KNF tuszuje korupcjogenną aferę szkoleniową
Mariusz Zielke, 5 lipca 2009
Urzędnicy nadzorujący spółki giełdowe za duże pieniądze szkolili petentów. Mimo skali biznesu, KNF zatuszowała sprawę
Prezentujemy nieujawnione dotąd fakty z kontroli wewnętrznej w Komisji Nadzoru Finansowego. Oceńcie sami skalę biznesu, konflikty interesów, stawki, zlecenia dla bliskich, dyrektorskie przyjaźnie i wstawienie żony na prokurenta w spółce szkoleniowej.
Szefostwo departamentu nadzorującego spółki giełdowe KNF z Jarosławem Ostrowskim i Marcinem Stronkiem na czele, pobierało w KPWiG (poprzedniczka KNF) wysokie wynagrodzenia za szkolenia od dwóch prywatnych spółek reprezentujących petentów tego departamentu. Na dodatek nie były to incydentalne przypadki tylko masowy biznes: wraz z wicedyrektorką tego departamentu tylko dla tych dwóch firm przeprowadzili 44 szkolenia w 10 miesięcy.
Dyrektorzy łamali obowiązujące ich regulacje i doprowadzali do ewidentnego konfliktu interesów. Agencja Support powiązana z domem maklerskim IDMSA zlecała prace przy szkoleniach członkom rodzin urzędników, a inna firma organizująca szkolenia – Studium Europejskie Sp. z o.o. – wpisała żonę dyrektora Ostrowskiego na prokurenta spółki. Sam dyrektor Ostrowski przyjaźnił się i spotykał (wraz z żonami) z Rafałem Abratańskim, wiceprezesem IDMSA.
Dział prawny Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (KPWiG – poprzedniczka KNF) uchylił się od oceny prawnej całej sytuacji, o którą poprosił kontroler wewnętrzny. Raport o szkoleniach wylądował zaś głęboko na dnie szafy z trupami, a Stanisław Kluza, szef KNF (który – jak już napisaliśmy – stał się milionerem dzięki odkupieniu tanio akcji IDMSA bezpośrednio od Grzegorza Leszczyńskiego, prezesa IDMSA), zlekceważył zalecenia kontrolera, który żądał w 2006 r. kontynuowania kontroli i rozszerzenia jej.
Ta sprawa cały czas pozostaje niewyjaśniona, choć wraca jak bumerang. A większość z opisanych przez nas faktów nigdy nie została ujawniona przez KNF lub media.
Szkoła złamanych zasad
Czytając akta kontrolne KNF trudno nie przecierać oczu ze zdumienia, w jaki sposób działa instytucja, od której zależy bezpieczeństwo rynków finansowych w Polsce. W KNF sprawa szkoleń trafiała pod lupę trzykrotnie - w 2005 r. (w KPWiG), we wrześniu 2006 r. (w ostatnim dniu działania KPWiG, po artykule w "Pulsie Biznesu" o IDMSA), oraz w grudniu 2007 r. (w KNF, także po artykule w "PB" na temat postępowania wobec Sovereign Capital). Obecnie bada ją Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Mimo deklaracji nadzorców i oczekiwań rynku (stowarzyszeń inwestorów i doradców) nigdy jej nie wyjaśniono. Niektórzy urzędnicy uważają, że do dziś kontrola szkoleń się nie zakończyła...
Zaczęło się na początku 2005 r., kiedy po rynku poszła fama, że kilku wysokich urzędników nadzoru giełdowego można sobie wykupić na imprezę szkoleniową. Taka plotka doszła do KPWiG. Komisarze zaczęli więc debatować nad ograniczeniem ryzyka wystąpienia w takich wypadkach konfliktu interesów. Regulacje jednak - wbrew temu, co sugeruje KNF - były już w KPWiG jasne. Zgodnie z ustawą o służbie cywilnej, kodeksem służby cywilnej oraz z wewnętrznym regulaminem KPWiG, urzędnikom nie wolno było dokonywać szkoleń dla petentów i pobierać wynagrodzeń od firm podlegających nadzorowi. Nie wolno im też było pobierać honorariów w wysokości odbiegającej od standardów rynkowych.
W KPWiG obowiązywał jasno sprecyzowany „zakaz wykonywania zajęć lub czynności, które pozostają w sprzeczności z obowiązkami pracownika, lub mogą wywoływać podejrzenie o jego stronniczość bądź interesowność” (zasady obowiązujące od 15.10.1999 zgodnie z zarządzeniem nr 8/99 Dyrektora Generalnego Urzędu KPWiG)
Za każdym razem urzędnicy KPWiG przed przyjęciem zlecenia na szkolenie musieli prosić o zgodę na przeprowadzenie szkolenia dyrektora generalnego lub informować go o zamiarze podjęcia szkolenia i podpisywać specjalne oświadczenie.
"Jednocześnie oświadczam, że wykonywane czynności nie są sprzeczne z obowiązkami wynikającymi z ustawy (...) o służbie cywilnej, nie podważają zaufania do korpusu służby cywilnej, nie kolidują z wypełnieniem obowiązków służbowych, instytucja dla której będę prowadził/a wykłady oraz firma z którą zawarłem/łam umowę nie są podmiotami nadzorowanymi przez KPWiG"" – pisano w każdym oświadczeniu.
Regulacje jednak łamano, a szefowie KPWiG od lutego 2005 r. zaczęli miesiącami debatować nad nowymi formularzami i procedurami, aż w końcu urzędnikom mocno utrudniono możliwość przeprowadzania płatnych szkoleń.
Zanim to nastąpiło całemu procederowi postanowił przyjrzeć się Janusz Jabłoński, kontroler wewnętrzny i pełnomocnik ds. informacji niejawnych, który w marcu 2005 r. wszczął kontrolę biznesu szkoleniowego, co w urzędzie przyjęto z wielkim niezadowoleniem. Nic dziwnego.
W czasie kontroli wyszło na jaw, że część urzędników łamała co najmniej regulamin wewnętrzny.
„4 pracowników w 20 przypadkach popełniło nieprawidłowości polegające na złożeniu wniosku do Dyrektora Generalnego po przeprowadzeniu wykładu” (tak naprawdę uzupełniali wnioski masowo 16.03.2005 r., czego nie wolno im było robić i czego dyrektor generalny nie powinien przyjąć – od red.) - podsumowywał Jabłoński wyniki kontroli.
Ewa Dudkowska, zastępczyni Ostrowskiego, „spóźniła się” ze złożeniem jednej informacji 11 miesięcy, inna z pracownic 9 miesięcy (także jedna informacja, ale dotycząca szkolenia w dniu pracy, realizowanego na polecenie szefa), a Marcin Stronk z 3 informacjami zwlekał od 4 do 6 miesięcy. Rekordzista, sam dyrektor Ostrowski, nie złożył 7 wniosków, które 16.03.2005 r. uzupełnił zaliczając 4-8 miesięczną zwłokę.
Konsekwencje dyscyplinarne
Wspomniane opóźnienia nie są wcale drobnym uchybieniem, bo zgodnie z przepisami i zasadami obowiązującymi w KPWiG, to nie była tylko formalność. Dyrektor generalny mógł zakazać udziału w szkoleniach, mógł zwrócić uwagę na skalę prowadzonej działalności szkoleniowej, a z powodu nie złożenia wniosku powinien wyciągnąć dyscyplinarne konsekwencje.
„Złożenie takiej informacji przez urzędnika służby cywilnej będzie wnioskiem o wyrażenie zgody. Nie dostarczenie wypełnionego wniosku jest naruszeniem obowiązków urzędnika korpusu służby cywilnej z pełnymi konsekwencjami dyscyplinarnymi” - pismo o takiej treści wszyscy urzędnicy KPWiG dostali już w listopadzie 2003 r.
Poza tym, jaki cel i jaką wartość do oceny zgodności szkoleń z przepisami i etyką miały wnioski informacyjne złożone kilka miesięcy po wykładach?
Dyrektorzy tłumaczyli zwłokę „spiętrzeniem zajęć”. Wobec poniższych ustaleń to jednak rzeczywiście może wydawać się drobiazgiem.
Kontrola wykazała, że 16 urzędników KPWiG w ciągu 10 miesięcy (czerwiec 2004-marzec 2005, kontroler ograniczył badanie do tego okresu) przeprowadziło łącznie przynajmniej 82 płatne szkolenia. Jednak większość urzędników brała udział w szkoleniach stosunkowo rzadko. Ponad połowę wszystkich wykładów (50) obsłużyła wymieniona wyżej trójka dyrektorów: Ostrowski, Stronk i Dudkowska. Prawie wszystkie prace dla nich zleciły tylko dwie firmy: Agencja Support (8 szkoleń) oraz Studium Europejskie (36 szkoleń).
44 szkolenia w ciągu 10 miesięcy, prawie 5 szkoleń miesięcznie, jedno tygodniowo.
Ponadto obaj zleceniodawcy reprezentowali petentów urzędu i są powiązani z firmami uzależnionymi od decyzji nadzorcy giełdowego – z IDMSA (w przypadku Agencji Support) oraz z kancelarią prawną Professio (w przypadku Studium Europejskiego).
Na zajęciach szkolono spółki przygotowujące się do wejścia na GPW lub spółki giełdowe, a urzędnicy pobierali za wykłady bardzo wysokie wynagrodzenia. Rekordzista (Ostrowski) otrzymywał – jak sam stwierdził - 11 tys. zł dniówki. "Puls Biznesu", który wątek działalności Agencji Support opisał szczegółowo, podawał znacznie wyższe kwoty. W artykule „Dom latających papierów” z 18 września 2006 r., gazeta twierdziła, że Ostrowski brał od powiązanej z IDMSA agencji nawet 16,5 tys. zł za jedno szkolenie. A miało to być honorarium za edukowanie spółki Trevelplanet, której prospekt urzędnik potem sprawdzał już jako nadzorca i wobec której rzekomo wszczął potem postępowanie administracyjne (tak oświadczył, ale to sformułowanie zostało wycięte z oficjalnego oświadczenia Ostrowskiego dla mediów, nam zaś nie udało się dotrzeć do wyników postępowania wobec Travelplanet).
"Puls Biznesu" wyliczył, że tylko za kilka szkoleń Jarosław Ostrowski pobrał od Agencji Support (wraz ze znajomą) 65 tys. zł wynagrodzenia. Fakt, że przyjaźnił się z Rafałem Abratańskim i jego żoną, chyba tych kwot nie usprawiedliwia.
„Nasze spotkania prywatne z panem Abratańskim, jego małżonką i moją małżonką, miały charakter wyłącznie towarzyski i nie były częste” - zapewniał Ostrowski na sali sądowej podczas jednego z procesów, dodając m.in., że prezenty od IDMSA na adres domowy otrzymywał tylko z okazji świąt i nie miały one wielkiej wartości.
Stronk otrzymywał za szkolenia niższe kwoty – około 6-7 tys. zł za szkolenie. W tym gronie dyrektor Dudkowska była zdecydowanie mniej „ceniona” - jako jedyna otrzymała stawkę rzeczywiście znacznie bliższą rynkowej i przyzwoitą – około 1,1-1,5 tys. zł. I prawdopodobnie miała prawo przypuszczać, że nie robi niczego złego.
Stronk i Ostrowski przy okazji załatwiali pracę znajomym. Stronk żonie, która za „przygotowanie materiałów” do konferencji otrzymała kilka tysięcy złotych honorarium. Ostrowski – siostrzenicy (lub szwagierce). Co ciekawe prace siostrzenicy-szwagierki Ostrowskiego i żony Stronka były co najmniej ponad dwukrotnie wyżej wycenione przez Support niż prezentacja fachowej wiedzy dyrektor Dudkowskiej.
„Ja nie pamiętam dokładnie czego dotyczyło szkolenie, bo prowadził je ktoś inny, ale prawdopodobnie emisji akcji. Podpisanie tej umowy zaproponował mi mój szwagier pan Jarosław Ostrowski. To było powiązane ściśle z kierunkiem moich studiów, byłam na V roku prawa i pisałam pracę magisterską z emisji akcji. Treść umowy przekazano mi pocztą albo przez szwagra, nie pamiętam. Nie uczestniczyłam w rozmowach na temat treści tej umowy. Nie pamiętam ile wynosiło wynagrodzenie, może około 6 000 złotych za obie umowy. Nie pamiętam na co wykorzystałam te środki” - zeznawała w sądzie podczas jednej z rozpraw o naruszenie dóbr osobistych szwagierka Ostrowskiego.
Czy przez te zlecenia dyrektorzy próbowali ukryć prawdziwe dochody przed szefostwem? A może przed fiskusem?
W sądzie wszyscy zgodnie zaprzeczyli, twierdząc, że praca była wykonywana, a jej wykonawcy nie dzielili się pieniędzmi z dyrektorami.
„Pod koniec 2004 roku współpracowałam z Agencją Support. Przygotowałam materiały do wykładów. To było w ramach umowy o dzieło. Były chyba 2 umowy. Z tych umów wynagrodzenie wynosiło około 6 000 złotych z kawałkiem netto” - zeznawała żona Stronka.
Nieprawidłowości było jednak więcej.
Ostrowski nie poinformował kontrolera KPWiG o swoich związkach ze Studium Europejskim, w jednym przypadku mylili mu się zleceniodawcy, podawał też inne dane finansowe niż wynikające z dokumentów i artykułu w „Pulsie Biznesu”. Nie wiadomo, które były prawdziwe, bo KNF tego nie sprawdził (w przypadku Stronka dane w "PB" były podane prawidłowo i odpowiadały oświadczeniom).
Co na to wszystko KNF? Nie widzi problemu.
„Kierownictwo KPWiG niestety tolerowało takie konflikty interesów. UKNF wielokrotnie to krytykował, również w mediach. Po reformie nadzoru, w UKNF wyeliminowano szkodliwe praktyki i wprowadzono zakaz prowadzenia odpłatnych szkoleń” - pisze do nas rzecznik KNF.
Problem w tym, że wyjaśnienia od KNF oczekiwali wszyscy (stowarzyszenia inwestorów, maklerzy, sam odchodzący przewodniczący KPWiG) i go nie otrzymali. Ponadto KNF otrzymał "w spadku" postępowanie wyjaśniające, którego nie skończył lub którego wyniki ukrył. Dyrektora Ostrowskiego zamieszanego w podejrzane szkolenia wręcz awansowano (był pełniącym obowiązki dyrektora w KNF, teraz jest dyrektorem).
Studium przypadków
Wątek szkoleń dotyczący Agencji Support dosyć dokładnie opisał w 2006 r. „Puls Biznesu” (artykuł z 18 września „Dom latających papierów”). Support to agencja zajmująca się relacjami inwestorskimi. Należy do Doroty Chrzanowskiej, żony Rafała Abratańskiego i jego teściowej. Support zwykle pracuje z klientami IDMSA doradzając im w relacjach z mediami i inwestorami – wiele firm wchodzących na GPW z pomocą IDMSA korzystało z usług tej agencji, co roku spora cześć przychodów agencji pochodzi z usług dla IDMSA. Support jednak zleciła w badanym przez kontrolera wewnętrznego okresie „tylko” 8 usług szkoleniowych urzędnikom.
Sprawy Studium Europejskiego, zleceniodawcy 36 szkoleń dla dyrektorów z departamentu emitentów, nigdy nie opisano w mediach. Sama Komisja, mimo burzy wokół tematu szkoleń w końcu 2006 r. i w końcu 2007 r., także ją przemilczała i ukryła przed opinią publiczną. Łukasz Dajnowicz wręcz pomniejszał ustalenia kontrolerów i informował media, że kontrola wykazała jedynie drobne opóźnienia w przekazywaniu wniosków do dyrektora generalnego.
Tymczasem nazwa Studium Europejskie może sugerować, że mamy do czynienia z organizacją non profit, pozarządową instytucją, częścią uczelni. Ilona Pieczyńska-Czerny, szefowa departamentu postępowań w KNF (od ścigania giełdowych przekrętów), w wyjaśnieniach do kontrolera Jabłońskiego pisała nawet, że przyjęła jedno zlecenie od Instytutu Europejskiego (mając na myśli Studium Europejskie Sp. z o.o., a nie żadną uczelnię).
Pobieranie kasy od kogoś takiego, to przecież nic złego.
Tymczasem Studium to typowo komercyjna spółka, którą na początku 2004 r. przejęli: Małgorzata Rodak i Marcin Szymański. Jeszcze w 2004 r. w spółce pojawił się też prawnik Adam Szczepanik, początkowo jako prokurent, a w 2005 r. jako prezes i współwłaściciel (obok Rodak). Nowi właściciele i menedżerowie (Rodak i Szczepanik) byli i są związani z kancelarią prawną Professio, która specjalizuje się w sprawach giełdowych i reprezentowaniu klientów w postępowaniach przed KNF. Współwłaścicielem Professio jest Sławomir Kamiński, były pracownik domu maklerskiego PKO BP. Kamiński poza tym jest członkiem zarządu spółki Access, która także specjalizuje się w doradztwie na rynku kapitałowym. Odpowiada w Access za pion ofert publicznych.
„Posiada czternastoletnie doświadczenie w zakresie przygotowywania i wprowadzania spółek na giełdę, w tym m.in. sporządzania prospektów emisyjnych. Jako ekspert z zakresu papierów wartościowych (wpisany na listę biegłych sądowych) oraz doświadczony specjalista z zakresu prawa spółek, wspiera pod kątem prawnym przeprowadzane transakcje.” - czytamy w jego notce biograficznej.
Kamiński zapewnia, że nie miał żadnych związków ze Studium Europejskim.
„Natomiast sprzeciwiam się stanowczo insynuacjom, jakoby szkolenia zlecane przez Studium Europejskie miały w jakikolwiek sposób służyć dla PROFESSIO. Gdyby zadał Pan sobie trochę trudu, znalazłby Pan z pewnością informacje, że w tamtym okresie Kancelaria PROFESSIO nie była specjalnie aktywna, a już na pewno nie przygotowywała prospektów emisyjnych ani też nie uczestniczyła w żadnym postępowaniu przed KPWiG (podkreślam "żadnym")” – zaznacza Sławomir Kamiński.
„Studium Europejskie - nie zajmowało się reprezentowaniem spółek przed Urzędem Komisji w postępowaniach o dopuszczenie akcji na GPW. Nigdy się tym nie zajmowało. Studium organizowało jedynie szkolenia dla osób zainteresowanych tą tematyką. Jeżeli zaś sugeruje Pan w tym wypadku działania na rzecz Klientów Kancelarii... to Kancelaria w tym zakresie rozpoczęła działalność znacznie, znacznie później. Dodatkowo informuję Pana, iż nie było ANI JEDNEGO TAKIEGO PRZYPADKU - ażeby Studium Europejskie zorganizowało szkolenie dla podmiotu, który byłby reprezentowany przez PROFESSIO w Urzędzie Komisji” – dodaje w piśmie do nas Adam Szczepanik.
Przyjmujemy wyjaśnienia. Ale dlaczego KNF też przyjęła taki punkt widzenia bez żadnej analizy?
Studium Europejskie na stronie giełdowej jasno pisało, że jego klientami są spółki giełdowe, domy maklerskie, spółki przygotowujące oferty publiczne.
„Dążymy do tego, aby nasze szkolenia stały się miejscem spotkań między regulatorami rynku a jego uczestnikami. (…) Klientami Studium Europejskiego były między innymi wszystkie spółki giełdowe oraz spółki przygotowujące ofertę publiczną” - pisało w tamtym czasie na swojej stronie internetowej Studium Europejskie.
Przepisy i zasady były zaś jasne: pracownikom KPWiG nie wolno było szkolić za pieniądze podmiotów nadzorowanych i petentów. „Miejsce spotkań” mogło więc być taką Agorą urzędników i petentów, ale za darmo.
Po kontroli w KPWiG działalność Studium Europejskiego została znacznie ograniczona, przychody firmy spadły, a obecnie spółka funkcjonuje w bardzo ograniczonym zakresie (ma biuro w Professio, nie odpowiada na mejle i telefony, nie aktualizuje stron www).
Dodatkowo okazuje się, że prokurentem Studium Europejskiego w czasie przeprowadzania szkoleń przez KPWiG była Krystyna Ostrowska, żona Jarosława Ostrowskiego, wspomnianego wyżej dyrektora.
"Jeśli chodzi o UKNF, to p. Ostrowski poinformował, że jego żona nigdy nie była zatrudniona w spółce Studium Europejskie, prowadziła rozmowy, miała wykonywać pracę jako prokurent i dlatego została wpisana do KRS, ale ze względów osobistych do zatrudnienia nie doszło" - podaje Dajnowicz.
Adam Szczepanik także zapewnia, że Ostrowska nie była zatrudniona w Studium, a Ostrowski nie miał żadnego wpływu na działalność firmy szkoleniowej.
W KRS Studium Europejskiego żona Ostrowskiego jako prokurent figurowała przez blisko rok – wniosek o wpisanie jej do KRS złożono w lutym 2004 r. – wypisano ją w lutym 2005 r. Prokurę cofnięto dokładnie w okresie, w którym w nadzorze giełdowym zaczęto sprawdzać aktywność szkoleniową urzędników. Ostrowski w rozmowie telefonicznej z nami przyznał, że jego żona została do tej spółki polecona przez niego i miała zajmować "dość wysokie stanowisko".
Dyrektor przez kilka tygodni nie odpowiedział na nasze pytania skierowane do niego bezpośrednio mejlem. Wcześniej on i pozostali urzędnicy zapewniali w oświadczeniach i wypowiedziach, że nie robili niczego niezgodnego z prawem i nieetycznego (wszystkie oświadczenia na stronach KNF) a szkolenia prowadzili w dobrej wierze.
Najważniejsze pytania do komisji wciąż jednak pozostają bez odpowiedzi.
Dlaczego KNF, nigdy nie sprawdziła, czy postępowanie własnych urzędników miało wpływ na zatwierdzanie prospektów, czy przymykano oko na błędy, pomagano je poprawiać z pominięciem procedur, preferowano poszczególne spółki? Dlaczego nie weryfikowano wysokości honorariów za szkolenia i nie ustalono dokładnych zleceniodawców szkoleń, a potem nie sprawdzono, czy mieli oni ułatwioną drogę w urzędzie?
Być może urzędnicy rozdzielali prywatne zarobki od pracy w urzędzie. Mamy jednak wątpliwości. Bo jeśli urzędnik państwowy otrzymuje za jeden dzień pracy wynagrodzenie znacznie wyższe niż miesięczna pensja, jeśli szkoli swoich petentów, szkolenia stają się stałym, drugim (a pod względem wysokości może nawet pierwszym) źródłem dochodów, takie pytania są nie tylko uzasadnione, ale i niezbędne. Powinny paść w KNF i tam zostać wyjaśnione, a do dziś tego nie zrobiono.
"Z pewnością Pan rozumie, że nie mamy uprawnień dochodzeniowo śledczych: zajmujemy się nadzorem nad rynkiem finansowym, nie mamy podstaw prawnych do badania przepływów finansowych między prywatnymi (nie nadzorowanymi przez KNF) podmiotami i osobami. W demokratycznym państwie prawa każda instytucja działa w granicach swoich kompetencji. Sprawy, o których Pan pisze, wyjaśnia od dłuższego czasu prokuratura (i bardzo dobrze!), z którą współpracujemy i która nie postawiła nikomu żadnych zarzutów. Niezależnie od tego UKNF zwrócił się do odpowiednich organów państwa, posiadających uprawnienia dochodzeniowo śledcze, o przyjrzenie się sprawie" – odpiera rzecznik KNF.
To nie koniec sprawy KNF. Wkrótce w ngi24.pl kolejne części z cyklu o działalności tej instytucji - będzie jeszcze ciekawiej, bo na scenę wkroczy mafia, gangsterzy, agencje towarzyskie i służby specjalne. Zapraszamy.
Nazywam się Mariusz Zielke. Byłem dziennikarzem Pulsu Biznesu, wcześniej mniejszych gazetek, pisałem na różne tematy, potem robiłem śledztwa dziennikarskie. Obecnie piszę powieści, głównie na faktach, kryminały, sensacyjne, obyczajowe.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka