Feterniak Feterniak
3542
BLOG

O odwiecznie niemieckim Gdańsku i sukcesach cywilizacyjnych pruskich królów

Feterniak Feterniak Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 49

Wczoraj po raz kolejny w ostatnich dniach natrafiłem na niezwykle „uczałego” publicystę (tym razem w postaci żeńskiej), który postanowił m.in. przypomnieć „głupim Polaczkom”, jakie to mają szczęście, że po 1945 roku dostały im się bogate, odwiecznie niemieckie tereny Pomorza Gdańskiego z samym Gdańskiem. Co ciekawe o odwiecznej niemieckości Gdańska pisują ostatnio ludzie, przestrzegający ponoć przed niemieckimi zakusami i obrzydłą kanclerzycą, co niestety prowadzi do smutnej refleksji, że chyba najgłośniej Niemców się boją ci, którzy nie znając polskiej historii swój ogląd stosunków polsko-niemieckich budują wyłącznie na podstawie niemieckiej propagandy.

 

Interesując się nieco historią regionalną XVIII wieku z dużym zdziwieniem już na studiach odkryłem, jak mocno tkwią w polskiej świadomości propagandowe argumenty Fryderyka Wielkiego z czasów I rozbioru. Czytając dowolną książkę (czasem nawet naukową) poświęconą jakimś historycznym wątkom: kulturze, dziejom militarnym, czy biografistyce tego okresu, napotykamy się cały czas na stwierdzenia, jak to nowoczesne Królestwo Pruskie w roku pańskim 1772 wprowadziło do Prus Królewskich cywilizację. Dziś jest jeszcze gorzej. W dobie Internetu i powszechnej znajomości języków mamy wielu pasjonatów i specjalistów, którzy na różnych portalach i forach budują nam obraz potężnego, bogatego i nowoczesnego Gdańska, dla którego XIX wieku i pierwsza połowa XX były okresem najwyższego rozwoju. Z tym wiążą się zazwyczaj różne wątki polityczno-narodowe. Od 1989 roku odkrywa się „prawdziwą historię” o tym, że Polaków w Gdańsku tak naprawdę nie było, polskie organizacje, były agenturami warszawskich ministerstw, zaś to, co jest w starych podręcznikach na ten temat, to zwykła komunistyczna propaganda. Doszło nawet do tego, że wyczytałem w jednym, dość poważnym miejscu, że nawet słynna książka Szymona Akskenazego „Gdańsk a Polska” z 1919 roku to także produkt „prekomunistycznej” propagandy…

 

Osobiście nie podejrzewam dzisiejszych Niemców o żadne złe i podstępne rzeczy, jednak jasnym faktem pozostaje, że tego typu głosy są prostym efektem właśnie niemieckiej propagandy. Trwającej (choć już mocno w Niemczech kontestowanej) do dziś. Parę lat temu byłe w słynnym ”Domu Gdańskim” w Lubece, mateczniku „prawdziwych gdańszczan” wypędzonych z ojczystego miasta w 1945 roku. I w rozmowie z sympatycznymi gospodarzami oraz podziwiając stojącą tam wystawę, mogłem z pierwszej ręki poznać przekaz, który tak dzielnie podtrzymują publicyści, jak wspomniana na początku blogerka. Otóż według „prawdziwych gdańszczan” historia grodu nad Motławą zaczęła się w 997 roku gdy niejaki Adalbert, biskup Rzeszy i przyjaciel cesarza odwiedził to miasto, chrzcząc jego mieszkańców. Rzecz jasna tak natchniona osada mogła się prężnie rozwijać stąd nie ma potrzeby rozwodzić się nad tym, co się z miastem działo w kolejnych wiekach. Odnotowano jedynie dwa fakty. Około 1260 na zaproszenie tajemniczego Swantopolka do Gdańska przyjeżdżają mieszczanie z Lubeki, a w tym samym czasie odbywa się pierwszy jarmark dominikański. Prawdziwa historia Gdańska zaczyna się w roku 1308, gdy miasto zajmują Krzyżacy. Od tego momentu można było na rzeczonej wystawie zaobserwować ważne wydarzenia co parę lat: nadawanie praw, budowanie różnorakich obiektów, wizyty wielkich mistrzów i koronowanych głów. Ten szczęśliwy okres trwał do roku 1466, aż rozpoczął się czas smuty zwany „Polnischezeite”. Poza narodzinami i osiągnięciami znanych gdańszczan przez kolejne trzysta lat miastem jedynie wstrząsały wojny. Kolejne oblężenia, zniszczenia przedmieści oraz kontrybucje. Dopiero łaskawy Fryderyk II Wielki zakończył ciężkie czasy i włączył miasto do Prus. I od tego 1793 roku znów mamy erupcję faktów: budowle, wydarzenia polityczne, powstawanie nowoczesnych firm itp. itd. I tak w pełnym obrazie szczęścia aż do 1920 roku. Tutaj pojawiła się pierwsza dysharmonia. Bo z jednej strony podkreślano straszną krzywdę, jaką mocarstwa w Wersalu wyrządziły gdańszczanom, odcinając ich od Rzeszy, ale z drugiej Wolne Miasto wygląda całkiem sympatycznie Rzecz jasna aż do 1 września 1939 roku, gdy „wybuchła II wojna światowa”. Z przekazanych nam informacji wynikało, że wybuchła gdzieś na Śląsku. Nasi przewodnicy nie byli pewni, ale przypuszczali, że w Gliwicach.

 

Takie rzeczy można sobie poczytać w XXI wieku także w niemieckojęzycznych popularnych publikacjach. Rzecz jasna są także niemieckojęzyczne prace patrzące na historię grodu nad Motławą całkiem inaczej – ale jakoś się nie przebijają, przynajmniej u nas.

 

Nie chcę tutaj robić skróconego kursu z historii Pomorza, ale należy podkreślić kilka faktów. Po pierwsze przed połową XIX wieku pisanie o historii z perspektywy współczesnych nacjonalizmów to czystej wody ahistoryczna fantazja. Nawet ludzie mający bardzo wysokie poczucie etnicznej tożsamości (np. jeszcze w początkach XIX w. słynny pruski strateg von Clausewitz), nie mieli najmniejszych oporów w feudalnym, w swojej istocie, podporządkowaniu się politycznie „obcemu” monarsze. Zaś całkiem śmiesznie brzmią rozważania o poczuciu narodowym mieszkańców wieloetnicznej Rzeczpospolitej w XVII, czy XVIII w.

 

Po drugie zaś, przechodząc do samego Gdańska, to mówić możemy tutaj tak naprawdę o czterech okresach. Gdańsku słowiańskim, którego żywot zakończyli krzyżacy w listopadzie 1308 roku, Gdańsku „chełmińskim”, funkcjonującym do końca XVIII wieku, Gdańsku „prusko-niemieckim”, który swój żywot zakończył w 1945 roku oraz Gdańsku współczesnym. Nas w tym momencie interesują dwa środkowe okresy. Bez wątpienia miasto, na nowo zbudowane przez Krzyżaków było zamieszkałe głównie przez ludność niemieckojęzyczną. Jednak dobrze przecież wiemy, że w żaden sposób nie wpływało to na jakąś wyjątkową lojalność gdańszczan względem zakonu „po linii narodowej”. Już w XIV wieku mamy informacje o silnych rozbieżnościach między mieszczanami a zakonem, zaś pierwszy jawny bunt miał miejsce w 1410 roku. W 1454 to już była rewolucja i Gdańszczanie, razem z pozostałymi miastami i stanami Państwa Zakonnego („Prus”) oddały się pod władzę królów polskich. I przez kolejne prawie 350 lat włodarze i mieszkańcy miasta pozostali w tej decyzji konsekwentni. Często się bowiem zapomina, że nawet bunt przeciwko Batoremu był formalnie nie buntem przeciwko polskiemu monarsze, ale konsekwencją uznania za króla polskiego jego kontrkandydata.

 

 

Owa lojalność gdańszczan miała rzecz jasna bardzo różne powody. Wiele się pisze o tych ekonomicznych i o „finansowym patriotyzmie” kolejnych pokoleń gdańskich rajców. Odgrywały one naturalnie bardzo istotną rolę. Nie zapominajmy jednak również o konsekwencjach bardzo ówcześnie popularnego patriotyzmu regionalnego – pruskiego. Gdańszczanie odgrywali bowiem wiodącą rolę w funkcjonowaniu całych Prus Królewskich, których związki, zwłaszcza po 1569 rokiem z resztą Korony były niezwykle głębokie i o wiele oczywistsze niż samego miasta. Wystarczy spojrzeć na listy biskupów włocławskich i warmińskich, czy historię rodu Wejherów, Przebendowskich, czy Działyńskich. Po trzecie pamiętajmy o drogach zwykłej kariery, którą gdańszczanie robili przecież w całej Rzeczpospolitej. I po czwarte, o czym najsłabiej się pamięta o ogromnej roli, jaką w Gdańsku odgrywały polskie elity. Przecież tutaj swoje siedziby, składy, domy, czy udziały w spółkach mieli najbogatsi obywatele Rzeczpospolitej z samymi monarchami na czele. Owa polska lojalność jest czymś całkowicie innym niż nowoczesny patriotyzm. Pamiętajmy, że funkcjonowała ona w feudalnych realiach, gdzie wiodące były zawsze stosunki osobiste nad jakiś ogólnym propaństwowym poczuciu obowiązku. Dla przykładu czymś oczywistym dla każdego XVI, czy XVII wiecznego mieszczanina tej części Europy był fakt, że najważniejszym prawem jest to obowiązujące jego mieście, a nie jakieś ogólne obowiązujące w całym państwie.

 

Reasumując Gdańsk na związkach z Polską się bogacił, budował swoją tożsamość i poczuwał się jak najbardziej do bycia polskim miastem. Mówiący po niemiecku potomkowie Sasów, Szkotów, Niderlandczyków, Szwedów, czy Kaszubów w pierwszej kolejności na pewno czuli się gdańszczanami, ale w drugiej bez wątpienia Polakami (czytaj poddanymi polskiego króla). I nie ma co tutaj teoretyzować, bo liczne dowody z lat 1626, 1656, 1732, 1772, czy w końcu 1793 najlepiej o tym świadczą.

 

Przejść tutaj warto do kolejnego wątku, a mianowicie do osiągnięć cywilizacyjnych, jakie grodowi nad Motławą przyniosło panowanie królów pruskich. Nie będę tutaj przytaczał szczegółów fryderycjańskiej propagandy, bo jest dobrze znana: zrujnowane, zanarchizowane i niewydolne gospodarczo ziemie polskie przejął dobry gospodarz Fryderyk i wprowadził je do Europy. Pozostanę przy podaniu paru liczb. W okresie największego rozwoju Gdańska, początkach XVII w. liczba mieszkańców miasta jest szacowana na jakieś 65 tysięcy mieszkańców. Plus jakieś kilkanaście, tysięcy mieszkańców bezpośrednich przedmieść miasta należących do innych właścicieli. Po okresie zniszczeń i wojen ciągnących się de facto od 1733 roku do 1770 roku liczba mieszkańców miasta wynosiła ciągle około 55 tysięcy ludzi. Potem nastąpiło dwudziestoletnie oblężenie pruskie. Przypominam, że po I rozbiorze Gdańsk, dzięki wielu zabiegom jego przywódców pozostał przy Rzeczpospolitej. Zdenerwowany tym faktem władca Prus postanowił wykończyć miasto ekonomicznie i mając panowanie nad biegiem Wisły przed i za Gdańskiem z dużym sukcesem ten zamiar realizował. Nic więc dziwnego, że w roku 1793 w Gdańsku mieszkało już jedynie 36 tysięcy mieszkańców. Na ile ta liczba była zaniżona owym stanem oblężenia świadczy fakt, że mimo wojen napoleońskich (i trwającym łącznie ponad dwa lata niszczącym oblężeniu najpierw francuskim, a potem prusko-rosyjskim) w 1816 roku znów w Gdańsku mieszkało prawie 50 tysięcy ludzi.

 

Zatem mamy bogate miasto Gdańsk, które liczy pod rządami polskimi, nawet w okresach wojen i smut około 50 tysięcy ludzi. Po pięćdziesięciu latach światłych, pruskich rządów w 1850 roku było na świecie całe 58 tysięcy gdańszczan mieszkających w rodzinnym mieście. Zdumiewający rozwój – dla niepoznaki przez demografów zwany stagnacją. Dla porównania liczba mieszkańców nieodległego Królewca wzrosła w tym czasie o 1/3, zaś Szczecina aż dwukrotnie. Jeszcze ciekawiej wygląda to w perspektywie całego wieku. Wszyscy wiemy, że druga połowa XIX wieku to okres niespotykanej eksplozji demograficznej, która zmieniła obraz miast na całym świecie.

 

Popatrzmy zatem jak wyglądała ona w kilku miastach na terenie Polski. W naszej stolicy – nękanej walkami powstańczymi, prześladowaniami carów i zamienionej ostatecznie jedynie w stolice guberni, liczba mieszkańców w 1795 roku wynosiła ok 69 tysięcy. Do 1914 roku wzrosła dwunastokrotnie do 884 tysięcy mieszkańców. No, ale Warszawa to Warszawa. W tym samym czasie liczba mieszkańców Krakowa wzrosła jedynie sześciokrotnie z 23 do 140 tysięcy. Praktycznie identycznie wyglądał rozwój Torunia, gdzie ludność zwiększyła się z 6 do 40 tysięcy zaś nieco lepiej było w Poznaniu, gdzie wzrost był dziesięciokrotny z 15 do 156 tysięcy. Jak na tym tle wygląda Gdańsk. No więc Szanowni Czytelnicy, owe odwiecznie niemieckie miasto po powrocie do „niemieckiej macierzy” i pod rządami światłych pruskich monarchów, przez około 150 lat pruskich rządów zwiększyło liczbę mieszkańców całe trzy razy – z 55 tysięcy z 1773 do 170 tysięcy w 1910 roku. Imponujący rozwój nieprawdaż? Jeszcze gorzej to wygląda jak uświadomimy sobie, że w granicach miasta z 1910 roku są osady niezaliczane do niego w roku 1773, a liczące najpewniej wówczas także z kilkanaście tysięcy mieszkańców. Niebezpiecznie to zbliża faktyczny wzrost liczby mieszkańców do bladej dwukrotności. Że to nie przypadkowe wyliczenie świadczy fakt obrotów handlowych portu gdańskiego, który z najważniejszego portu Bałtyku spada w początkach XX wieku do drugiej dziesiątki…

 

Skoro była tak źle, to skąd to przywiązanie do Niemiec po I wojnie? Przecież już Szymon Aksenazy pisał o tych negatywnych konsekwencjach gdańskiej przynależności do Królestwa Pruskiego. Rzecz jasna ogromną rolę w odczuciach gdańszczan z 1920 roku dogrywał nowoczesny, istniejący od dobrego półwiecza, niemiecki patriotyzm. Jednak niezwykle ciekawie wygląda krótka analiza tego skąd pochodzili przywódcy ówczesnych gdańszczan. Pierwszy prezydent Senatu Wolnego Miasta Sahm pochodził z Anklam a do grodu nad Motławą przybył dopiero w 1919 roku. Na tym tle rodowitym gdańszczaninem wydawał się jego następca Ernst Ziehm urodzony pod Bydgoszczą i spędzający dzieciństwo na Żuławach. Dwaj ostatni, faszyści Rauschning i Greiser także przybyli do miasta jako dorośli ludzie. No, ale to już międzywojnie, wiec spójrzmy okres zaborów. Z ośmiu szefów miasta (prezydentów i nadburmistrzów), tylko dwaj pierwsi byli rodowitymi gdańszczanami. Od czasów Leoplda von Wintera, który objął urząd w 1862 roku mamy na tej liście same osoby pochodzące z głębi Niemiec (sam Winter jest jeszcze „przejściowym” wyjątkiem, bo pochodził ze Świecia nad Wisłą).

 

Gdy piszemy zatem o odwiecznej niemieckości Gdańska, to warto pamiętać, że polityczne elity miasta kształtujące jego losy w pierwszej połowie XX wieku były w przeważającej większości elitami napływowymi i to w pierwszym pokoleniu. Nic dziwnego, że urodzeni pod Hanwerem, Manheim, czy innym Anklam nie wyobrażali sobie mieszkania w Polsce. Jak wyglądał ten odsetek dla całej ludności miasta możemy tylko przypuszczać. W nieodległym Tczewie, liczącym niecałe 20 tysięcy mieszkańców, po przejęciu miasta przez Polskę, wyjechało prawie 10 tysięcy ludzi, którzy do tego miasta trafili, jako urzędnicy, pracownicy kolei i innych instytucji państwowych i których po zakończeniu działalności ich macierzystych pracodawców na terenie miasta nic w nim nie trzymało. Niemcy mający głębsze związki z tym miastem, albo skorzystali z prawa opcji, albo w nim pozostali (było to prawie pięć tysięcy osób). Nie popełnimy wielkiego błędu, jak uznamy, że z owych 170 tysięcy co najmniej kilkadziesiąt i to tych bogatszych i wpływowych, to były osoby, które do miasta nad Motławą przybyły jako dorośli ludzie szukający zawodowego szczęścia.

 

Jak więc na tym tle wygląda kwestia odwiecznej niemieckości i luźnych związków z polskością? No cóż. Jak widać historia Gdańska jest o wiele bardziej skomplikowana niż wydaje się pobieżnym czytelnikom dzieł postfryderycjańskiej propagandy. Pozostaje bowiem faktem, że w roku 1793 gdańszczanie (jako jedyni w całej Rzeczpospolitej!) swojej przynależności do Korony Polskiej chcieli bronić zbrojnie. Rządy pruskie przyniosły miastu faktyczny regres i upadek. Największy port bałtycki, ważny ośrodek kultury i gospodarki, spada do roli drugorzędnego portu i prowincjonalnego garnizonu. Wystarczy sobie przejrzeć listę znanych i zasłużonych gdańszczan z drugiej połowy XIX wieku i porównać ją z podobną z XVII, XVII, czy nawet drugiej połowy XX wieku… Nie ma co się wstydzić niemieckich wątków gdańskiej historii. Ale w żaden sposób, nie przekreślają one polskiego dziedzictwa grodu nad Motławą.

Feterniak
O mnie Feterniak

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (49)

Inne tematy w dziale Kultura