy dość dużym ruchu, który panował. Ale w żaden sposób to nie tłumaczyło zachowania kierowców z tyłu, którzy widząc ów zator i dwa zjeżdżające już wyraźnie tiry, wolało wbijać się w lewy pas, zmuszając jadących z tyłu do wyhamowywania, niż lekko zwolnić na swoim pasie. Efekt był taki, że ja, nie spuszczając nogi z gazu prawym pasem wyprzedziłem całe to zamieszanie i jedynie hen w lusterku widziałem pojedyncze, nieśmiałe auta, wracające na prawy, ciągle pusty pas. A na lewym ruch odbywał się już z prędkością grubo poniżej setki....
Reasumując - zaczyna się po tych polskich autostradach jeździć coraz lepiej. I oby tak dalej!
Inne tematy w dziale Rozmaitości