Jest coś zastanawiającego, jak niewielkim echem odbija się w powszechnej świadomość jedno z najważniejszych wydarzeń polskiego średniowiecza, a mianowicie śmierć księcia Leszka Białego. Dopiero wczytując się w prace historyków można się dowiedzieć, że oto w listopadzie 1227 roku zginął ostatni władca, którego władze zwierzchnią uznawali, choć z różnym odcieniem tego uznania, wszyscy inni Piastowie. Ten zgon dopiero, w dziewięćdziesiąt lat po śmierci leszkowego dziadka Bolesława Krzywoustego, zakończył polityczną jedność bytu pod nazwą Królestwo Polskie. Zaś wydarzenie to warto przypomnieć na tym blogu, bo jest ono bezpośrednią kontynuacją pierwszej części opowieści o mitycznych początkach Kaszubów i wiąże się z najwybitniejszym władcą wschodniopomorskim Świętopełkiem Wielkim.
Nie ma co ukrywać wiąże się w sposób dramatyczny, bo ni mniej, ni więcej to właśnie Świętopełk jest głównym oskarżonym o zabójstwa księcia Leszka. Jednak jak to często z takimi sprawami bywa, sprawę tą trudno sprowadzić jedynie do prostego opisu faktów…
Zacznijmy od początku. Młody Leszek został wyznaczony na kolejnego księcia krakowskiego, po raz kolejny ze złamaniem statutu Krzywoustego, przez zmarłego ojca Kazimierza Sprawiedliwego. Syn Kazimierza na pewno o wiele bardziej odpowiadał krakowskim możnowładcom niż budzący złe wspomnienia, faktyczny senior rodu, Mieszko Stary. Problem polegał jednak na tym, że młody książę miał mniej niż dziesięć lat, a na starania Mieszka przychylnie patrzyli inni Piastowie stojący w kolejce do senioralnego stolca. Pierwsze starcie zakończyło się remisem, przed klęską zwolenników Leszka uchroniła śmierć, w bitwie pod Mozgawą, syna seniora z Wielkopolski, Bolesława Mieszkowca. Mimo początkowego zwycięstwa, zwolennicy Leszka doznali bowiem klęski z rąk sprzymierzonych z Mieszkiem Ślązaków, jednak wstrząśnięty śmiercią syna i porażką własnych, wielkopolskich wojsk, syn Krzywoustego nie wykorzystał tej sytuacji.
Jednak pozycja Mieszka okazała się ostatecznie zbyt silna i w 1198 roku, na mocy układu z opiekunami młodego księcia, przejął Kraków i do śmierci, w 1202 roku, sprawował rządy księcia seniora. Ceną tego było uznanie praw Leszka i jego brata Konrada do ojcowizny, czyli Mazowsza i ziemi sandomierskiej. Gdy w 1202 roku Mieszko Stary umarł, możnowładcy krakowscy zaprosili na tron młodego Leszka. Jednak część z nich zażądała oddalenia jego najbliższego współpracownika, wojewody sandomierskiego Gworka. No i wtedy na krakowską scenę wkracza syn i następca Mieszka – Władysław Laskonogi. Wezwany przez wojewodę krakowskiego Mikołaja obejmuje rządy na Wawelu i najpewniej przez kilka kolejnych lat – do śmierci owego Mikołaja – rządzi Krakowem. I tak dochodzimy do roku 1210, tego samego, w którym Duńczycy podporządkowali sobie Mściwoja I. Jaśniejszym się staje, jak do tego doszło, gdy uświadomimy sobie, że w Małopolsce akurat trwało przesilenie, w wyniku którego Leszek został ostatecznie księciem krakowskim. Jednak nie przyszło to łatwo, bo w tymże 1210 roku do gry włączył się trzeci Piast – aktualny senior rodu Mieszko Plątonogi, syn Władysława Wygnańca. Zdobył on wsparcie samego papieża Innocentego III, który zażądał przywrócenia w Polsce zasad statutu Krzywoustego. Historycy nie są pewni, czy interwencja papieża byłą wynikiem zabiegów Mieszka, czy jego bratanka Henryka Brodatego (kolejnego, tuż przed, albo tuż po Laskonogim w kolejce do senioratu). W każdym bądź razie senior rodu jeszcze w tym samym roku wkracza do Krakowa i do śmierci w roku następnym rządzi, jako ostatni senioralny książę Polski.
Te wszystkie perturbacje wywołały ten, niezmierzony pewnie, efekt, że Leszek Biały zagwarantował w kolejnych zjazdach szerokie uprawnienia polskiemu Kościołowi (m.in. pozwolił na kanoniczny wybór biskupów oraz nadał obszerny przywilej borzykowski) oraz zjednał dla siebie wspomnianego Henryka Brodatego. Dało mu to, do końca życia, niezwykle silny mandat do sprawowania rządów w Krakowie. Mając zaś także stałe poparcie władcy Mazowsza, a zarazem młodszego brata, Konrada, oraz popierając przeciwko Laskonogiemu jego bratanka Władysława Odonica, syn Kazimierza Sprawiedliwego, po śmierci Plątonogiego i odzyskania Krakowa, stał się realnym władcą zwierzchnim całej Polski. Rzecz jasna było to już całkiem inne zwierzchnictwo niż w czasach Starego, ale było ono faktem i niejako potwierdzeniem było podporządkowanie Białemu Mściwoja I w 1212 roku.
I właśnie wtedy, na zjeździe w Mąkolnie rozpoczęła się historia, która przyniosła Leszkowi śmierć. Jedno z zawartych wtedy ustaleń dotyczyło bowiem misji chrystianizacyjnej w Prusach. Tak rozpoczęła się słynna misja pruska biskupa Chrystiana. Sam zaś Leszek żywo interesował się kwestią pruską, acz wykonawstwo w tej materii pozostawiał, najżywiej zainteresowanemu sprawą, bratu Konradowi. Żywo w akcje chrystianizacyjną Prusa zaangażował się także inny ich sąsiad, intronizowany na namiestnika Pomorza w 1217 roku syn Mściwoja – Świętopełk.
Mimo kilkokrotnych porozumień najgroźniejszym rywalem Leszka Białego pozostawał Władysław Laskonogii, najpewniej ówczesny senior dynastii (wśród historyków trwają spory o starszeństwo jego i Henryka Brodatego). Nic więc dziwnego, że na wsparcie księcia krakowskiego liczyć mógł cały czas walczący ze stryjem Władysław Odonic. Nie mniej z różnych powodów, w 1223 roku Leszek zdecydował, że najlepiej będzie, gdy Odonica bezpośrednio wspierał będzie właśnie Świętopełk i wysłał krewniaka na Pomorze. Tam książę wielkopolski postanowił ugruntować swoja pozycję i zaoferował gdańskiemu namiestnikowi rękę siostry, Eufrozyny. Po doświadczeniach duńskich sprzed kilkunastu lat było to kolejny akt wywyższające Sobiesławowiców do pozycji odpowiadającej Piastom. Przez kolejne dwa lata szwagrowie skutecznie rozpoczęli działania przeciwko Laskonogiemu, zajmując m.in. północna Wielkopolskę.
Przegrywający senior zdecydował się na akt desperacji i zaproponował, w 1225 roku, Leszkowi układ na przeżycie, co młodszemu o dwadzieścia lat władcy Krakowa dawało duże widoki na podporządkowanie sobie Wielkopolski. Ta niespodziewana zmiana sojuszy dotknęła jednak najbardziej Świętopełka, którego piastowski szwagier, przysłany wcześniej jako protegowany zwierzchnika, stał się nagle persona non grata. Najpewniej nie będąc do końca pewny rozwoju sytuacji, Świętopełk grał na czas, pozostawiając swoje wojska u boku Odonica. I wtedy, chcąc przyśpieszyć upadek młodszego z książąt wielkopolskich do gry wkroczył „dobry brat” Konrad. Konrad był osobiście zainteresowany układem między Leszkiem i Laskonogim, gdyż bezdzietny władca Krakowa, właśnie jego syna, Kazimierza, przewidywał na swojego następcę. Tutaj mała ciekawostka. Synami tego właśnie Kazimierza, w 1225 roku potencjalnego władcy Mazowsza, Małopolski i Wielkopolski, byli nie kto inni, jak Leszek Czarny i Władysław Łokietek.
Tak wiec Konrad Mazowiecki, najpewniej przy wsparciu Władysława Laskonogiego w 1226 roku zdecydowali się na krok bezprecedensowy. Otóż namówili Prusów do najazdu na Pomorze Gdańskie i to w momencie, gdy wojska pomorskie były zaangażowane głęboko w Wielkopolsce. Najazd Prusów z 1226 roku był największą klęską w krótkiej historii pomorskich dynastów. Prusowie uderzyli na okolice samego Gdańska niszcząc i paląc co im się trafiło. A pech chciał, że trafiły się zwłaszcza okoliczne klasztory: cysterski w Oliwie, dominikański pod Gdańskiem oraz norbertanek w Stołpie (koło Żukowa). Zwłaszcza rzeź norbertanek była brzmienia w skutkach. Wśród nich było kilka najbliższych krewniaczek samego Świętopełka (być może nawet jego siostry) oraz liczne dziewczęta z możnowładczych rodzin pomorskich, oddanych tam na naukę. Zaś spustoszenie i sprofanowanie klasztorów i kościołów odbiły się szerokim echem w kręgach kościelnych. Świętopełk wniósł w tej sprawie skargę do samego papieża Grzegorza IX, który do wyjaśnienia okoliczności najazdu zwołał specjalną komisję, grożąc piastowskim książętom ekskomuniką.
Mając w tej sprawie nawet wsparcie duchownego pasterza Pomorza, biskupa włocławskiego Michała od wiosny 1227 roku osobiście dotknięty Świętopełk uznaje się za samodzielnego księcia. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że za pruski najazd odpowiada politycznie Leszek Biały, formalny zwierzchnik także Konrada Mazowieckiego. Nasyłanie zaś pogan na własnego lennika, na dodatek bez żadnego formalnego powodu (nieporozumienia wokół popierania Odonica, dalekie były jeszcze od wywołania jakiegoś głębszego konfliktu miedzy Krakowem a Gdańskiem), były w pełni akceptowalnym dla wszystkich powodem uznania takiego lennego związku za niebyły. A złamanie „najświętszych” obowiązków feudała wobec własnego lennika (ochrony), było wymarzonym pretekstem do ogłoszenia samodzielności Pomorza Gdańskiego.
I w tymże 1227 roku, w lecie, Leszek Biały ponownie dogaduje się z Odonicem (co świadczy, że opieszałość Świętopełka w zakończeniu wspierania szwagra, miała być może bardzo racjonalne i świadczące o politycznej przenikliwości, powody), zaś dla jakiegoś ułożenia się z oboma sojusznikami (bo dogadując się z Odonicem Leszek nie chciał rezygnować z układu z Laskonogim) zwołano na połowę listopada 1227 roku zjazd w Gąsawie. Biorąc pod uwagę, że na zjeździe tym stawili się także wszyscy polscy hierarchowie Kościoła, bez wątpienia jednym z jego ważkich punktów było zbadanie sprawy najazdu pruskiego sprzed roku. Co ciekawe, choć na pewno jednym z najważniejszych punktów zjazdu było rozwiązanie konfliktu między książętami wielkopolskimi, to ani Odonic, ani Laskonogi w Gąsawie się nie zjawili. To wszystko szalenie gmatwa dalsze interpretacje.
Same fakty są dość proste. Po dwóch tygodniach obrad, 24 lub 25 listopada nad ranem obradujących zaatakowały oddziały pomorskie. Głównym celem zdaje się być osoba Leszka Białego, choć w czasie starcia ciężko ranny został Henryk Brodaty. Leszkowi jednak udało się, wraz z kilkoma towarzyszami, uciec z Gąsawy, jednak w nieodległych Marcinkowicach natknął się na inny oddział atakujących, co spowodowało kolejne emocje, których wynikiem była (najpewniej na wskutek jakiegoś zawału, lub zatoru) śmierć Leszka Białego. Wielu historyków (a i ówczesnych kronikarzy), przypuszcza, że celem napaści było schwytanie księcia krakowskiego, celem wymuszenia na nim jakichś ustępstw politycznych. Jednak rzecz zakończyła się o wiele tragiczniej.
Zaś dalej robi się już niezwykle skomplikowanie. Otóż nominalny zwierzchnik atakujących, Świętopełk pomorski nie tylko nie ponosi żadnych konsekwencji politycznych, bo bez większych oporów w kilka lat jest w pełni akceptowalny jako samodzielny władca, ale nie słychać o jakichkolwiek konsekwencjach religijnych. A była to napaść na zjazd wszystkich polskich hierarchów, którzy najpewniej, bez szwanku z całej opresji nie wyszli. Jego zysk w całej tej sprawie jest dość jasny, więc tym bardziej jest dziwne, że wprost o jego sprawstwie pisać zaczęto dopiero w pół wieku później. No i nie wiemy, jakie były ostatecznie decyzje w sprawie najazdu pruskiego.
Współcześni o wiele bardziej podejrzliwie spoglądali na obu władców Wielkopolski. Obaj znajdowali się bowiem w takiej sytuacji, że ich dalszy los zależał od decyzji Leszka, a także obaj zaznali już zmienności jego politycznych decyzji. No i obu nie było w Gąsawie. Pomorski rodowód atakujących w bardzo niekorzystnym świetle stawiał zwłaszcza Odonica, bowiem to jego, od czterech lat wspierali Pomorzanie i on miał szerokie możliwości wykorzystania ich do takiego ataku.
Pewnie do końca ta tajemnica nie będzie nigdy wyjaśniona. Wina Świętopełka o tyle jest pewna, że to jego poddani dokonali napadu i jak nawet zrobili to bez jego wiedzy (co jest raczej wątpliwe), to i tak politycznie ponosił on za ten czyn odpowiedzialność. Na pewno spokojnego sumienia nie miał też Odonic, bo z jednej strony w ciągu kilku kolejnych lat wyparł stryja z Wielkopolski, a z drugiej inni władcy do końca jego życia nie darzyli go zbytnim zaufaniem. Miał jednak młodszy z Władysławów szczęście do historii, bo przez kolejne dziesięciolecia to jego synowie i wnuk rządzili w Wielkopolsce i kronikarze opisujący po kilkudziesięciu latach wydarzenia gąsawskie przez polityczną poprawność unikali wikłania przodka aktualnych władców z najazd na Gąsawę. Na marginesie ciekawa jest także samo nazewnictwo. Piszemy bowiem o zbrodni, A napastnicy nie zabili żadnego z głównych bohaterów gąsawskiego zjazdu (a i Henryk Brodaty ranny został raczej przez brawurę swoją i bezpośredniej ochrony). Nie mniej wydarzenie to było niezwykle istotne dla dalszych dziejów naszego kraju, a także do dalszych dziejów Pomorza.
Świętopełk od 1227 roku staje się pełnoprawnym władcą i przez kolejne czterdzieści lat prowadził zręczną politykę idąc wielokroć pod rękę z Piastowskimi powinowanytmi. Zaś już jego młodszy brat Sambor, a także synowie, wżeniali się w ówczesne dynastyczne rody z całego pobrzeża Bałtyku, co najlepiej świadczy o pełnym uznaniu dla książęcej pozycji całej rodziny.
Być może gdyby sukces w wielkopolskim sporze dwóch Władysławów odniósł jednak Laskonogi, to byłby w stanie wywalczyć pozycję odpowiadającej tej Leszka Białego (był już księciem krakowskim i miał o wiele szersze kontakty i horyznonty niż bratanek). Jednak po jego porażce i śmierci, kolejny z pretendentów do „seniorstwa” Henryk Brodaty miał całkiem inną koncepcję osiągnięcia władzy zwierzchniej, a i nie oszukujmy się, rodzina Piastów rozrastała się w tym okresie wręcz w tempie geometrycznym. Tak czy siak pozycji Henryka nigdy nie zaakceptował Konrad Mazowiecki, a i samo władztwo śląskiego władcy rozpadło się jak domek kart, po tragicznej śmierci jego syna pod Legnica, ledwie 24 lata po wydarzeniach w Gąsawie. I w ciągu tego ćwierćwiecza Polska z kraju podzielonego, ale jednak prowadzącego ciągle w miarę wspólna politykę zagraniczną i obejmującą cały kraj, rozpadła się na kilkanaście skonfliktowanych państewek, których władcy, dla czasem wręcz symbolicznych korzyści odstępowali ojcowiznę sąsiadom.
Zaś tak jak wizyta świętego Wojciecha, układ w Kępnie i zwycięskie powstanie Związku Pruskiego, zamach w Gąsawie stał się jednym z tych zdarzeń historycznych, które przez twórców kaszubskiej mitologii w początkach XX wieku wyniesione zostały do rangi symbolu samoistności i oryginalności dziejów Pomorza Gdańskiego i Kaszub.
Natomiast o osiągnięciach Świętopełka na samym Pomorzu i jego wyprzedzającym epokę, acz kontrowersyjnym bracie Samborze II, to napiszę już następnym razem.
Inne tematy w dziale Kultura