Wydali tę płytę, oczy naszych uszu ujrzały.
Mówi, ba! śpiewa. Kamień odwalony, nie masz go tu, przenika do codzienności i spotykamy go na drodze.
Dwie godziny spędził wtedy przed mikrofonem, kruche resztki ciała, uspokajane pigułkami, za które dziękował Bogu.
Nie brzmi jak duch z zaświatów. Jak pogodzony z odejściem starzec.
Ośmielili się dodać do jego głosu muzykę. Długo to robili. I jest jakby byli razem, jego wokal i ich dźwięki. Jakby onieśmielone.
Nie odchodzi od stołu, nie żegna się, nie jest gotowy na ostateczność. Wraca jego erotyzm. Rozkłada, niczym karty, rachunki duszy: This for the trash That paid in full.
Znowu tańczy, głosem, jest i róża, odlicza kroki. Przeprasza, że się zmęczył.
Nie naprzykrza się, nie epatuje sobą, można o tym wszystko powiedzieć, oprócz tego, e to ego trip. Nie słuchajcie mnie, mówi, słuchajcie kolibra.
Przypomina o kruchości i ograniczoności życia:
Listen to the butterfly
Whose days but number three
Listen to the butterfly
Don't listen to me
Wtapia się w przyrodę, I move with the leaves.
Jest. Żyje. Pracuje nad sobą, metodycznie. Twierdzi, że nigdy nie nazywał tego sztuką.
Inne tematy w dziale Kultura