W dyskusji pod poprzednia notką zostałem poproszony o dość szczegółowe informacje dotyczące handlu bałtyckiego w epoce nowożytnej. Temat jest niezwykle ciekawy i obejmujący całe spektrum różnych spraw. Co prawda, jak kultura dyskusji nakazuje, na pytania w komentarzach odpowiedziałem, ale warto temu poświęcić osobna notkę, nawet jak się w dużej mierze powtórzę. Ale, żeby była zasadnicza wartość dodana, to pozwolę sobie te rozważania wzbogacić tabelami z pracy Antoniego Mączaka „Między Gdańskiem a Sundem. Studia nad handlem bałtyckim od połowy XVI do połowy XVII wieku”, wydanej w Warszawie w 1972 roku.
Na początku poprzedniej notki przytaczałem opinię marszałka Wolskiego, gdzieś sprzed 1630 roku, o tym, że szacował on bilans naszego handlu bałtyckiego na jakiś milion czerwonych złotych. Już wtedy, a także w dyskusji pod notką parokrotnie podkreślałem, że wszelkie szacunki w tym zakresie są niezwykle ułomne, bo nie oddają dynamiki tego procesu. Niby kojarzymy, że choćby okres I wojny północnej w latach 1626-1629, czy wojny Batorego z Gdańskiem pół wieku wcześniej były momentami gdy obroty handlowe ulegały załamaniom.
Ponieważ kiedyś stwierdziłem, że trudno pisać porządnie o gospodarce bez tabelek, więc by pozostać wiernym własnym słowom bez paru tabelek się nie obejdzie.
I tak na pierwszy ogień zestawienie importu i eksportu Gdańska i Elbląga z krajami zachodnimi (na podstawie danych z Sundu) wg A. Mączaka, s.90. Uwaga metodologiczna, w obliczeniach tych autor przyjął, że 1 talar miał wartość 35 groszy, do 30 groszy w 1 złotym.
Na podstawie rejestrów tzw palowego do tych sum należało by dodać jeszcze około 20% eksportu i 12 % importu z Gdańska do innych portów bałtyckich, czyli obrotów nie przechodzących przez Sund. Do takich wniosków można dojść na podstawie danych Mari Boguckiej, która wyliczyła dokładne rejestry ruchu statków w porcie gdańskim na podstawie tzw. palowego za lata 1634-1649. I za ten okres eksport z Gdańska wynosił średnio 4.781 tys. talarów rocznie (ok. 5.578 tys. zł), import 3.015 tys. talarów (3.517 tys zł), a więc bilans 1766 tys talarów (2.072 tys zł). Mając świadomość, że to dane jednego z najlepszych dziesięcioleci dla gdańskiego handlu w XVII w., można jednak wyliczyć na tej podstawie różnice między towarem wychodzącym i przychodzącym do Gdańska, a tym przechodzącym przez Sund. Różnica to obroty handlowe międy Gdańskiem i innymi portami bałtyckim,i i wydaje się, że stanowi ona dośc stały procent całości obrotów w całym interesującym nas okresie (rzecz jasna statystycznie).
Bardzo ciekawie wygląda nieco bardziej statystyczne uśrednienie tych bilansów dla Gdańska i Elbląga. (to samo źródło str. 103)
Na tej podstawie widać wyraźnie specjalizację obu ośrodków. Dodając szerszą wiedzę uogólnić to możemy w ten sposób, że Gdańsk bogaci się na wywozie zboża, zaś Elbląg na imporcie sukna. Ale to nie do końca prawda, bo po pierwsze sam Gdańsk jest też znacznym producentem, a po drugie jego głowni kontrahenci Holendrzy byli o wiele bardziej zdeterminowani (i elastyczni) w operacjach handlowych, niż kupcy angielscy mocno ważący na obrotach Elbląga. A jeszcze istotniejsze jest coś innego. By dystrybuować takie ilości angielskiego sukna, które trafiały do Elbląga potrzebny był spory kapitał, którego na pewno sami elblążanie nie mieli. A takowe zapasy gotówki mieli na pewno gdańszczanie, którzy w XVII w. coraz bardziej przechwytywali również obrót tym towarem (co w efekcie doprowadziło do przeniesienia się kupców Kompanii do grodu nad Motławą).
Istotnym problemem jest to w jaki sposób zinterpretować te informacje. Czy dużo to czy mało. I Rybarski, i Mączak stwierdzili, że niezwykle bałamutne jest porównywanie cen kruszcu, czy wartości towarów w perspektywach kilkusetletnich. Proponowali zatem by spróbować porównać wartość handlu do ogólnego stanu gospodarki. Mączak za punkt odniesienia postanowił uczynić tzw dochód konsumowany, czyli mówiąc wprost działki „spożycie” w znanym nam dobrze dochodzie narodowym. Dając ogromne zastrzeżenia co do liczb bezwzględnych oszacował jednak, że globalny obrót handlu zagranicznego stanowił około 4% owego dochodu konsumowanego. Zaś dla zilustrowania skali przytacza dane z... 1928 roku, gdzie handel zagraniczny stanowi około 7% tegoż dochodu. I biorąc pod uwagę wszelkie zastrzeżenia, jedno wydaje się pewne. Handel morski w XVI i XVII w. odgrywał dość znaczną rolę w naszej gospodarce.
Drugim ważnym wątkiem jest kwestia opłacalności tego handlu dla zagranicznych kupców. Mączak, który badał okres unii lubelskiej do potopu, wyliczył, że średnia różnica cen zboża między Gdańskiem a Amsterdamem wynosiła 49%. Jednak realny zysk kupiecki sięgał maksymalnie 27 %, bo na ta różnicę składały się jeszcze cła, cena frachtu i inne mniejsze koszty. Niby dużo, ale:
1) Przy ówczesnym niedorozwoju kredytów długoterminowych kupcy konstruowali swoje operacje handlowe w okresach mniejszych niż rok. Przez co gwałtowne zmiany w cenie i ilości dostępnego towaru (przekraczające czasem 100% w skali roku!) czyniło z handlu bałtyckiego działalność dużego ryzyka. Zarobić można było dużo, ale od bankructwa często dzieliła jedynie cienka linia.
2) Istniało także duże ryzyko kursowe, dobrze widoczne na podstawie cen tzw „weksli ciągnionych” (miesięcznie nawet do 20%, acz zazwyczaj do 5%) przez co funt flamandzki w Amsterdamie mógł być realnie o kilka procent tańszy niż ten sam funt (ale w wekslu, który była najpopularniejszą formą przekazu pieniężnego) w Gdańsku. A to nam zaburza dane statystyczne podawane w tej walucie.
Dokładnie możemy sobie zaś tą różnicę prześledzić w kolejnej tabelce Mączaka, ze str. 81.
Oraz uściśnienie dotyczące żyta podane w talarach, ze str. 38.
Zbierając te dane z ponad osiemdziesięciu lat Antoniemu Mączakowi wyszło, że statystycznie Gdańsk i Elbląg między 1565 a 1655 rokiem miały co roku około 100 tys złotych nadwyżki w bilansie handlowym. Wbrew jednak innym źródłom (tym brytyjskim) wyliczył także, że nadwyżkę z basenem Morza Bałtyckiego mieli Anglicy. Niestety z fragmentarycznych danych nie można dokonać wyliczenia średniej statystycznej, jednak wyraźnie widać trend. Widzimy go na kolejnej tabelce ze strony 123 „Między Gdańskiem a Sundem”.
Pamiętajmy o dwóch rzeczach: Anglicy zarabiają praktycznie tylko na imporcie do nas sukna, a znaczną część tego dodatniego bilansu to koszt frachtu, który w przypadku statków angielskich jest wyższy niż u Holendrów. Tym Mączak wyjaśnia sądy brytyjskich naukowców, którzy opierając się na kwitach Kompanii Wschodniej, rysują obraz szalenie ryzykujących kupców angielskich, którzy co chwila mieli problemy z godziwym zarobkiem, jak nie bankructwem. Twierdzi, że kupcy angielscy może i świetnie na tym handlu nie wychodzili, ale całą angielska gospodarka już tak (bo oni ponosili największe ryzyko, dostarczając stałych dochodów armatorom i producentom).
Obrazowo rzecz ujmując co roku Holendrzy wpompowywali w handel bałtycki od 100 (w takim 1646 roku) do nawet 700 (w 1635) tysięcy talarów w brzęczącej gotówce (odpowiednio 116 i 816 tysięcy złotych) i gotówka ta trafiała do kieszeni miejscowych kupców i Anglików. Początkowo zdecydowana większość do kupiectwa miejscowego, zaś od końca XVI w. coraz więcej w ręce Anglików. Choć na końcu badanego okresu najpewniej ciągle jeszcze mniej niż połowa. Zwróćmy bowiem uwagę, że statystycznie sam Gdańsk z Elblągiem mają dochód sięgający ponad 1/3 całego dochodu angielskiego z całego Bałtyku w jednym z najlepszych lat! Najpewniej więc statystyczny, roczny dochód Anglii na tej wymianie przez całe osiemdziesiąt lat był albo niewiele większy, albo wręcz niższy niż bilans naszych portów znad Wisły. A na Bałtyku było jeszcze kilka innych miast co najmniej dorównujących w tym czasie Elblągowi,że o Królewcu i Rydze tylko wspomnę.
Zaś na pytanie, czy to dobrze czy źle odpowiedzieć już umieli ówcześni kupcy angielscy, którzy nieustannie krytykowali elżbietańskie zakazy wywozu kruszców z Anglii. Niejaki Thomas Mun jeszcze w roku 1664 pisał bowiem, że jeżeli na Bałtyk się wwiezie 100 tys. funtów w gotówce i zakupi za nie towar, który w składach angielskich poczeka na najlepszą cenę roczną w Hiszpanii czy we Włoszech, to dochód nie może być mniejszy niż 200 tys. funtów. A dokładnie to robili Holendrzy. Nie przejmowali się ujemnym bilansem w handlu bałtyckim bo z nawiązką rekompensowali sobie ten fakt zyskowną sprzedażą zakupionych u nas towarów reszcie Europy. Stąd nie bez przyczyny w czasach Cromwella mamy do czynienia z prawdziwą rewolucją w angielskiej polityce handlowej, bo tamtejsze kupiectwo dosłownie płakało widząc jak Holendrzy zgarniają im sprzed nosa najsmakowitsze kąski tej układanki.
Zaś na koniec angielski, szkocki i francuski ruch statków przez Sund - A. Mączak str. 117.
Zwracam zaś tutaj uwagę na dwa fundamentalne fakty. Do pierwsze do połowy XVII wieku gdański handel morski przynosi bardzo realne zyski, jak najbardziej porównywalne z zyskami kupców angielskich operujących na Bałtyku. Rzecz jasna obie te grupy grają w całkiem innej lidze niż Holendrzy, którzy de facto inwestują bardzo znaczne sumy w surowce z rejonu Bałtyku by z dużym zyskiem przetworzyć je lub odsprzedać w innych częściach Europy.
Po drugie zaś, wbrew pojawiającym się od czasu do czasu twierdzeniom, iż nie wiadomo na czym tak naprawdę dorobili się Anglicy i wynikającym z nich różnorakim fantazyjnym twierdzeniom, możemy z duża dokładnością dla znacznej części tego okresu zbadać nie tylko strukturę ich handlu, ale praktycznie prześledzić go "co do statku”. Nie wspominając już o tym, że mamy co najmniej dwie w miarę świeże prace na temat angielskiej Kompani Wschodniej (A. Grotha i B. Krysztopy-Czupryńskiej), gdzie temat jest porządnie omówiony.
Nic tylko czytać...
Inne tematy w dziale Kultura