czegoś mi brakuje w ustawie o szkolnictwie wyższym. Tym czymś jest obrona wolności słowa. Kilka przykładów:
- Uniwersytet Warszawski: potkanie z panią Rebeccą Kiessling planowane na 13 marca 2017 roku nie odbędzie się. W formule zaproponowanej przez Studenckie Koło Nauk o Państwie i Prawie „Pro Patria” wydarzenie miałoby formę promowania określonego stanowiska światopoglądowego, a nie dyskusji akademickiej.
-Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu: Spotkanie we Wrocławiu miało odbyć się 19 października w Centrum Naukowej Informacji Medycznej należącym do Uniwersytetu Medycznego. Niestety, zostało ono odwołane przez rektora uczelni, który przestraszył się nacisków z zewnątrz.
- SGH: Na dzień 16. października o 20:00 w Szkole Głównej Handlowej planowane było spotkanie z Irene van der Wende, holenderską działaczką pro-life... władze SGH w ostatniej chwili zakazały spotkania twierdząc, że mówienie o osobistej traumie związanej z aborcją jest ideologizacją.
W żadnym z tych przypadków nie było mowy o szerzeniu nazizmu/ludobójstwa/komunizmu/faszyzmu. Zakneblowano usta studentom. Czyż ograniczanie publicznych wypowiedzi/debaty nie prowadzi prostą drogą do ograniczania badań naukowych? Czego uczą się studenci, którym odmawia się prawa do ekspresji swoich przekonań?
Mam propozycję: każda uczelnia powinna mieć obowiązek umożliwienia studenckim związkom organizowania takich spotkań jakie chcą. Nie wolno prewencyjnie zakazywać wypowiedzi, które są niezgodne z lewacką/lewicową/liberalną/socjalistyczną/prawicową/kapitalistyczną/religijną optyką.
Co więcej: studenci-recydywiści, którzy zakłócaliby takie spotkania powinni być zwyczajnie relegowani z takich uczelni.
Wyższe uczelnie powinny uczyć wolnej debaty a nie kneblowania ust przeciwnikom ideologicznym/politycznym.
Z poważaniem.
If you are neutral in situations of injustice, you have chosen the side of the oppressor. Desmond Tutu
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo