Proste ćwiczenie trzeba zrobić, by zrozumieć. Jedno oko zamknąć mianowicie, ręce przed siebie wyciągnąć i oddalać na boki. Aż zniknie nam z pola widzenia ręka od strony zamkniętego oka. To od tego miejsca Karol Bielecki nie widzi przeciwnika z boku. Brak jednego oka wyklucza również widzenie przestrzenne, co znacznie utrudnia ocenianie odległości, wyczucie dystansu.
Można wszystkim obciążyć fatum. To ono przybiło każdemu „piątkę” przed meczem. Stąd słupki i poprzeczki, niewykorzystane karne, gdy jeszcze wynik był otwarty. A tu tysiące z szalikami w rękach wrzeszczą „Polacy, my chcemy gola”.
Kiedyś musiał przyjść kres „jednej Wenty” i cudów Szyby. Mitu, że wygramy jedną bramką, choćby nie wiem jakie przestoje się zdarzały. W końcu przyjdzie przecież Dzidziuś i poderwie kilkoma szarżami, Szmal czy inny Wichary dokona cudów.
Przecież te „chorwackie pastuchy” (by @Anna) już miały turniej z głowy. Śmiano się w ich mediach, że grają handball pastiszowy, w stylu „Allo, allo”. Naprzeciw stanęła im wielka polska drużyna. U siebie. Symbolem – Karol Bielecki, wojownik jednooki. Symbole polskiego sportu – Bielecki bez oka, Natalia Partyka z kikutem ręki. A trybuny – jak to na igrzyskach - piją piwo, skaczą i ryczą „jeszcze”. Ciągle im mało.
Ci, którzy mogliby coś zmienić siedzieli obok siebie na trybunach – Jurkiewicz i Bartosz Jurecki. W studiu – Jaszka albo Tkaczyk. Kontuzje, długotrwałe, może już nieodwracalnie eliminujące. Jak to martwe pole widzenia Karola Bieleckiego. Biegler liczył, że „kocioł” dopingu pomoże, wiedział, jak skromnymi w gruncie rzeczy możliwościami dysponuje.
A Chorwaci gryźli parkiet. Niewykonalne zwycięstwo co najmniej jedenastoma bramkami – trzeba było u bukmachera obstawić, dziś by się kasę niezłą odebrało. Chorwackie skrzydła z Vive, nie do podcięcia. „Niech wygra piłka ręczna” – mówili. I wygrywała, szalonymi kontratakami. Chorwacka a piękna. Kiedy okazało się, że to się może da zrobić, wykrzesali z siebie cały potencjał.
„Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz” – powtarzał bolesną prawdę Wenta. Każdy z nas musi przed nią stanąć. Nie ogrzewać się w blasku sukcesu opartego na czyimś trudzie i pracy.
Przez lata styczniowe krótkie dni nie byłyby tak ciekawe i pełne niepewności bez nich. Jestem im wdzięczny. Tej garstce trochę szaleńców - chociaż zawodowców - którzy poświęcili mnóstwo wysiłku i zdrowia doskonaleniu się w grze. Bo na równym wysokim poziomie grać umie niewielu. Za to też, że odbywało się to bez wysokiego narodowego tonu, bez nacjonalnego nadęcia.
ME w Polsce miały być zwieńczeniem. Takiego paradoksalnego scenariusza jaki się ziścił nie da się wymyślić. „To nie teatr ani cyrk”. Zespół Bieglera przeszedł w ciągu tygodnia od euforii zwycięstwa nad Francją do goryczy spotkania z Chorwatami. Teraz rzuca się im w twarz, że blamaż, wstyd, klęska. Sądzę, że nie zasługują na takie określenia. Największy ból ta porażka przyniosła im samym, to ambitni ludzie i zmierzą się z goryczą sami.
Może to Norwegowie zostaną mistrzami. Na jedną krótką chwilę, bo na tym polega czar „szczypiorniaka”, że na chwilę tylko, jak w życiu. Widziałem na żywo mecz Norwegów z Islandczykami. Jedyny do tej pory, jaki przegrali na tych mistrzostwach. Byliśmy za bramką długowłosego wytatuowanego Gustavssona, co bronił jak w transie. Kto by wtedy pomyślał, że Islandczycy nie wejdą do drugiej fazy, że do półfinałów nie wejdą Duńczycy, Francuzi...
© z Mordoru
Inne tematy w dziale Sport