Motława bierze swój początek w bagnistych Jeziorach Rokickich, nad którymi stoczono kilka ważnych dla naszej historii bitew. Najbardziej znana jest ta z 1577 toku, gdy Jan Zborowski rozgromił zbuntowanych gdańszczan. Jednak najbardziej ważną chyba w naszych dziejach była ta z sierpnia 1627 roku, gdy wojska szwedzkie króla Gustawa II Adolfa starły się z armią polską hetmana Stanisława Koniecpolskiego.
Mimo regulacji przez Krzyżaków, cały ten odcinek bagnistej doliny wrzynającej się kilkanaście kilometrów na wschód od Wisły stanowił poważną przeszkodę naturalną w komunikacji na osi północ-południe. Stąd ważne znaczenie, gospodarcze i komunikacyjne miały trzy przeprawy w tym rejonie. To właśnie nad najważniejszą z nich zbudowany został gród w Lubiszewie, w którym rządził początkowo tczewski Sambor II. I właśnie o tą groblę stoczono, wspomniane na wstępie dwie, nowożytne bitwy.
Pisałem już o przybyciu Gustawa Adolfa na Pomorze w 1626 roku i o tym, że nie mogąc zająć Gdańska wybrał on Tczew na główną bazę swojej armii. Sytuacja nie uległa zmianie również w roku następnym i choć wojska polskie oraz szwedzkie operowały praktycznie w całych Prusach Królewskich, to najważniejszym celem strategicznym szwedzkiego władcy dalej było zajęcie nadmotławskiego grodu, zaś jego polskiego przeciwnika, uniemożliwienie takiej akcji.
Jesienią 1626 roku polskie siły niejako okrążyły Szwedów w Tczewie, blokując drogi wiodące z miasta na północ, południe i zachód. Przeciwnik jednak miał swobodę w komunikacji na wschód, bo Wisła tylko w czasie spływu lodów uniemożliwiała przeprawę. Wiosną 1627 roku Polacy dowiedzieli się o zwerbowaniu przez Szwedów zaciężnej armii, która zbliżała się do zachodnich granic Prus Królewskich. Wydzielone wojska pod wodzą samego hetmana rozbiły te wojska w kwietniu pod Hammersztynem, jednak dysponując prawie o połowę mniejszymi siłami polski wódz nie był już w tym momencie w stanie dalej blokować Tczewa. Stąd obóz z Czarlina przeniesiono kilka kilometrów na północ, do Lubiszewa, gdzie niewielkimi siłami można było blokować szwedzkie próby marszu na Gdańsk przez bagnistą dolinę Motławy.
W wyniku strat wojennych i ciężkiej zimy siły hetmana Koniecpolskiego zgromadzone w obozie lubiszewskim w lecie 1627 roku, wynosiły jedynie około 4 tysięcy ludzi. Kolejnych kilka tysięcy operowało w nieco dalszej okolicy (m.in. jako garnizon Pucka), szachując działające tam siły szwedzkie. Koniecpolski czekał na obiecywane od wiosny posiłki królewskie, bo przewaga Szwedów wynosiła już w tym momencie 3:1. W sierpniu 1627 roku Gustaw Adolf miał bowiem w tczewskim obozie ponad 12 tysięcy ludzi. Mimo takiej przewagi sytuacja była dość patowa, bo Szwedzi z dużą niechęcią odnosili się do pomysłu stoczenia z Polakami bitwy na otwartym polu, nie mówiąc o zdobywaniu wspomnianych grobli. Ta niechęć wynikała z przekonania o wyższości naszych wojsk w tego typu starciach, co (wbrew dawniejszym tezom) potwierdziła bitwa „dwóch Wazów” stoczona rok wcześniej pod Gniewem.
Król Gustaw Adolf był jednak nie bez powodu uznawany za najwybitniejszego wodza swojej epoki i dlatego w celu pokonania Polaków postanowił użyć dwóch metod, które zwiększały jego szanse: dostosować swoje wojska do polskiego systemu walki oraz użyć podstępu.
Wtedy właśnie do naszej historii wkracza holenderska delegacja, zabiegająca o zaprzestanie walk, mających tak rujnujący wpływ na niderlandzkie interesy gospodarcze nad Bałtykiem. Dzięki zaś temu, że sekretarz tego poselstwa Abraham Booth, skrupulatnie notował i rysował wydarzenia, których był świadkiem, bitwa, która wkrótce miała miejsce, jest jedną z lepiej udokumentowanych starć tej wojny. Holendrzy przybyli najpierw, rankiem 17 sierpnia, do króla Gustawa by wysłuchać jego warunków pokoju, a potem udali się do obozu polskiego. I właśnie obecność Holendrów postanowił wykorzystać szwedzki władca dla swoich celów. Gdy ci przybyli do Lubiszewa naturalnie przyjęto ich z pełnymi honorami i wydano na ich cześć ucztę (jak wyglądało takie „życie biesiadne” delegacji rozjemczych bardzo obszernie opisał sekretarz innego, francuskiego, poselstwa, pośredniczącego w rozmowach w Sztumskiej Wsi – Karol Ogier). I właśnie wtedy na drugim brzegu Motławy pojawiła się armia szwedzka dowodzona przez samego króla. Bynajmniej nie cała, bo plan Gustawa Adolfa polegał na sprowokowaniu Polaków, wycofaniu się do obozu i rozgromienie ich w czasie jego szturmu, lub odwrotu przez groble. Stąd ponad połowa Szwedów została w Tczewie.
Pierwsza część szwedzkiego planu udała się wyśmienicie. Koniecpolski, zaskoczony nagłym pojawieniem się przeciwnika, udał się do walki nie wkładając ponoć nawet zbroi, zaś polskie siły w pośpiechu organizowały się do starcia. Jak wylicza najnowszy badacz tego starcia, Jakub Pokojski, naprzeciw 4100 szwedzkich kawalerzystów i 1500 muszkieterów Koniecpolski wystawił jedynie 800 husarzy, 480 kozaków i 170 rajtarów. I zaatakował, a Szwedzi się wycofali, co najlepiej świadczy o respekcie, jakim darzyli nasze wojska. Koniecpolski jednak nie zdecydował się na szturm szwedzkiego obozu, a widząc przygniatającą wręcz przewagę przeciwnika ustawił swoje siły na jego przedpolu licząc, że wywabi Szwedów. Ci jednak nie zdecydowali się opuścić budzących zaufanie szańców i po dwóch godzinach hetman zarządził odwrót. I na tą chwilę czekali Szwedzi.
Polacy do własnego obozu wycofać się musieli wąskimi groblami, co wystawiało ich na nagły atak. Najpewniej lekceważąc jazdę szwedzką niezbyt się go spodziewali, stąd szarża na białą broń szwedzkich rajtarów całkowicie zaskoczyła ostatnie sześć chorągwi polskich pod wodzą samego Koniecpolskiego. Szwedzi uzyskali przewagę, ale nie rozbili Polaków. Mimo wsparcia przez muszkieterów (co dawało w sumie 1600 kawalerzystów i 1000 muszkieterów przeciwko 400 polskim jeźdźcom) walka się przeciągała, dzięki czemu po około godzinie, obchodząc bagna dalszą drogą, pojawiły się posiłki dowodzone przez Marcina Kazanowskiego. Bez wątpienia uratowały one skórę przypartym do bagien żołnierzom hetmana, którzy ze sporymi stratami (około 80 ludzi) wycofywał się w stronę grobli za wsią Rokitki. W sukurs atakowanym kawalerzystom przybyły oddziały piechoty – rota dowodzona przez Waltera Butlera oraz prawdopodobnie dragoni z regimentów jego stryja Jakuba i Mikołaja Judyckiego. Kilka salw oddanych na wysokości wąskiej grobli ostudziło zapędy Szwedów i umożliwiło mocno poturbowanemu hetmanowi (tak w przenośni, jak i dosłownie – Koniecpolski stracił konia) na wycofanie się do obozu. Zaś starcie pułku Marcina Kazanowskiego, który walczył z drugim skrzydłem Szwedów przerwał zmrok.
Ten wieczorny bój w rejonie Rokitek okazał się mieć dalekosiężne skutki. Po pierwsze zmieszał naszą jazdę, która była zaskoczona faktem, że Szwedzi dotrzymali jej pola, co łącznie ze sporymi stratami nieco zdemoralizowało zwłaszcza husarię. Potem pojawiła się informacja, że w tym starciu husaria „skruszyła” wszystkie kopie, co ograniczyło jej możliwości bojowe następnego ranka, choć wydaje się, że to raczej wymówka. Faktem jest, że Stanisław Koniecpolski uznał, że następnego dnia jazda nie nadaje się do walki i postanowił zabezpieczyć się obsadzając piechotą trzy groble łączące jego obóz z drugim brzegiem doliny Motławy. Inna sprawa, że chyba nie do końca spodziewał się, że Szwedzi nazajutrz zaatakują.
Nie miał zaś tej piechoty dużo. Mowa już była o dwóch regimentach dragonów (acz dosiadający koni, to, ponieważ używali ich tylko do transportu, byli zaliczani do piechoty): Mikołaja Judyckiego i Jakuba Butlera. Oba regimenty liczyły po około 400 żołnierzy (najpewniej nieco mniej). Klasyczne zaś wojska piesze były reprezentowane bardziej niż skromnie, bo 17 sierpnia wieczorem hetman mógł liczyć jedynie na rotę (kompanię) piechoty niemieckiej wojewody chełmińskiego, dowodzoną przez Waltera Butlera liczącą około 200 żołnierzy. Na szczęście następnego dnia do Lubiszewa, już w czasie walki, dotarł z posiłkami kapitan Samuel Nadolski z tysiącem piechurów. Dzięki temu wsparciu nietypowy, jak na naszą sztukę wojenną, plan Koniecpolskiego, by stoczyć bitwę defensywną, broniąc się samą piechotą zza umocnień, stał się możliwy do realizacji.
Drugim ważkim skutkiem wieczornego starcia pod Rokitkami było przekonanie Szwedów, że poległ w nim sam hetman. Jak już byłą mowa, zaatakowany przez kilku rajtarów stracił konia, który wpadł w ręce przeciwnika. W zamieszaniu nie do końca było wiadomo co było z jeźdźcem, jednak król uwierzył, że Koniecpolski zginął. Ten fakt na pewno pomógł podjąć mu decyzję, by następnego dnia wypróbować opracowany specjalnie przeciwko Polakom nowy szyk swoich wojsk. Paradoksalnie więc w momencie gdy polski wódz uznał, że nie należy staczać bitwy na otwartym polu, szwedzki dowódca postanowił w końcu takową stoczyć.
Dzień 18 sierpnia zaczął się jednak dość spokojnie, bo nowe „brygadowe” ustawienie wojsk szwedzkich zajęło parę godzin (była to premiera tej organizacji wojsk szwedzkich, która potem przyniosła tak błyskotliwe sukcesy na polach bitew w Niemczech). Gdy Szwedzi w końcu pojawili się na południowym brzegu Motławy, to ku ich zdziwieniu Polacy nie ruszyli się z obozu. Traktując to pewnie jako potwierdzenie swoich przypuszczeń, że wieczorne starcie zdemoralizowało przeciwnika, Gustaw Adolf zarządził szturm przepraw. Punkt ciężkości znów znalazł się w Rokitkach, którędy biegła najlepsza droga z Tczewa do Lubiszewa, gdzie dowodził Jakub Butler.
Bitwa zaczęła się pojedynkiem artyleryjskim. Siedemnaście armat szwedzkich rozpoczęło ogień przeciwko dwunastu polskim działom. Obu stronom ostrzał nie przyniósł jednak większych strat, choć na pewno działał deprymująco na szykujących się do walki obrońców polskich umocnień.
Pierwsza linia obrony znajdowała się w samej wsi Rokitki, gdzie rotę Waltera Butlera zaatakował oddział Finów, wspierany potem przez kolejne jednostki. Starcie trwało kilka godzin. Piechotę Butlera wsparło kilka rot Nadolskiego, a według niektórych źródeł także kilka chorągwi kozackich. Nie mogąc wyprzeć Polaków ze wsi, król rozkazał ją podpalić, co zmusiło polską piechotę do wycofania się na szaniec na samej grobli. Tutaj bronili się dragoni starszego z Butlerów oraz kilka rot piechoty pod dowództwem samego Nadolskiego.
Wtedy, około godziny 17.00 przed polskimi pozycjami pojawił się sam Gustaw Adolf, przez lunetę obserwujący skutki ostrzału polskiego obozu, który rozpoczęła jego artyleria po zajęciu Rokitek. Władcę rozpoznali obaj polscy dowódcy, którzy widząc, że jest on w zasięgu strzału rozkazali swoim żołnierzom do niego strzelać. Dragoni Butlera trafili aż pięć razy, ale dobra zbroja szwedzkiego monarchy wytrzymała te postrzały. Więcej szczęścia mieli piechurzy Nadolskiego, którzy na jego rozkaz najpierw zastrzelili konia, a potem postrzelili samego króla.
Wbrew wcześniejszym opracowaniom ten postrzał nie zakończył bitwy, choć miał dalekosiężne skutki dla historii Europy. Ciężko ranny władca przekazał dowodzenie dowodzącemu szwedzką piechotą pułkownikowi Janowi Banerowi, który z pewnymi sukcesami jeszcze przez godzinę kontynuował natarcie na groblę. Sytuacja była na tyle poważna, że hetman Koniecpolski zaczął przygotowania do przeniesienia całego obozu, jednak około 18.00 ranny został także Jan Baner. W tym momencie Szwedzi zwątpili w swój sukces i się wycofali.
Tym sposobem bitwa taktycznie została nierozstrzygnięta, ale Polakom udało się obronić strategiczne groble i zatrzymać Szwedów w Tczewie, co ostatecznie zmusiło Szwedów do rezygnacji z planów zajęcia Gdańska i do podjęcia decyzji o przeniesieniu działań na drugi brzeg Wisły na południe Prus Królewskich.
Nas w tym momencie o wiele bardziej ciekawi owa królewska rana. Postrzał był na tyle ciężki, że, jak odnotowali szwedzcy dygnitarze, medycy nie byli w stanie wyjąć kuli, zaś sam władca jeszcze parę miesięcy później skarżył się na „drętwotę” palców prawej ręki. Kluczowa zaś okazała się bolesna blizna, która władcy Szwecji uniemożliwiła noszenie zbroi, która, jak wcześniej napisałem, dość skutecznie chroniła Gustawa w ogniu walki. Jej brak stał się bezpośrednią przyczyną śmierci w dymie i zamieszaniu w krwawej bitwie pod Lützen pięć lat po bitwie pod Tczewem. Król otrzymał tam pchnięcie w krzyż i pistoletowy postrzał w pierś. Najpewniej, zbroja jakości tej spod Tczewa uchroniła by go od śmierci. Jej brak spowodował, że te rany okazały się śmiertelne.
Sam Gustaw był zresztą świadomy znaczenia otrzymanej w Rokitkach rany. Po bitwie jego otoczenie tłumaczyło, że tylko brak władcy uchronił Polaków od klęski. Jeszcze ciekawsza historia wiąże się z wspominanym Walterem Butlerem. Otóż ten irlandzki szlachcic wraz ze stryjem Jakubem znalazł się w Polsce, jako dowódca zaciężnej piechoty. Po rozejmie w Starym Targu, podobnie jak i Jakub Butler, zaciągnął się do armii cesarskiej. W czasie walk pod Frankfurtem nad Odrą, w 1631 roku Walter dostał się do niewoli szwedzkiej i trafił przed oblicze samego króla Gustawa Adolfa. Król go przepytywał na okoliczność rodzinnych związków, gdyż początkowo sądził, że wziął do niewoli właśnie Jakuba. Wprost zakomunikował Walterowi, że gdyby to był jednak jego stryj, to, zginąłby za próbę zabicia jego osoby. Wynika z tego, że władca Szwecji nie zorientował się, że ciężką ranę otrzymał z rąk żołnierzy przybyłego w trakcie bitwy Nadolskiego i obarczył nią dowodzącego do tego czasu polskimi siłami Jakuba Butlera. Potwierdzają to inni kronikarze, którzy odnotowują bardzo emocjonalny stosunek Szwedów do Jakuba w czasie pertraktacji pokojowych w Sztumskiej Wsi.
Sam Walter w 1634 roku później stał się bohaterem równie ważnego zdarzenia jak jego stryj. Ni mniej, ni więcej, był jednym z trzech cesarskich oficerów, którzy zamordowali Albrechta von Wallensteina. Za ten czyn otrzymał tytuł hrabiego cesarstwa i bajeczne wynagrodzenie. Umarł pod koniec 1634 roku z przyczyn naturalnych, swój majątek dzieląc między rodzinę i zbożne cele. Po opatrzeniu wdowy aż 200 tys. talarów otrzymał jego brat Wilhelm (który odziedziczył również tytuł hrabiowski), zaś resztę zapisał na cele kościelne, zwłaszcza zaś na specjalny fundusz do walki z protestantami w Irlandii i Szkocji.
Ów Wilhelm właśnie uważany jest za założyciela polskiej linii Butlerów (irlandzkich, bo jest też linia kurlandzka pochodząca z Niemiec, zaś obie niezwykle się gmatwają w osobach właśnie Wilhelma i zaufanego pokojowca Jana Kazimierza, Gotarda Wilhelma właśnie z linii kurlandzkiej i także hrabiego cesarstwa, których niektórzy uważają za braci), których potomkowie żyją do dziś. Ten wątek historii tego rodu rozpoczął wspominany już Jakub Butler.
Po klęsce antyangielskiego powstania w Irlandii, na przełomie XVI i XVII w., młody James (Jakub) Butler, wywodzący się ze znanej, książęcej rodziny, znalazł się z częścią krewnych w Holandii. Tam rozpoczął żywot żołnierza. Swoją karierę wojskową rozpoczął jako członek zaciężnych oddziałów irlandzkich zwerbowanych przez… Karola Sudemrańskiego do walki z Zygmuntem Wazą. Jakub nie był jednak typowym najemnikiem, lecz człowiekiem idei. Walka u boku protestanckiego króla z katolickim władcą niezbyt mu odpowiadała i już w 1617 roku znajdujemy go w polskim wojsku, walczącego z Tatarami.
W polskiej armii zdobył sobie uznanie i szacunek i już w 1627 roku decyzją sejmu otrzymał indygenat szlachecki. Gdy rozejm w Starym Targu pozbawił go zajęcia, dał się namówić na kontynuowanie walki ze Szwedami w armii cesarskiej. Zastrzegł sobie jednak, prawo do zakończenia służby w razie wezwania polskiego króla. Gdy takowe, po ataku Rosjan na Smoleńsk, nastąpiło w 1632, Jakub Butler powraca do armii polskiej. Wojna smoleńska przynosi mu kolejne chwile chwały, gdy m.in. ratuje życie samemu Władysławowi IV, za co w 1635 roku zostaje zresztą hojnie wynagrodzony. W 1634 roku, jako jeden z zaufany polskiego władcy czuwa nad rozmowami pokojowymi ze Szwedami. Dalszy jego los nie jest do końca jasny. Według niektórych ginie pod Batohem, zaś inni widzą go w Irlandii, gdzie w 1642 roku miał walczyć znów z Anglikami.
Jedno jest pewne faktycznym praojcem irlandzkich Butlerów w Polsce jest bratanek Jakuba i brat Waltera Wilhelm, który dowodzi jednym z pułków cudzoziemskiej piechoty pod Batohem (i być może myli się z nim jego stryja), dochodząc potem do rangi generała majora, wiernie walczącego u boku Jana Kazimierza w czasie potopu, karierę wieńcząc w kampanii z Turkami u progu panowania Jana III.
Tak więc, w niedocenianym przez historyków z przeszłości starciu tczewskim, miało miejsce kilka dalekosiężnych wydarzeń. Król Gustaw Adolf właśnie wtedy po raz pierwszy wyprowadził w pole swoją armię uformowaną w szyk „brygadowy”, na który odważył się tylko wierząc w demoralizację naszych wojsk. Następnego dnia otrzymał ciężką ranę, która wyłączyła go z aktywności na kilka miesięcy i na zawsze pozbawiła możliwości ubierania zbroi. Zaś prawie bezpośrednim sprawcą tej rany był Jakub Butler, wskazujący swoim strzelcom, wraz z Samuelem Nadolskim, tak prominentny, koronowany cel. Zaś dowodzący obroną Rokitek młody Walter Butler już siedem lat później osobiście zabił najgroźniejszego przeciwnika szwedzkiego monarchy w wojnie trzydziestoletniej – Albrechta von Wallensteina.
Tak to Irlandczycy na kociewskiej ziemi w XVII wiecznej historii Europy się zapisali.
Inne tematy w dziale Kultura