Feterniak Feterniak
416
BLOG

Polityka historyczna w sieciach Smętka

Feterniak Feterniak Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Rzadko ostatnio czytuję tzw. „tygodniki opinii”, ale wpadł mi parę dni temu w ręce najnowszy numer „W Sieci”. A konkretniej w tymże tygodniku zainteresował mnie artykuł Tomasza Łysiaka, który postanowił podążyć tropami Smętka.

No cóż. Na własne oczy mogłem się po lekturze tego tekstu przekonać, że polityka historyczna w Polsce ma się fatalnie. Z takimi adwokatami to w sumie aż dziw, że jeszcze na dobre nie wzionęła ducha.

Ale po kolei. Tomasz Łysiak postanowił podążyć tropem słynnej reporterskiej podróży Melchiora Wańkowicza po Prusach, z połowy lat trzydziestych. Wydawać się być mogło, że skoro tak, to podobnie jak poprzednik autor „Największego Konserwatywnego Tygodnika Opinii w Polsce” się do tematu przygotował. Ale już drugi akapit pokazuje, że to jest być może oczekiwani na wyrost, gdyż Smętek – popularny w podaniach ludowych, a także w literaturze – zły duch Kaszub, jest dla Łysiaka „tworem z wyobraźni Żeromskiego”. I tutaj stajemy przed zasadniczym pytaniem. Rzecz jasna nie można od wybitnego pisarza i dziennikarza z Warszawy wymagać by znał jakąś tam prowincjonalną literaturę kaszubską: Majkowskiego, Sychtę, czy choćby Drzeżdżona, gdzie mógłby się dowiedzieć, że Smętka żaden Żeromski nie wymyślił. Ale żeby nie zajrzeć do Wikipedii?

Rzekłby ktoś: „Szczegół”. Sęk tylko w tym, że dla Wańkowicza ów Smętek, ze wszystkimi jego konotacjami, był postacią kluczową i zresztą jeszcze po wojnie do niego powrócił. Brać się za tropienie Smętka w pihkelhaubie i nie kojarzyć „Życia i przygód Remusa” Majkowskiego? To jakby pisać o Wernyhorze bez świadomości „Wesela”. Dalej jest jeszcze bardziej ciekawie. Na przykład czytelnik się nie dowie, że taki Gietrzwałd na Mazurach już nie leży, ale zostanie poinformowany, że Olsztyn jak najbardziej tak. Tudzież zdania nawet nie znajdziemy, że jednak w paru miejscach Polacy ten plebiscyt wygrali i jakiś obszar w jego wyniku do II RP przyłączony został.

Ale to rzecz jasna czepialstwo z mojej strony. W tekście tym chodzi przecież o rzeczy zasadnicze. Najprecyzyjniej rzecz ujmując Tomasz Łysiak biada, że pamięć o plebiscycie na Warmii i Mazurach w 1920 roku w narodzie zaginęła. Bezmyślnie się odnawia triumfalne niemieckie pamiątki – pardon „denkmale” - na jego cześć sprzed 1945 roku, a łzy biednych Mazurów – prześladowanych przez nazistów, wysychają z rozpaczy.

I mi po przeczytaniu tego tekstu łzy też pociekły. I to bardzo świeże. I krew zalała, jak pomyślałem, że tej klasy analfabeci historyczni gardłują za prowadzeniem historycznej polityki.

 

Zacznijmy od banalnej sprawy: obecnej na każdym materiale z epoki i obszernie opisanej przez samego Wańkowicza. Plebiscyt odbył się bowiem na terenie trzech historycznych krain: Mazur i Warmii (leżących administracyjnie w Prusach Wschodnich) oraz Powiśla, nazywanego ówcześnie czasem także w nawiązaniu do I Rzeczpospolitej „województwem malborskim” (leżącym już w Prusach Zachodnich). I cały dowcip polega na tym, że polskie serce tego plebiscytu nie biło wcale wśród protestanckich Mazurów – na ich akces do II RP nie liczyli nawet najwięksi optymiści – ale wśród katolickich Warmiaków i Powiślan. To tam, od końca XIX wieku prężnie rozwijały się polskie organizacje narodowe i kulturalne. Tam wychodziły polskie gazety. I to tam właśnie mieścił się plebiscytowy sztab kierowany przez członków dwóch najwybitniejszych chyba polskich rodzin ziemiańskich Prus Zachodnich: Donimirskich i Sierakowskich (oba rody miały swoje sioła pod Sztumem na Powiślu). Wańkowicz zresztą odwiedził i Stanisława Sierakowskiego w Waplewie i Kazimierza Donimirskiego w Ramuzach. Gdyby imć Łysiak podążył właśnie tym tropem mógłby doznać szoku. Otóż w Waplewie znajduje się dziś Muzeum Tradycji Szlacheckich – gdzie watek walki o polskość pod zaborami i historia plebiscytu – jak wszędzie na Powiślu – jest bardzo mocno obecny.

Z Waplewa i Ramuz niedaleko już było do Janowa – gminy na prawym brzegu Wisły, która opowiedziała się za Polską i została do niej przyłączona. Także kilka wsi na pograniczu mazowiecko-mazurskim także trafiło do Polski. Jednak plebiscyt wygrano także w kilku innych gminach – jednak zbyt daleko położonych od polskich granic by można je do II RP przyłączyć.

Wydawało by się, że jak już ktoś bierze się za wspominanie tego wydarzenia, to i wspomni jego bohaterów. Zwłaszcza zaś, jak podąża śladami Wańkowicza, to przypomni choć w dwóch słowach o tych, którym się udało. Lub nie dali się złamać (jak rzeczeni Donimirscy). A u Łysiaka mamy same ofiary. I płacz, że ktoś śmie odrestaurowywać poniemieckie denkmale z data plebiscytu. Bo rzecz jasna to te kamienie są najważniejsze. A nie ludzie, którzy je oglądają...

Mamy tutaj niestety ten sam pesudohistoryczny i pseudopatriotyczny stan zacietrzewienia, który robi więcej szkody polityce historycznej w Polsce niż wszyscy jej otwarci przeciwnicy razem wzięci. Czy dzień plebiscytu nie zasługuje na pamięć lokalnych społeczności? Czy mieszkańcy Ostródy, Gietrzwałdu, Sztumu czy Janowa, nie powinni widzieć w ważnych puntach swojej miejscowości daty 11 lipca 1920?

Tomasz Łysiak niestety całkowicie nie jest w stanie pojąć, że problemem nie są jakieś kamienie z wyrytą datą, które postawili kiedyś Niemcy, ale to co im towarzyszy. Nie tylko fizyczny opis, ale cały kontekst historyczny i podejście lokalnych społeczności. Nie raz i nie dwa symbol triumfu jednej ze stron stawał się potem symbolem zwycięstwa drugiej. Ot, choćby słynna Brama Brandenburska z wiszącymi flagami – polską i radziecką. O krzyżackich sztandarach na Wawelu nie wspominając.

Wykopanego kamienia nie trzeba wywozić. Należy go właśnie odnowić, dać na ładny skwerek i dodać tablicę, która przypomni historię przedwczesnego niemieckiego triumfu i goryczy przegranej naszych przodków. Z obowiązkowym napisem po niemiecku. Nich tropiciele dziecięcych uroków Heimatu z RFN też się czegoś dowiedzą.

Nie znęcając się już nad kiepską wiedzą publicysty „W Sieci” i jego jeszcze gorszym wyczuciem tematu podkreślić należy, że prawdziwa, skuteczna polityka historyczna to kształtowanie patriotycznych postaw w odniesieniu do historycznych wydarzeń. Niemiecki „denkmal” z wyrytą datą, tudzież ten z listą ofiar z czasów I wojny mogą być jej kapitalnymi narzędziami – gdy odpowiednio się je obuduje polską narracją – tak tą namacalną w terenie, jak i tą w świadomości danej wspólnoty.

Świetnie to rozumieli polscy decydenci po I i II wojnie światowej. Ci, którzy nie pozwolili na burzenie pokrzyżackich zamków – zwłaszcza tego malborskiego. To, że cały naród odbudował stolicę na Mazowszu, to rzecz prosta do zrozumienia. Jednak po co ten sam naród odbudowywał stolicę Krzyżaków? Ten symbol teutońskiej ekspansji i buty? Na szczęście znaleźli się wówczas na tyle mądrzy i wpływowi ludzie, którzy przetłumaczyli komunistycznym kacykom, że malborski zamek o wiele dłużej niż Krzyżakom służył polskim królom. Którzy go kupili za ciężkie pieniądze od czeskich najemników, a potem bronili tak przed braćmi z czarnymi krzyżami, jak i innymi najeźdźcami. Ta zdobyta przez nas stolica wrogiego państwa, do dziś pozostaje symbolem naszej potęgi. Oraz pamiątką po wielu innych, już czysto polskich historycznych zdarzeniach – jak choćby Sejmikach Generalnych Prus Królewskich, czy obronie przed Szwedami w 1656 roku.

I dziś Malbork to jeden z największych i najskuteczniejszych, kto wie, czy nie drugi, zaraz po Krakowie, ambasadorów naszej historii. Wystarczy przyjrzeć się tym tłumom zagranicznych gości w sezonie. Którzy dowiadują się tam więcej o polskiej historii niż po obejrzeniu setek innych miejsc.

 

By prowadzić politykę historyczną, należy ja najpierw po prostu znać. A potem mieć pomysł na to by z nią dotrzeć tak do Polaków, jak i obcokrajowców. Niestety wielu z rozpaczających nad jej brakiem, to klasyczne przypadki postawy godnej tytułowego Smętka. Aleksander Majkowski nazwał to prosto i dosadnie: Strach, Trud, Niewarto. Trzy zmory, które paraliżują każdego, kto nie ma w sobie dość determinacji by skutecznie działać. To najskuteczniejsze narzędzia kaszubskiego Smętka, z którymi jak widać dotrzeć potrafi nawet do publicysty rodem z Warszawy.

A tak dla niego, jak i polityki historycznej lepiej by było, by się więcej tego typu tematami nie zajmował. Aż nie pokona tych trzech smętkowych zmór i nie zada sobie trudu by naprawdę poznać historię. Zwalczy w sobie strach przed propagowaniem tak jej blasków jak i cieni i uzna, że warto o obu mówić, bo inteligentni ludzie zrozumieją.

Czy doczekamy takiego czasu?

Feterniak
O mnie Feterniak

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Kultura