Feterniak Feterniak
897
BLOG

Autonomia, narodowość, język - śląski problem Rzeczpospolitej

Feterniak Feterniak Polityka Obserwuj notkę 55

Z dość dużą regularnością, głownie dzięki aktywności szeroko pojętych „zwolenników śląskiej autonomii” powraca temat narodowości śląskiej i uznania śląskiego za osobny język. Temat, jak żaden inny, pokazujący jak wiele, niewiedza, zacietrzewienie i zwykła bezczynność, mogą zrobić złego w debacie publicznej.

Zacznijmy może od banalnego faktu, nie dostrzeganego przez większość zabierających w tym temacie głos: kwestia autonomii Śląska, uznania narodowości śląskiej i uznania śląskiego za osobny język, to są trzy różne, powodujące zasadniczo odmienne implikacje polityczno-społeczne, kwestie.

Problem autonomii, którym tutaj chcę się najmniej zajmować, to problem stricte polityczny, dotyczący ustroju Rzeczpospolitej. Osobiście, jako zwolennik silnych regionów, uważam, że źle się stało, że momentami ksenofobiczny i niezwykle ostry w wypowiedziach RAŚ zmonopolizował tematykę „federalizacji” Polski. Tym bardziej, że jego polityczne propozycje (powrót do statutu organicznego z 1922 roku), są całkowicie oderwane od dzisiejszej rzeczywistości. Wielka szkoda się stała, że głównie wskutek działań polskich postkomunistów, wypaczono założenia reformy administracyjnej z czasów AWS.  Autonomiczne, czy federacyjne pomysły to według mnie spora przesada, ale silniejsze i mniej liczne regiony na pewno mogłyby (przy sensownym ustaleniu ich kompetencji) znacząco wzmocnić potencjał i gospodarczy i społeczny naszego kraju.

 

Niestety, dla idei silnych regionów, wątek ten dla głośnych ostatnimi laty śląskich (dla prostoty przekazu tym pojęciem określał bedę zwolenników narodowości śląskiej, za co z góry, wszystkich Ślażaków czujących się Polakami, przepraszam) polityków to jedynie przykrywka do walki o najważniejszy cel: uznanie Ślązaków za naród. Z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że akcję tą zainicjowało ponad dwie dekady temu grono, które po prostu pozazdrościło śląskim Niemcom ustrojowych przywilejów z obejściem progu 5% w wyborach na czele. Jednak na wskutek bardzo fatalnego następstwa wydarzeń, problem ten urósł dziś do jednego z największych wyzwań społeczno-politycznych, przed jakimi stoi Rzeczpospolita. Dzwonkiem alarmowym powinien bowiem już być spis powszechny z 2002 roku, gdy ponad 180 tysięcy ludzi podało, że jest narodowości śląskiej. I mimo, że socjolodzy dość celnie i konkretnie zinterpretowały ten wynik, a nawet zaproponowali sensowne rozwiązania, to władze centralne (a od 2002 roku rządziły trzy różne ekipy) popisowo zignorowali ten sygnał. Na efekt nie trzeba było czekać długo, bo już w 2011 takich deklaracji było ponad 800 tysięcy, z czego prawie połowa jednocześnie zadeklarowała, że nie jest Polakami. I jak nic się nie zmieni z dużym stopniem prawdopodobieństwa można przypuszczać, że w kolejnym spisie będzie jeszcze gorzej.

 

Nim wgłębimy się w rozważania powodów takich deklaracji, to warto podać powód bezczynności władz w Warszawie. Niestety śmieszą analizy, jakoby to była czyjaś celowa zdrada warszawskich decydentów, albo przysłowiowe „długie ręce Berlina”. Powód jest banalny i bezpośrednio związany z powodem takich deklaracji: całkowite lekceważenie przez instytucje centralne próśb i żądań płynących z prowincji, zwłaszcza w kwestiach nie związanych z „bieżączką polityczną”. Wystarczy poszperać w kulisach przygotowań do obu spisów (co dobrze jest już opisane nawet w literaturze naukowej), by zobaczyć, że dla władz w Warszawie całkowicie obojętnym był wynik deklaracji narodowościowych, bo uznały, że nie będzie on miał żadnych bezpośrednich skutków ekonomicznych. Nie to, co kwestia deklaracji językowych, zwłaszcza w przypadku uznanych mniejszości, gdzie każda gmina, gdzie użytkowników takowego języka jest więcej niż 20% ma prawo do sporych i wymiernych finansowo przywilejów.

 

Wróćmy jednak do ludzi deklarujących się jako członkowie narodu śląskiego? Zdrajcy? Piąta kolumna niemiecka (który to zarzut najbardziej śmieszy, gdyż wiadomo, że głównym przeciwnikiem „sprawy śląskiej”, jest mniejszość niemiecka, widząca w niej najgroźniejszą konkurencję dla swego istnienia)? Zmanipulowana młodzież?

Ich postawa to skutek o wiele trudniejszych do prostego wskazania czynników: lekceważenia regionalnego dziedzictwa przez decydentów oraz katastrofalny brak wiedzy i świadomości regionalnej wśród samych Ślązaków. Ktoś by mógł się zadziwić tym ostatnim stwierdzeniem, ale właśnie tutaj tkwi jedna z najważniejszych przyczyn.

Wystarczy rozmowa, lub dyskusja ze zwolennikami „narodu śląskiego” by ze zdumieniem stwierdzić, że mimo pozornej wiedzy (rzuceniem dat, tytułów, przytaczaniem historycznych przykładów) wykazują oni zadziwiająca ignorancję w temacie dziejów swojej krainy, zwłaszcza tych społeczno-kulturalnych, najistotniejszych przecież w procesach narodowotwórczych. Przybiera to czasem kuriozalne postaci, gdy jako przykład podawany jest fakt banalnie prosty do obalenia, a w całkowitej nieświadomości pozostaje sprawa, która mogła by być trudnym do zbicia dowodem śląskiej „samoistności”. Co gorsza jednak ów brak wiedzy dotyczy także kwestii regionalnej specyfiki innych krain Polski, co już jest prosta przyczyną poczucia niezwykłości i wyjątkowości w skali całego kraju.

 

Ale idąc od początku. Chyba każdy w miarę świadomy historycznie mieszkaniec ziem byłego zaboru pruskiego, czytając podręczniki szkolne (nawet czasem te akademickie), czy prace popularyzujące historię, zwłaszcza te stricte publicystyczne, widzi jak ogromne jest „kongresowiackie” skrzywienie najnowszych dziejów naszego kraju. Od dawna słychać płacz nad brakiem edukacji regionalnej w naszych szkołach. Ale czy zdajemy sobie sprawę, że zainteresowanie regionami (ich historią, regionalnymi odmianami polszczyzny, czy regionalnymi tradycjami kulturowymi) dogorywa także na poziomie uniwersyteckim? Poszukajmy choćby ile pracowni dialektologicznych ostało się naszych uniwersytetach…

Gdańsk, Poznań, czy Katowice pełne są dobrze wykształconych osób, często nawet mających lokalne korzenie, które specyfikę regionalną swych krain traktują wedle starej perleowskiej szkoły jako „wieśniactwo”. A cóż dopiero można powiedzieć o świadomości ludzi nie mających żadnego kontaktu z pomorską czy śląską specyfiką kulturową?

Nieśmiałe próby zmiany tego stanu rzeczy, podejmowane w latach dziewięćdziesiątych dobiły zdecydowanie reforma szkolnictwa i rządy postkomunistów na progu tego tysiąclecia. Skutek zaś jest taki, że gdy młoda, a czasem i starsza osoba zaczyna poznawać dziedzictwo swojej krainy, to szybko dochodzi do wniosku, że historia, jaką ją uczono oraz jaką jej się zapodaje w ogólnopolskich mediach, nie jest do końca jej historią.

Przykładów na ta sytuację jest aż nadto i co chwila pojawiają się nowe.

I tutaj sytuacja zaczyna się komplikować gdy do sfery samych odczuć dochodził kontekst lokalnych dziejów. O ile Pomorze, czy Wielkopolska mocno osadzone są w tej najnowszej, porozbiorowej, historii Polski, to z Śląskiem jest trudniejsza sprawa. Pamiętajmy, że przed erą II RP Ślązacy i to częściowo, w niepodległej Polsce funkcjonowali tylko 17 lat. Dodając epopeję powstańczą, 20. Mimo wielkiego dziedzictwa pracy organicznej Ślązacy nie mieli swoich lokalnych odniesień do powstań narodowych (a nawet Kaszubi do dziś pamiętają o tych, co szli walczyć w powstaniu styczniowym), czy czasów napoleońskich. Stąd z wyjątkową troską należało podchodzić do spraw śląskich u progu najnowszej niepodległości. Niestety. O ile potrafiono jakoś poradzić sobie z tematem wykreowanej w czasach PRl-u mniejszości niemieckiej, to na Górny Śląsk potrafiono patrzeć jedynie przez pryzmat kopalń, a nie rodzącego się problemu tożsamości jego mieszkańców.

 

I to jest miejsce by wrzucić potężny głaz do ogródka śląskiego. Chyba żaden region Polski, poza samym „Mazowszem Warszawskim” nie miał tak silnej reprezentacji we władzach centralnych jak Ślązacy. Nawet tzw. desant gdański, złożony z personalnie silnych i znaczących osobowości nie miał takiego znaczenia i takich możliwości jakie mieli, przez pierwszą dekadę III RP, politycy śląscy. I tu chyba niestety swoją rolę odegrała owa niewiedza o własnych korzeniach. Nie potrafiono wykorzystać tego potencjału dla popchnięcia rodzącej się tożsamości śląskiej śladami Kaszubów. Zajęto się kopalniami, odprawami, autostradami a całkowicie zapomniano o kulturze i tradycjach. Zlekceważono głosy ot tym, że trudna sytuacja ekonomiczna rodzi frustracje, gniew i poczucie inności. Na podglebiu, gdzie więzy z oficjalna tradycją narodową nie były najsilniejsze, był to znakomity przepis na kłopoty.

No i młodzi, sfrustrowani i często mający spore braki w wiedzy ludzie, poznający świat już realiach demokracji, zaczęli brać sprawy w swoje ręce.

Od razu zaznaczmy, że dość początkowo nieudolnie, bo działacze RAŚ-u w tym okresie zrobili bardzo dużo by zrazić wielu rozsądnych ludzi do swoich poglądów. Jeszcze bardziej operetkowe były działania Związku Ludności Narodowości Śląskiej. I właśnie dlatego, gdy w 2002 roku objawiło się aż 180 tysięcy osób deklarujących narodowość śląską, zatrąbiono mocno na alarm. Bo naukowcy z dość dużą precyzją przepowiedzieli wówczas, że jak tylko takie poglądy zdobędą uznanie jako poważne i zmieni się język ich szerzenia, to takowych deklaracji paść może i milion.

 

Punktem zwrotnym i tu przechodzimy płynnie do ostatniego problemu, była ustawa z 2005 roku gdzie zdefiniowano pojęcie mniejszości narodowej i etnicznej oraz języka regionalnego. Przynosiła ona dość duże przywileje, zwłaszcza w sferze edukacji. Dla dość licznych już działaczy śląskich spory szokiem było objęcie tą ustawą również Kaszubów, którzy na swoje potrzeby przeforsowali dość oryginalny, ale satysfakcjonujący zapis. Otóż deklarując się nadal, jako Polacy doprowadzili do uznania swojej mowy za osobny język, język regionalny, któremu przysługiwały takie same prawa, jak językom mniejszości. To uświadomiło śląskiej wierchuszce, że zamiast walić głową w ścianę i domagać się autonomicznej fantastyki, czy uznania za naród przez międzynarodowe ciała należy skoncentrować się na objęciu ich także ową ustawą.

 Najpierw postanowiono pójść drogą Kaszubów. Czyli doprowadzić do uznania śląskiego za język regionalny. Zaległości były ogromne, bo pomijając już wcześniejszy dorobek to od 1956 roku Kaszubi koncentrowali się na sprawach językowych. Wprowadzili kaszubski, tylnym wejściem, do szkół, wydawali słowniki, przyjęli (po 150 latach dyskusji) jedną wersje literackiego zapisu, nawet uzyskali zgodę na czytania po kaszubsku w czasie mszy świętych. Na Śląsku natomiast poza etnograficzno-dialektalną spuścizną naukową z minionych dziesięcioleci, działania w temacie własnej mowy tak naprawdę nie wykraczały poza klasyczne „kultywowanie gwary”.

I tutaj pokazał się ogromny potencjał autochtonicznego Śląska (ludnościowo dominujący przecież nad takimi Kaszubami z 3 czy 4 razy). W ciągu kolejnej dekady stworzono słowniki, gramatyki, zaprzęgnięto do pracy naukowców i wręcz z w ekspresowym tempie zaczęto tworzyć „śląską literaturę”. W dużej mierze nadrobiono (zwłaszcza ilościowo) dystans dzielący ich do „społeczności języka regionalnego” uzyskując nie tak słabe argumenty w żądaniach nadania mowie śląskiej statusu analogicznego do języka kaszubskiego. Bez wątpienia była to o wiele konkretniejsza i konstruktywniejsza działalność, niż marsze autonomii i ciąganie po międzynarodowych trybunałach rządu i skutek był prawe natychmiastowy. Owe ponad osiemset tysięcy śląskich deklaracji to właśnie efekt tych działań. Wpłynęło to natychmiast na samego RAŚ-u i praktyczną marginalizację ZLNŚ (na miejscu którego powstała inna organizacja, skupiona właśnie na sprawach językowych).

Dopiero spis w 2011 roku obudził polskie władze. Zaś składane przez śląskich posłów propozycje zmian ustawy z 2005 roku nakreśliło nowe pole konfliktu: uznanie śląskiego za język.

I znów naukowcy podpowiadali co należy zrobić: śląski to gwara polskiego, ale gwary są u nas szalenie zaniedbane i należy wykorzystać ta sytuację i stworzyć jakiś system ich wspierania. Było to na tyle konkretne, że nawet prezydent z dwa razy coś o potrzebie takich zmian prawnych napomknął. Niektórzy szli jeszcze dalej. Wskazywali na przykład kaszubski i sugerowali, że w sumie nadanie śląskiemu statusu języka regionalnego pozwoli działania śląskie wziąć pod ścisłą kontrolę (zwłaszcza finansową) rządu i moderować działania śląskich organizacji w duchu tego, co robią Kaszubi. Bez wątpienia spis z 2011 roku pokazał, że coś należy zrobić.

Niestety. Mimo, że to lokalni politycy PO są adwokatami Ślązaków w tym nowym starciu, to ich koledzy z rządu postanowili kontynuować sprawdzoną strusią politykę. Śląskie projekty zmian do zamrażarki sejmowej i nic nie robimy.

I znów grzech zaniechania przynosi realne straty. Zniechęcony RAŚ w ubiegłym roku przeprowadził zbiórkę podpisów pod ustawą o uznanie Ślązaków za mniejszość etniczną. Z jednej strony zebrano ich jedynie 140 tysięcy (acz to wystarczyło by ustawa pojawiła się w sejmie), z drugiej oznacza to, że mamy pewien powrót do sytuacji sprzed 2005 roku. Tylko, co gorsza dzisiejszy RAŚ jedynie nazwiskami działaczy przypomina ten sprzed parunastu lat. Gorzelik i spółka wyciągnęli nauczkę z przeszłości i dziś nie mówią o Polsce psującej śląski zegarek, ale o szkołach, muzeach, tramwajach i kolejach. O tym, że są lepszymi gospodarzami niz przedstawcieele ogólnopolskich partii.  Utrzymanie wyniku w wyborach samorządowych z 2010 roku pokazuje, że nie jest to już polityczna efemeryda i może jeszcze w przyszłości polepszyć wynik. Zwłaszcza jak kiedyś odejdzie sam Gorzelik.

 

Zatem podsumowując.

Hasła autonomii Śląska, bardzo gorące i do dziś na sztandarach noszone przez RAŚ, to już raczej śpiew przeszłości. Jest to już bardziej symbol i ewentualnie narzędzie do realizacji śląskich interesów przy okazji dyskusji nad zmianami prawnymi dotyczącymi metropolii, czy może kiedyś kolejna  reformą administracyjną kraju.

Kwestia narodowości śląskiej to rzecz najbardziej istotna. Niosąca największe zagrożenie, bo skutkująca samowyłączeniem się z społeczności narodu polskiego przez co najmniej około milion osób. Całkowity brak sensownych przeciwdziałań i niezrozumienie istoty problemów przez większość osób walczących z tym zagrożeniem powoduje, że trudno nawet prognozować jak dzisiejsza sytuacja się rozwinie. Istotne jest to, że środowiska kreujące ten pogląd znacznie dziś okrzepły i włączyły się do realnych działań politycznych.

Problem języka śląskiego zaś jest paradoksalnie być może droga do sensownego rozwiązania śląskiego kryzysu. Można to zrobić na kilka sposobów. Najpierw warto by realnie wzmocnić edukację regionalną i działania na rzecz gwar języka polskiego (wzmocnić, czyli dać pieniądze na wzór środków przekazywanych na mocy ustawy z 2005 roku językowi regionalnemu). Dało by to możliwość spełnienia wielu sensownych żądań i postulatów śląskich działaczy. Niestety każdy rok bezczynności pogłębia odcinanie się od polskości także w tej sferze. Stąd być może skuteczniejsze byłoby jednak (mimo sprzeciwu językoznawców) uznania śląski za język regionalny. Byłaby to decyzja stricte polityczna, lecz problem śląskości dawno już takich decyzji wymaga.

 

Na koniec zwracam jedynie uwagę, że celowo się nie zagłębiałem ani w argumentację i Ślązaków-narodowców i ich przeciwników, ani w przytaczanie różnorakich skandalicznie antypolskich zachowań. Uważam bowiem, że mamy to do czynienia nie z jakąś celową manipulacją, czy inżynierią społeczną, ale realnym społeczno-tożsamościowym problemem. Który na razie wygrywają ci co najgłośniej i najradykalniej krzyczą.

A niebyłbym Kociewiakiem, gdybym z zazdrością nie wskazał na sąsiadów z Kaszub i zasugerował  uczmy się na dobrych przykładach i naśladujmy pozytywne scenariusze.

Feterniak
O mnie Feterniak

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (55)

Inne tematy w dziale Polityka