Za dużo nie mogę o tym opowiadać, zobowiązuje mnie zachowanie poufności.
Zajęcia z tematu „bezpieczeństwo w miejscach publicznych, na imprezach masowych”. Duża grupa ludzi z całej Europy.
Tę część zajęć prowadzą Polacy. Opowiadają o metodach identyfikacji, dają przykłady. Impreza masowa zawsze jest jedna – mecz piłki nożnej. Mówi się o kosztach „obstawienia” takowego, o zaangażowanych siłach i środkach. Prowadzący zapala się, gdy opowiada o kibicowskich subkulturach, „ustawkach”, rozrysowuje schematy – kibice których klubów trzymają sztamę, których zaś się zwalczają.
Ktoś zadaje pytanie, czemu ograniczamy się tylko do stadionów, jest przecież wiele rodzajów imprez masowych, a bezpieczeństwo w miejscach publicznych ma dużo szerszy kontekst. Odpowiedź jest krótka: „ależ oczywiście”. Po czym dalej przerabiamy stadionową specyfikę.
W przerwie pytam, czy to, co wprowadzili Anglicy, staranne monitorowanie publiczności, instytucja „stewarda” jest i u nas do przyjęcia. Skrzywienie twarzy – na nich mówią „kamizelkorze”, nie mają żadnego poważania u kibicowskiej braci.
Wracamy na zajęcia. Padają kolejne pytania o lotniska, koncerty, zagrożenie terroryzmem. „Jasne, tam też to, co robimy na stadionach ma zastosowanie”. Po czym wykład dalej podąża tropem rozpracowywania kibolskich zawiłości i układów. Wiercą się ludzie z różnych krajów, szepczą między sobą, szemrzą wręcz, próbują jeszcze coś zmienić w zawartości treściowej zajęć. W odpowiedzi dostają solidne socjologiczne rozważania na temat zmian, jakie następują w kibicowskich kręgach.
A na deser filmik o „ustawkach”.
To się chyba powinno nazywać Bezpieczeństwo 4.0. Gdzie koleżankom i kolegom z innych krajów do naszego profesjonalizmu.
P.S. To było niedawno. Nie w ciągu „minionych ośmiu lat”.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo