Dzieckiem w kolebce prawie będąc, słyszałem, i to nie raz, z ambony: Seks nie może być podejmowany dla sportu. Myślałem wtedy, a przynajmniej od momentu, kiedy miałem już w tej materii jakiekolwiek skojarzenia: Raczej dla sportu właśnie niż z obowiązku. Trochę później, z kolei: Raczej dla sportu, a nawet z obowiązku niż z przyzwyczajenia. Jak wiadomo (wyszła nawet o tym książka; nie czytałem, ale widziałem), pozaseksualnych powodów zajmowania się seksem jest mnóstwo (a może nawet nie ma innych). Jednym z ważniejszych powodów – wyzyskiwanych przez ułatwiające kontakt mechanizmy-media-aplikacje społecznościowe – jest obawa przed odstawaniem od „szczęśliwej” większości, która ma się z kim dzielić: seksualnością, a jak dobrze pójdzie, również codziennością i przyszłością.
Seksualnością dzielić się dość łatwo. Zwłaszcza w warunkach sportowo-zabawowych. W sytuacji natomiast, kiedy rzeczywistość zostawia inicjatywę badania własnych odczuć po naszej stronie, w sercach (bardziej serdecznej części populacji) może powstać wątpliwość: czy ja naprawdę tego chcę? A w umysłach (części bardziej analitycznej) wręcz związana z wątpliwościami klasyfikacja: jest pociągający/a (choć nie podniecający/a), jest miły/a (określenie anegdotyczne niemalże); nie wspomnę już o bardziej mdłych przypadkach (z gatunku, w wersji Wujka, „duch mocny, ale ciało mdłe”).
Co nam jednak po czyimś miłym obejściu, pociągu, a nawet podniecaniu, kiedy… priorytety zasadniczo różne? Priorytety, czyli poczucie wagi, pilności i hierarchii życiowych spraw. Spraw uczuciowych, spraw twórczych, intelektualnych, zdobywania wiedzy, inwestycji w przyszłość; priorytety względem dóbr materialnych, ruchu fizycznego, relaksu, konsumpcji itp. Co nam po osobie przepięknej, ze świetnym CV, jeśli, najdalej na drugi rzut oka, widać, że nasze wzajemne niezgranie da się maskować najwyżej przez jeden wieczór? A dalszej męki obcowania nie wynagrodzi nam najbardziej idealna uroda, a tym bardziej wysoka inteligencja drugiej strony (to błyskotliwi przecież „wbijają szpilki, to nie ludzie, to wilki”).
Niestety, jeśli czasy młodzieżowe już za nami albo (przy założeniu parokrotnego powtarzania się młodości) chwilowo za nami, rozbieżność priorytetów ujawnia się dokuczliwie. Dawniej przecież należało się tylko do grupy, która chce lub nie chce się uczyć, zarabia lub nie zarabia, ma plany świetlane lub przyziemne, a tak czy tak – na krótką metę – liczy się przede wszystkim zaliczenie semestru. Z biegiem lat mniej nas określa, jakiej muzyki słuchamy, raczej to, czego w niej szukamy. Mniej, co lubimy jeść, bardziej – w jakich warunkach. Nie tyle to, czy dużo zarabiamy, w większym stopniu – czy nasza praca jest w ogóle komukolwiek potrzebna. Podejmowane w takich warunkach kroki zmierzające do poznania osoby dobrze zapowiadającej się z wyglądu zewnętrznego (i nawet środowiska, w którym została napotkana), a tym bardziej z opisu w necie czy nawet z korespondencji onlajnowej to najczęściej strata czasu. Na ogół tym większa, paradoksalnie, im lepiej nam się rozmawia. Tak jak testy na inteligencję pokazują przede wszystkim umiejętność rozwiązywania testów na inteligencję, dobra rozmowa daje świadectwo tylko umiejętnościom komunikacyjnym i wiedzy. Priorytety słabo odzwierciedla.
Pytanie zatem: Jak trafić na kogoś do tańca i do różańca (a jeszcze do tego, co w rzeczywistości tańca i różańca określano „alkową”)? I to w czasach postmatrymonialnych, postprokreacyjnych i postkastowch (-warstwowych, -sferowych)?
Warto przyjąć założenie, że nie tylko seks (chyba że dla sportu), ale nawet randka to etap za daleko, na którym już nie można dobrze rozpoznać priorytetów drugiej strony… a nawet nie wypada tego robić (bo jak – oceniać kogoś, z kim właśnie spędzamy czas, z założenia przecież, miło?). Z wyjątkiem rzadkich okoliczności, kiedy priorytety akurat okazują się zbieżne, najpierw budujemy związek na sprawianiu dobrego wrażenia, na jakiejś jednej sprawie (względem której jesteśmy wspólnie pro lub anty) i liczymy, że to wystarczy – bywa, że wspiera nas w tym dotychczasowy ciąg niepowodzeń w znajomościach (no, ileż tak można grymasić – więcej luzu i tolerancji dla ludzi!), czasem autentyczne walory partnera/ki (świetnie wygląda, jest na poziomie, ma dobrą pracę – czego chcieć więcej?). Tymczasem, nieskorelowane priorytety zaczną zgrzytać i ujawniać nasze niedopasowanie. Systematycznie nierealizowane priorytety prędzej czy później stają tym, co najważniejsze w życiu i są najpoważniejszym deficytem związku. Takie, wydawałoby się drobiazgi (choćby z dziedziny komunikacji tylko): żeby rozmowa prowadziła do rozwiązania problemu, a nie pogadania o byle czym, żeby pojawiały się w niej argumenty (zamiast „nie, bo nie”), żeby ustalenia wchodziły później w życie, żeby nie podnosić głosu itd. – jeśli zależy nam na nich, a są one systematycznie niepraktykowane, powodują, że cała nasza wymiana myśli i uczuć – co najmniej kilkadziesiąt interakcji dziennie – nie odpowiada ani naszym potrzebom, ani partnera/ki. I jak tu tworzyć dobraną parę, kiedy nie warto ust otwierać, bo wiadomo, że to nic nie da…
Co w takim razie może być etapem przedrandkowym lub nierandkowym, a pomoże nam się zorientować, kto wokół nas ma podobne priorytety (i w ogóle trafić na jakichś nowych ludzi)? Moim zdaniem, przede wszystkim przez działanie. Od parzenia herbaty po władanie mieczem samurajskim. Muzykujemy, filmujemy, nawlekamy igłę, coś opracowujemy, ratujemy, wspieramy, ewentualnie (bo to zwykle dopiero etap przygotowawczy do działania) uczymy się, wgłębiamy w kulturę… i to wszystko – bez żadnych podtekstów. Wtedy bliższe poznanie się z kimś w warunkach wspólnego działania jest tylko efektem ubocznym (oczywiście, nie ma potrzeby, żeby zabobonnie w ogóle nie brać pod uwagę scenariusza wejścia w związek; nic nie przeszkadza sobie uświadamiać, że byłoby fajnie, gdyby taka okoliczność zaszła i tyle). Celem jednak powinno być działanie. Za jego pomocą może dopiero zostać nawiązany dialog – ja robię to, ty robisz tamto – i polubimy współdziałanie ze sobą. Dialog wyrażony w działaniu wywołuje dopiero solidnie zakotwiczone uczucia i opartą, nie wyłącznie na wyobrażeniach, fascynację (często przecież bywa tak, że ktoś jest zachwycający… do momentu, kiedy się nie odezwie albo czegoś nie zrobi). W warunkach współdziałania zaczynamy dopiero testować swoje priorytety.
Stąd – przepis na sytuację wyjściową, która tworzy związki międzyludzkie (również te bliskie): Zrobić coś rozsądnego, co nas rzeczywiście interesuje, wśród ludzi, dzięki ludziom i dla ludzi. I nie randkować.
Postanowiłem wrzucić tu parę tekstów niefabularnych. (Fabuły zdarzało mi się już próbować i wiem, na co mnie stać.) Teraz chciałbym się zorientować, na ile strawne są dla Was moje refleksje na temat życia. Będę wdzięczny za wszelką, pozytywną i negatywną krytykę ;-) – zależy mi, żeby pisać lepiej (uniwersalnie ;-) a nie tak, że tylko wtedy, kiedy sam odczytuję swój tekst, jest on zrozumiały). Chętnie bym się dowiedział, w którym miejscu zasypiacie i co z innych blogów polecacie jako kontrprzykład.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości