Książka jest zawsze niezwykle nośnym tematem różnych dyskusji. Od czasów oświecenia przecież jest symbolem oświaty, wiedzy i tego wszystkiego, co nazywamy często postępem. Nic więc dziwnego, że co najmniej od tego XVIII w. różnej maści ojcowie i ojczulkowie narodu (lubiący się od stu pięćdziesięciu lat nazywać inteligencją) z tematu obecności książek w życiu narodu, czynią ważki temat swoich publicznych rozważań. I historyk może z dużym zainteresowaniem zaobserwować, jak temat czytelnictwa i książek podąża w duchu słynnej anegdoty o wymierających Kaszubach (którzy, przypomnę, w połowie XIX wieku według naukowców właśnie odchodzić mieli w niebyt, a jakimś cudem po półtora wieku jest ich trzy razy więcej niż było wtedy).
W ostatnim miesiącu zdarzyło mi się być świadkiem, a nawet brać udział w kilku dyskusjach na temat książek, czy może bardziej czytelnictwa. Jak łatwo można się domyśleć szybko podążały one w stronę dość smutnych rozważań na temat ogólnego upadku czytelnictwa, księgarstwa i wszelakiej inicjatywy wydawniczej. Duch Kononowicza („Nie będzie niczego”) w takt melodii Elektrycznych Gitar („To już jest koniec”) szybko ogarniał całe towarzystwo.
Nim przejdę do meritum to najpierw tylko napisze o jednej sprawie, która najczęściej przy tego typu dyskusjach też się pojawia. Otóż mimo kasandrycznych wizji, to śmiem twierdzić, że póki nie dokona się jakiś kolejny skokowy przełom w technikaliach multimediów, to nawet nowoczesne technologie w postaci, jaką dziś znamy, nie są w stanie do końca książce zagrozić. A precyzyjniej ją zastąpić. Co empirycznie na Pomorzu jest udowodnione, gdy publikowane nieodpłatnie w sieci i dostępne w postaci popularnego PDF-a zaraz po wydaniu publikacje, znajdują dość licznych nabywców dla tradycyjnej wersji papierowej. Dlaczegóż? Sprawa jest banalnie prosta jakikolwiek nośnik multimediów nie jest nawet w 50% tak praktyczny jak tradycyjna książka, która w dobie pędzącego świata i braku czasu staje się rzeczą, z której korzysta się w sytuacjach dość dalekich od klasycznego biurka, czy fotela. Spróbujcie przeczytać cokolwiek multimedialnego w autobusie, albo nawet w przepełnionym pociągu i sprawa staje się oczywista. To akurat jest temat na inną dyskusję, ale w tym momencie stwierdzam: głównym zagrożeniem dla nie musi być wcale rozwój nośników elektronicznej wiedzy.
Przechodząc zaś do głównego wątku. Otóż w rzeczonych dyskusjach dość szybko przechodziliśmy do tematu krajobrazu wydawniczego w skali regionu. Co ciekawe, wbrew mądrościom różnych „szamanów wydawniczych” widać dość zadziwiającą różnicę w rynku wydawniczym na Kociewiu i Kaszubach. I nie chodzi tutaj bynajmniej o kwestię publikacji kaszubskojęzycznych, bo po prawdzie są one jedynie odsetkiem licznych kaszubskich publikacji, z których żyje, co najmniej, kilka dość sporych, regionalnych wydawnictw. Na Kaszubach co roku wychodzi bowiem kilkadziesiąt porządnych tytułów różnej maści wydawnictw regionalnych z zakresu historii, literatury pięknej, czy nawet fantastyki. Na dodatek widać tutaj dość zdrową strukturę tych publikacji, bo co roku jest to jest trzon kilku porządnych publikacji naukowych, mocno okraszonych o wiele liczniejszymi pracami popularyzatorskimi, czy wspomnieniowymi. Praktycznie każdej większej imprezie towarzyszy kilka stoisk owych regionalnych wydawnictw, gdzie można się zaopatrzyć w ciekawą książkę od bajek dla dzieci, przez tomiki poezji, powieści, po fantastykę, czy nawet (choć tego najmniej) komiks. Rzecz jasna jakość owych prac jest różnoraka, ale interes całkiem nieźle idzie. Zaś apogeum tego całego krajobrazu sprzedaży książki przypada co roku w Kościerzynie, gdzie na tamtejszych regionalnych targach książki wystawianych jest czasem ponad dwadzieścia stoisk z regionalnymi wydawnictwami.
I na tym tle ziomkowie moi z Kociewia od paru lat popadają w liczne kompleksy, gdyż u nas podobnej klasy publikacji jest rocznie jedynie kilka, zaś wydawnictw, analogicznych do tych z Kaszub, praktycznie nie ma. Niestety większość ciekawych książek poświeconych tematyce regionalnej jest albo owocem działalności samorządów (choć często „przez ręce” jakiegoś lokalnego stowarzyszenia), albo prywatnej pasji autora. A co jakiś czas trafi się sięgająca na Kociewie publikacja z Kaszub, jak choćby dwie świetne książki poświecone pomorskim niuansom II wojny światowej autorstwa Andrzeja Gąsiorowskiego (o TOW „Gryf Pomorski”) czy Sylwii Bykowskiej (o rehabilitacji osób, które podpisały volkslistę, po 1945 roku). Stąd rodzi się pytanie. Dlaczego Kociewie, przy Kaszubach jest wydawniczą pustelnią?
Rzecz jasna różnej maści „szamani wydawniczy”, zazwyczaj twierdzą, że znają proste tego stanu rzeczy wyjaśnienie. Wszystko to bowiem wina upadku rynku książki jako takiego, zabójczej polityki władz wszelakich i Empiku tudzież jakichś innych, wrogich polskiemu księgarzowi-patriocie, sił. Rzecz jasna, jak to z teoriami obejmującymi cały wszechświat bywa, jest w takich twierdzeniach sporo faktów. Bez wątpienia Empik psuje rynek książki, a różnorakie władze często działają na szkodę lokalnych wydawnictw. Jednak jak coś ma nam wytłumaczyć wszystko, to zazwyczaj tłumaczy nam mniej niż niewiele. Jakiż bowiem może być zabójczy wpływ Emipku na takim Kociewiu, gdzie na 350 tysięcy ludzi są słownie dwa emipki (w Tczewie i Starogardzie), które na dodatek mają o wiele mniejsza ofertę, czy wręcz są o wiele mniej „salonowe” niż kilka innych księgarni w obu tych miastach. A przypomnę tylko, że miast na Kociewiu mamy osiem, a większych wsi, gdzie też są księgarnie, drugie tyle.
O wiele bardziej frapująca jest kwestia polityki wydawniczej władz, zwłaszcza tych gminnych. Tutaj faktycznie znaleźć możemy liczne przykłady wydawania dość kiepskiej jakości książek po przysłowiowej „znajomości” tudzież zwykłej politycznej protekcji. Ale z drugiej strony, świetnie wiemy, że większość samorządów jest z definicji niechętna jakiemukolwiek wspieraniu wydawnictw, może poza albumami promocyjnymi i wiele, często „dobrze lokalnie osadzonych” wydawnictw liczyć może, w ramach wspierania gminnej kultury, co najwyżej na wykupienie jakiejś cząstki nakładu na przysłowiowe nagrody. Stąd też w skali całego regionu to też jest kiepskie wyjaśnienie.
Według mnie sedno problemu tkwi w czym innym. W czymś co bardzo istotne jest w handlu jako takim, a o czym często zapominają różnoracy szamani. Książka bowiem jest towarem specyficznym i wbrew mądrością różnorakich mędrców problemem nie jest to, kto ma finansowy wkład w jej powstanie, ale to, w jaki sposób się ją sprzedaje. Książka regionalna jest tutaj jeszcze bardziej wyrazista, bowiem jej czytelnikiem rzadko jest przypadkowa osoba. Taką publikację zazwyczaj kupuje albo ktoś zainteresowany tematem, albo związany z terenem, w którym owa książka, osadzona. Pamiętajmy, że powieści o takiej Warszawie, to powstaje co roku pewnie z parę setek. Ale o Starogardzie, czy Tczewie? Może z jedna…
Stąd tajemnica regionalnego rynku książki tkwi w metodzie dystrybucji. A konkretniej w możliwościach dotarcia do osób zainteresowanych tematem. Najbardziej klasycznym działaniem są tutaj promocje. I już w tym momencie widać przepaść między Kaszubami, a Kociewiem. Gdy w Starogardzie, albo Tczewie ukazuje się jakakolwiek nowa, naukowa, czy literacka, publikacja, to najczęściej kończy się na jednej promocji – w miejscu wydania. Bardzo rzadko, zazwyczaj dzięki staraniom samych autorów, odbywa się jeszcze jedna promocja, najczęściej w którymś z ościennych miast. Tymczasem na Kaszubach standardem jest co najmniej 5-6 takich spotkań, a najlepiej „prowadzone” publikacje mają często promocje we wszystkich ośrodkach powiatowych. Nieco znając rzecz od kuchni dość jasno mogę wyjaśnić tą różnicę. Kaszubskie środowisko regionalne jest po prostu dość dobrze zorganizowane. Szefowie GOKów, liderzy stowarzyszeń, czy pracownicy jednostek kultury obracają się w tym samym środowisku i korzystają z tym samych środków regionalnej informacji. Stąd wydawcy mogą bardzo łatwo dotrzeć do nich z informacją o nowej publikacji, a gdy jest ona na tyle dobra bez większego problemu przekonać ich do organizacji promocji.
Trochę z promocjami w swoim życiu miałem do czynienia i zawsze uważałem je jedną z najłatwiejszych do organizacji imprez kulturalnych. Temat promocji, czyli książkę oraz autora, tudzież innego mówcę, zazwyczaj dostarcza wydawca. Po naszej stronie to jedynie organizacja sali, poczęstunku oraz (choć nie wszędzie to jest zwyczajem) recenzenta. Rzecz jasna im bardziej ostra, lub bardziej kontrowersyjna praca, tym łatwiej wzbudzić też zainteresowanie mediów. Nic więc dziwnego, że nie spotkałem się jeszcze by ktokolwiek miał kiedyś problem zorganizowania promocji w dowolnym miejscu na Kociewiu. Różnica tkwi jedynie w tym, że na Kaszubach wydawcom na tym zależy, więc i promocje mają miejsce. Zaś na Kociewiu większość podmiotów wydających książki to, za bardzo nie obchodzi – stąd efekt jest, jaki jest. Dodamy do tego jeszcze bardzo zatomizowane środowisko (często w Tczewie, czy Starogardzie nic nie wiadomo o tym, co robią sąsiedzi, a informacje ze Świecia, brzmią jak wieści z Księżyca) i efekt jest oczywisty.
Z tym związana jest także druga kwestia – sprzedaż internetowa. Jak już zaznaczałem nowoczesne technologie wcale nie musza być zagrożeniem dla tradycyjnej książki. Księgarnie internetowe zaś są w dużej mierze ważnym dla niej, powiewem świeżości. I choć to dziwne, to wcale za wiele takowych księgarni nie ma. Swoje strony mają rzecz jasna różnorakie wydawnictwa, ale po pierwsze zazwyczaj ich oferta jest jednak ograniczona, zaś po drugie kwestia płatności bywa bardziej niż udziwniona. Kaszubi mają co najmniej dwie („Gryfa” i „Kaszubską książkę”) profesjonalne e-księgarnie, gdzie każdy pomorski regionalista z trudem opanowuje się przed złożeniem zamówienia na co najmniej kilkanaście publikacji. Właściciele obu z nich starają się ściągać do siebie nowości, odświeżają, czasem zapomniane już „białe kruki”, a co także ważne, udostępniają lokalnemu czytelnikowi ciekawe prace, które często są wydane gdzieś hen, w Polsce. Niejako naturalnym tej działalności przedłużeniem są dobrze funkcjonujące recenzje i informacje o pojawiających się na rynku nowościach.
I tutaj widać kolejną przepaść. Na Kociewiu nie dość, że nie ma ani jednej porządnej (a praktycznie jakiejkolwiek) e-ksiegarni z regionaliami, to na dodatek wiele rzeczy wydaje się w praktycznej tajemnicy. Nieliczni (zapraszani imiennie) uczestnicy Biesiad Literackich w Czarnej Wodzie, czasem ze zdziwieniem wysłuchiwali prezentacji wydanych wcześniej, niezwykle wartościowych książek, które nigdy nie pojawiły się w sprzedaży. Jedyne miejsce, gdzie regularnie pojawia się informacja o jakichkolwiek nowościach, „Kociewski Magazyn Regionalny”, jest niezwykle skromne ilościowo (zazwyczaj omawia się jedynie dwie publikacje w każdym numerze tego kwartalnika) i na dodatek sam „Magazyn” jest czasem równie trudno dostępny, jak książki, o którym tutaj piszę.
Pisać o tym temacie można by jeszcze wiele. Nie ulega wątpliwości, że książki są ciągle cennym dobrem, które warto produkować i na którym można zarabiać. By jednak to robić trzeba się zaangażować w nowoczesne metody dystrybucji i dobrze poznać środowisko w którym chcemy dane rzeczy sprzedawać. Kluczowi wydają się lokalni partnerzy- tzw. instytucje i ludzie „kultury”. I ci którzy to rozumieją radzą sobie całkiem nieźle. Pozostali zaś bawią się w księgarską magię, która jedynie czasem przynosi efekty…
Inne tematy w dziale Kultura