Ostatnimi czasy, przy okazji politycznego wzmożenia mijających tygodni, było mi dane czytać kilka płomiennych refleksji dotyczących reformy administracyjnej Polski. I mniejsza o te koncepcje, ale zaintrygowała mnie pewna maniera obecna w kilku z tych wypowiedzi. Otóż ni mniej, ni więcej są dziś ludzie, którzy uważają, że podział administracyjny, jakiego dokonał towarzysz Gierek w 1975 roku, całkowicie przekreślając poprzedni oparty (z dużymi zmianami, ale jednak) na co najmniej dwustuletniej tradycji i realiach geograficzno-społecznych.
Jest to o tyle frapujące, że tak ówcześni decydenci, jak i badający te sprawy badacze są zgodni, że gierkowskie reformy administracyjne (bo było ich w sumie kilka, ta wojewódzka była ich ukoronowaniem), miały jeden podstawowy cel: osłabienie wojewódzkich kacyków partyjnych, przy jednoczesnym skróceniu nadzoru warszawskich central służb wiadomych nad ich lokalnymi strukturami. Wszelkie czynniki społeczne gospodarcze, czy nawet komunikacyjne miały trzeciorzędne znaczenie.
Można by napisać wiele o wynaturzeniach, które w naturalnym rozwoju Polski przyniosły te reformy, jak i o idiotyzmie, jakim są pomysły powrotu do tej reformy. Jak i wiele atramentu wylać w obronie koncepcji dużych, samorządnych województw. Ja jednak w tym kontekście postanowiłem przypomnieć bardzo głęboką i ciągle aktualną refleksję, człowieka, który być może gdyby mieszkał w Warszawie, miałby dziś instytuty i uczelnie swojego imienia, o licznych epigonach nie wspominając. Wybrał jednak Gdańsk i przez to w skali kraju jest często zapomniany. A jest to człowiek, który stworzył ideowe podwaliny samorządowej Rzeczpospolitej, a jego koncepcja „krajowości” – podziału Polski na duże samorządne regiony, daleka tak od wszelkich federalizmów, jak i centralnego planowania, będzie pewnie jeszcze długo inspirować wszystkich, którzy się tą sprawą na poważnie zajmują.
Bardzo ciekawa jest też historia tego tekstu. Lech Bądkowski, bo o nim, oczywiście mowa, napisał go w pamiętnym 1968 roku. W wydarzeniach, którego wziął czynny udział, jako jeden z nielicznych pomorskich inteligentów (było ich słownie pięciu) angażując się w obronie protestujących studentów. I o harcie ducha Bądkowskiego świadczy to, że doznając mocnych represji ze strony władzy za swoją postawę w sprawie wydarzeń marcowych, postanowił napisać tekst programowy i opublikować go w ówczesnej prasie. Rzecz jasna cenzura tego nie puściła, acz tylko z powodu osoby autora, bo tekst, jak wszystkie tego typu artykuły Bądkowskiego był majstersztykiem do granic żyłującym ówczesne cenzorskie ograniczenia. Rzecz wydał dopiero własnym sumptem, na poły legalnie w 1978 roku (to też był swoisty talent Lecha Bądkowskiego obchodzenia typowo administracyjnych ograniczeń ówczesnego systemu w sprawach wydawniczych oraz zaskakiwanie lokalnych cenzorów zgodami na publikację pochodzącymi z Warszawy).
Zaś swoistym paradoksem jest to, że gdyby zastąpić występujące w tym fragmencie słowo „socjalizm”, na „demokracja”, to spostrzeżenia gdańskiego literata są aktualne do dziś. Momentami dosłownie „w punkt”. O samym Lechu Bądkowskim (żołnierzu września, kawalerze Virtutti za bitwę pod Narwikiem, wyszkolonym, acz niezrzuconym „cichociemnym”, duchowym przywódcy kaszubskiego ruchu regionalnego i wybrzeżowej opozycji w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, członku sierpniowego MKS-u z 1980 roku i jego pierwszym rzeczniku, wybitnym dziennikarzu i pisarzu), należało by napisać z kilka osobnych notek.
Dziś jednak polecam lekturę fragmentu artykułu Lecha Bądkowskiego, „Kaszubsko-pomorskie drogi” pochodzącego z drugiego wydania z 1990. Z dedykacją wszystkim, którym słowo „regionalizm” myli się z „separatyzmem”.
"Celem powyższych uwag było pogłębienie omawianego zagadnienia ruchu regionalno-społecznego w życiu współczesnym na tle prądów i uwarunkowań w szerokich ramach obejmujących życie i wpływających na nie. Przyszłość wykaże, jak będą miały się do siebie prądy integracyjne i prądy zachowania identyczności narodowej, a także jednostkowej. Można sądzić, że stopniowo będzie się posuwała integracja świata gospodarczego oraz polityczna, w sensie budowania większych struktur organizacyjnych, z zachowaniem autonomii ich członków składowych. Natomiast wydaje się, że narody (i jednostki) będą broniły swojej odrębności kulturowej, całości życia duchowego, i to mimo coraz powszechniejszej recepcji dóbr kulturowych w skali światowej, mimo procesów unifikacyjnej czynników integracji gospodarczej i politycznej. A nawet wbrew nim.
Szereg różnych więzi łączy ludzi między sobą. Jedną z najważniejszych jest więź społeczno-narodowa, zespolona z obszarem ziemi, na którym dana społeczność żyje, pracuje, dziedziczy swoją historię i tworzy ją dalej. Społeczność polska stanowi w ogromnej większości społeczność narodowo jednolitą.
Ta podstawową jednolitość wzbogaca, a nie zubaża, wzmacnia, nie osłabia – podział na dzielnice składowe, które posiadając swoją historię orz własny dorobek kulturalny, wynoszą je do wspólnego skarbca narodowego i ogólnoludzkiego.
Miłość do rodzinnej ziemi, tak zwanej małej ojczyzny, umacnia spójnie społeczną i narodową, ukonkretnia tę spójnię, ponieważ w praktyce codziennej tworzy bezpośrednie, najtrwalsze stosunki i związki i z ziemią, i z ludźmi.
Ona stymuluje zdrowie i korzystne dla całego społeczeństwa współzawodnictwo między dzielnicami w rozwoju gospodarczym, politycznym, społecznym, kulturalnym, angażując niewykorzystane w inny sposób rezerwuary sił.
Ona pomaga człowiekowi utrzymać i uświadomić sobie swą aktywną obecność i swoje właściwe miejsce wśród miliardów mieszkańców Ziemi i pośród coraz szerzej otwieranych przestrzeni świata. Pomaga utrzymać i uświadomić swą identyczność.
Ona także uczy rozumieć i podzielać radości i troski innych ludzi z odległych stron.
Dlatego wolno i trzeba postawić wniosek, że mocny uczuciowy związek z dzielnicą macierzystą we współczesnym świecie bynajmniej nie traci istnienia, lecz wręcz przeciwnie, na nowej płaszczyźnie zyskuje nowe przesłanki, które przemawiają na rzecz jego pogłębienia.
Socjalizm postuluje i stara się realizować pełne wykorzystanie każdego sposobu wzbogacania osobowości człowieka, poszerzania jego zainteresowań, wiedzy, aktywności.
Jedną z form demokracji „nowego typu” jest samorząd wytwórców. Uważać należy, że w pojęciu owej demokracji nowego typu mieści się także samorząd terytorialny, przekształcony odpowiednio do współczesnych warunków, oparty na naturalnej więzi mieszkańców danego regionu z tym regionem, jako jednostką terytorialną historycznie uwarunkowaną.
Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że kiedy obywatel nie ma wpływu na władzę i bieg spraw politycznych, to przestaje się nimi interesować, przynajmniej przestaje się interesować aktywnie i pozytywnie, odstępując od nich, staje się apolityczny, a często niechętny władzy lub wręcz wrogi. Również powszechnie wiadomo, że współodpowiedzialność obywatela za władzę istnieje tylko wtedy, kiedy obywatel ma możność rzeczywistego współdziałania w sprawowaniu władzy; nie będąc dopuszczonym do współdecydowania, obywatel nie ponosi żadnej współodpowiedzialności za swych władców".
Inne tematy w dziale Społeczeństwo