Jeszcze przed erą telewizji cyfrowej zawsze dziwiły mnie utyskiwania ludzi na „mainstreamowe media”. Dziwiły, bo zazwyczaj słyszałem takowe w telewizji, albo czytałem w prasie. A zadziwiające jak ktoś pisze w gazecie, że gazety go nie publikują….
I mówię tutaj może bardziej nawet o sytuacji lokalnej, niż ogólnopolskiej. Bo trudno się nie uśmiechnąć jak się czytało w lokalnym tygodniku (z super polskim kapitałem do dziś), mającym kilka powiatowych mutacji, utyskiwanie na „wpływową publikację” z powiatowego dodatku konkurencyjnego tygodnika regionalnego, rozchodzącego się w dwukrotnie mniejszym nakładzie niż biadolący na nią tytuł. I historykowi od razu nasuwały się analogie do podobnych tekstów sprzed 1939 roku, gdy takie głosy były zwykłym przejawem walki z konkurencją. Co prasoznawcy fajnie w wielu miejscach opisują (relacje takiego „Pielgrzyma” z „Gazetą Grudziądzką” powinny być obowiązkowe dla wszystkich lubujących się w analizach współczesnych „mainstreamowych mediów”).
Rzecz jasna w „erze przedrywinowej” prymat środowiska „Wyborczej” nie budzi mojej wątpliwości, jednak, jak w roku 2014 czytam, że komuś owe legendarne „mainstreamowi media” narzucają jakiś pogląd, dławiąc wszelki inny punkt widzenia, to się zaczynam zastanawiać z jakiego spadł księżyca. Dziś mamy inny niezwykle spolaryzowany informacyjnie świat i jak ktoś tego nie dostrzega, to albo zbiera pieniądze na swoje medium i „aktywizuje” własnych czytelników (bo to popularne zjawisko wśród dziennikarzy z lewa i prawa), albo dawno nie trzymał pilota w ręku, lub nie był w kiosku prasowym.
Zaś do refleksji tej wzbudził mnie wczorajszy program w TV poświecony kaszubskim zwyczajom świątecznym. Która kapitalnie pokazała, że w Polsce AD 2014 nie ma już czegoś takiego jak „medialne wykluczenie” niszowych poglądów.
Równa dekadę temu w wszelkich światowych telewizjach był jeden, jedyny program po kaszubsku, prowadzony przez skądinąd sympatycznego, ale nieco kontrowersyjnego redaktora Pryczkowskiego. Nazywał się „Rodna Zemia” leciał w regionalnej „trójce” i trwał całe dwadzieścia jeden (jak dobrze pamiętam) minut. Środowisko kaszubskie najpierw całą dekadę walczyło by go kolejni prezesi regionalnej TV nie zdejmowali, co owego redaktora wbiło w poczucie niezastąpioności, przy jednoczesnym spadku jakości owego programu.
Właśnie gdzieś w 2004 roku młodsze pokolenie tychże działaczy rozpoczęło dyskusję, że czas na lepszą jakość telewizji dla Kaszubów. Krytykowano głównie formę (długaśne opisy przyrody, których nie powstydziła by się Maria Dąbrowska) i zawartość programu (pasjonujące reportaże o gotowaniu ciast), na co redaktor prowadzący bronił się jego kosztami (faktycznie był to jeden z najtańszych programów TV Gdańsk) oraz oczekiwaniami starszych „wiernych” widzów. Prawda brutalna jest taka, że oglądać się tego nie dało, co zauważali nawet ludzie pełni sympatii dla prowadzącego.
Efekt tej dyskusji był taki, że TV najpierw postanowiło stworzyć nowy program, skierowany „do młodych”, dzieląc czas antenowy „Rodnej Zemi”, szybko przekonując się, że Kaszubi, to jednak też ludzie i zainteresowani się normalnymi programami publicystycznymi. Ostatecznie program redaktora Pryczkowskiego zdjęła z anteny
Świat szedł w tym czasie do przodu i w 2010 roku powstała nawet prywatna stacja TV nadająca po kaszubsku i choć okazała się finansowym niewypałem i po dwóch latach zniknęła z rynku, to wykształciła się tam całkiem liczna grupka kaszubskojęzycznych dziennikarzy, którzy prezentowali całe spektrum zawodowych zainteresowań i warsztatowego kunsztu. Nim mniej, ni więcej po dziesięciu latach są programy kaszubskie, które jakościowo od tych polskich odbiegają jedynie językiem komentarza.
Obecność kaszubszczny w publicznej TV ma jednak ciekawy ciąg dalszy. W związku z odpływem ludzi znających kaszubski do prywatnego medium, następca programu redaktora Pryczkowskiego stał się programem polskojęzycznym i obecność kaszubszczyzny w gdańskiej telewizji stała się znów jedynie symboliczna. Aż któryś z nowych prezesów gdańskiej „trójki” sekowany za ten fakt przez kaszubskich polityków z prawa i lewa, wystąpił z łaskawą propozycją, że w związku z misją TV on chętnie robił będzie takowy program cały po kaszubsku, jak mu środowisko kaszubskie załatwi na to pieniądze.
I pamiętam szalone zdziwienie działaczy kaszubskich gdy przedstawiono im jakieś dwa lata temu tą łaskawą prośbę regionalnego szefa TV. Biedak przespał dekadę, bo okazało się, że w 2012 roku takowe regionalne programy po kaszubsku miały w swoich ofertach już dwie, czy trzy sieci kablowe z północnych Kaszub, mające razem więcej widzów niż publiczny, regionalny nadawca. Nie dość tego, by pogrążyć biednego prezesa złośliwi Kaszubi wspomnieli, że także publiczne Radio Gdańsk, nie tylko ma kilka cyklicznych audycji i codzienne wiadomości po kaszubsku, ale korzystając z możliwości technicznych otworzyło osobny, kaszubskojęzyczny kanał radia internetowego. O takowych audycjach innych lokalnych nadawców o samodzielnym, prywatnym Radiu Kaszebe, już nie wspominając. Tak więc w niecałą dekadę kaszubszczyzna z niszowego tematu, któremu jedynie z obowiązku poświęcano 21 minut w tygodniu, stała się jednym z ciekawych i cieszących się dużym zainteresowaniem, elementem oferty programowej kilku stacji telewizyjnych i radiowych.
I teraz wątek osobisty. Moja prowincjonalna sieć kablowa oferuje mi coś ponad sto kanałów. Co jakiś czas dorzucając kolejne. Ostatnimi czasy kanał dla rolników i dwa programy sieci kablowych z Trójmiasta. A zaraz potem TV Republikę. I proszę wyobrazić sobie moje zdumienie jak wczoraj, szukając ciekawej relacji skoków narciarskich nagle natrafiłem na zapomnianego redaktora Pryczkowskiego, który w duchu starej dobrej „Rodnej Zemi” miał w jednym z tych nowych kanałów godzinną, kaszubskojęzyczną audycję. Jak żywcem wyjęty sprzed dziesięciu lat. Jak się okazało, jakiś prywatny nadawca stwierdził, że warto to puszczać i puszcza...
Tak się zadziwiłem, że aż poszperałem. I na dzisiaj wygląda to tak, że co najmniej w czterech kanałach są nadawane kaszubskie audycje, z czego trzy są ogólnie dostępne w najpopularniejszych w województwie sieciach kablowych. Zaś widownia dwóch największych z nich jest już większa od widowni TV Gdańsk… A największa kaszubska organizacja ostatnio zakomunikowała, że nie jest zainteresowana jakimś specjalnym wspieraniem niszowego medum w jakim jest ów publiczny, regionalny kanał, bo wspólpracuje z nadawcami mającymi zdecydowanie większą ilośc odbiorców. Stąd niech ktoś mi dziś powie, że kaszubszczyzna umiera, bo jej publiczna telewizja nie wspiera…
Stąd pozwolę sobie na kontrowersyjna tezę. Jasne, są dziś media bardziej popularne i łatwiej dostępne. Są takie, które chętniej czytają i oglądają politycy i znani publicyści. Niech mi jednak nikt nie mówi, że jest dziś problem z dotarciem z własnym medialnym przekazem do ludzi. W tej prawdziwej Polsce, mamy jak najbardziej prawdziwe media, które mają o wiele wiekszy pwływ na kształtowanie opinii, niż przysłowiowa "Gazeta Wyborcza". O czym wielu boleśnie, w czasie ostatnich wyborów samorządowych, się przekonało.
Inne tematy w dziale Rozmaitości