Obiecałem Państwu, że będę pisał uczciwie i bez znieczulenia. Dlatego trzeba pewne rzeczy powiedzieć wprost. Liliana Urbańska wielokrotnie mnie i czytelników okłamała broniąc swojego męża. Nie twierdzę, że jest współwinna molestowaniu i gwałtom, ale na pewno kłamie broniąc Krzysztofa Sadowskiego.
Liliana Urbańska, żona oskarżanego o pedofilię Krzysztofa Sadowskiego, piosenkarka jazzowa, artystka została przeze mnie poinformowana o skali patologii na tydzień przed wybuchem afery. Odpowiedziała "Mój Boże", "Jezus Maria", "No trudno". A potem włączyła jej się taśma w głowie, że to jakiś spisek. Mimo że mówiłem jej kilkakrotnie, że sprawa dotyczy wielu osób, że dowody są niepodważalne, upierała się, że to pomówienia jakiejś "chorej psychicznie dziewczyny", która "zniszczyła już związek znanemu aktorowi". Osiągnęła taki efekt, że straciłem 100-proc. pewność, że mam rację i to wystarczyło, że pierwszy mój artykuł był łagodny i bez nazwiska, bo co jeśli rzeczywiście te trzy ofiary, o których wiedziałem "zmówiły się" i uzgodniły zeznania? Byłem pewien, że tak nie jest, bo ofiary się nie znały, nie wiedziały o sobie, ale w mojej karierze dziennikarskiej naprawdę zdarzały się różne dziwactwa. Cóż, tekst poszedł bez nazwiska. Odpuściłbym Pani Lilianie kwestię tej rozmowy, gdyby po moich artykułach nie wypowiedziała się dla Wirtualnej Polski, powtarzając kłamstwa. W związku z tym uważam, że w imieniu ofiar należy je zdementować.
Pierwsza rzecz: Pani Liliana upierała się w rozmowie ze mną, że dzieci nie nocowały u nich w domu, a już na pewno nie zamykała tych dzieci w piwnicy na klucz. To ostatnie jest trudne do udowodnienia, więc być może nie zamykała. Ale na pewno dzieci nocowały w domu. Mam co najmniej kilka relacji o dzieciach nocujących w siedzibie fundacji i jednocześnie domu sprawcy na Raniuszka 29 w Warszawie. Przyznały się do tego też osoby dorosłe.
"Kłamie też że nigdy żaden rodzic nic nie mówił. Bo choćby po tej sprawie kiedy rodzice wypytywali dzieci o dotykaniu i wszyscy o tym wtedy szeptali - wtedy już się dowiedziała." - twierdzi jedna z moich informatorek (dane znam, jest gotowa zeznawać w sądzie), osoba o nieposzlakowanej opinii, znana menedżerka (więcej szczegółów nie mogę podać).
I dodaje:
"U mnie było tak, że najpierw brał mnie na kolana i głaskał, potem zaprosił do nocowania u nich w domu (wtedy dzieci tam często nocowały). Tam był taki mały pokoik z widokiem na ogród, z jego keyboardem i tapczanem, pracował tam. Tam mnie położył spać, usiadł na łóżku, wkładał ręce pod kołdrę i dotykał, głaskał. Dość szybko się wyrwałam jak oparzona, wyszedł. Nie zrobił mi nic przemocą - dlatego długo myślałam, że nie mam żadnych podstaw, żeby go o cokolwiek oskarżyć. Rano obudziłam się w pustym domu, była tylko ich gosposia, która zrobiła mi śniadanie i posyłała do domu. Nigdy więcej mnie nie zaprosił na nocowanie, ale były dziewczynki, które nocowały regularnie. To samo robił na obozie wyjazdowym do Kielc, kiedy pojechaliśmy na festiwal, przychodził co wieczór i dotykał nas pod kołdrą. Kompletnie nie pamiętam chronologii, czy najpierw było nocowanie czy te Kielce. Wiem, że inne dziewczynki dotykał bardziej, ja po kilku pierwszych razach od razu uciekałam z pokoju, kiedy do nas przychodził i odczekiwałam sporo czasu, nim wracałam. W porównaniu z innymi rzeczami - to mało. A ja i tak to pamiętam po 25 latach.
Nie wiedziałam wtedy, co on dokładnie robi, ale wiedziałam, że to jest nie w porządku, bardzo tego nie lubiłam,
czułam się skrępowania i unikałam go. Jak wiele dzieci byłam zachwycona Marysią, bardzo lubiłam Panią Lilianę,
była dla mnie zawsze bardzo miła i dobra. Jego unikałam, bo był dziwny i miał lepkie ręce. Kiedy dorosłam,
zrozumiałam, co tam się działo. Wcześniej częściej sama wątpiłam w swoje wspomnienia
- może mi się wydawało? Może to nic takiego? Może to nic takiego, że dziadek dotyka majtek dziewczynek,
że je tam głaszcze pod kołdrą? Co robił więcej dokładnie, nie wiedziałam, bo dość szybko zaczęłam trzymać
się od niego z daleka. Kiedy przeczytałam w dzisiejszym artykule o dziewczynie, która co kilka lat sprawdzała
jego nazwisko, to aż ciary mnie przeszły, bo ja robiłam to samo. Regularnie wpisywałam jego nazwisko w Google
i patrzyłam, czy coś gdzieś wyciekło. Gdybym coś znalazła, to byłoby potwierdzenie, że nie zwariowałam.
Była jedna strona, forum muzyczne, z jednym komentarzem i zawsze na nią jedną trafiłam. Komentarz był anonimowy, więc nie mogłam nawet skontaktować się z tą osobą. Nie przypuszczałem, że to kiedykolwiek wyjdzie na światło dzienne. A teraz nie mogę uwierzyć, że tak wiele osób z branży wiedziało i nic z tym nie robiło.
Nie mogę sobie darować, że byłam za mała, żeby więcej rozumieć. Chociaż wiem, że to niemożliwe, bo gdybym była starsza, to by mnie tam nie było.
I jaki to skończony drań, że dotykaniu mnie w genitalia to jest w jego skali tak mało, że to prawie nic w porównaniu z tym co robił innym - a dla mnie to było coś czego nie mogłam zapomnieć. A dla niego to tylko mała wyprawka bo prawdziwe skurwysynstwa robił innym. W głowie to się nie mieści."
Pani Liliana powiedziała mi, że na policji odmówiła zeznań bo "ma prawo". Ma prawo milczeć i ja jej nigdy nie będę nagabywał, latał za nią z kamerą. Ale nie ma prawa kłamać. Pani Liliano, proszę więcej nie kłamać publicznie, bo to sprawia przykrość ofiarom, gdy nazywa się je "chorymi psychicznie", "z patologii" itd. Większość osób molestowanych w dzieciństwie leczy się i odbywa terapie, ale nie są chore psychicznie. Nigdy nie myślałem, że będę musiał pouczać osobę w tym wielu i o takim dorobku artystycznym.
Mariusz Zielke
Nazywam się Mariusz Zielke. Byłem dziennikarzem Pulsu Biznesu, wcześniej mniejszych gazetek, pisałem na różne tematy, potem robiłem śledztwa dziennikarskie. Obecnie piszę powieści, głównie na faktach, kryminały, sensacyjne, obyczajowe.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo