Po paru dniach od MN wyraźnie już widać, że antypolska akcja była przygotowana zawczasu, bo to, że przecież PE spotkał się tuż po MN by ją grzać natychmiast, nie było przypadkiem. Na szczęście był to tylko wirtualny pokaz mocy, bo to jest łabędzi, z przeproszeniem tych pięknych ptaków, śpiew euroidiotów.
Nie ulega też wątpliwości, że polski rząd tego nie przewidział, nie miał gotowej kontrakcji i dał się wpuścić w maliny. No bo przecież znany nam dobrze z epoki państwa ludowego mechanizm wymuszania komunistycznej samokrytyki, jakiej dokonał odcinając się od demokratycznego wydarzenia jakim była ta impreza, chwały rządowi nie przysporzy. Proszę nie zapominać o taktyce salami stanowiącej nieodłączny skladnik w repertuarze lewctwa.
Jasne powinno być od samego początku, że przecież nie o parę plakatów o charakterze rasistowskim tu chodziło, lecz o morze flag białoczerwonych, które działają, i słusznie, na europejskie lewactwo jak płachta na byka. Biało czerwone barwy i to w takiej ilości doprowadzają takich ludzi jak Verhofstadt do białej gorączki i czerwonych wypieków na gębie. A teraz trzeba doprowadzić do tego, żeby takich kolorowych wypieków dostał ten pan na dupie. Pod pozorem walki z czystością rasową eurolewactwo próbuje nam wszczepić wirusa słuszności ideologicznej.
Jak widać w wystąpieniach polskich polityków i rządu zabrakło takiego właśnie oficjalnego komunikatu precyzującego o co eurolewactwu faktycznie chodziło.
Doskonale natomiast ten scenariusz ujawnili we wczorajszym programie “Warto Rozmawiać” Bronisław Wildstein i Krzysztof Bosak. Rozwój wydarzeń doskonale ujawnia prawdziwą lewacką twarz grup sterującą polityką Unii, gdyż wyraźnie było widać z migawek telewizyjnych z PE, że przebieg posiedzenia PE przebiegał tak, jakby się odbywał w moskiewskim Pałacu Zjazdów za czasów Leonida Breżniewa.
Ale wróćmy na zakończenie do studia Pośpieszalskiego. Pośpieszalski zaprosił do studia dwóch czarnych obywateli polskich, z których jeden był dodatkowo osobą niepełnosprawną i gorącym patriotą, a drugi był muzykiem mającym zastrzeżenia do Marszu. Szkoda, że Pośpieszalski nie zadał temu drugiemu kluczowego pytania o to, gdzie czułby się bezpieczniej, na Marszu w Warszawie czy na równie masowej imprezie w Paryżu czy Berlinie. Polacy jak widać mają problem z podjęciem właściwej reakcji.
Inne tematy w dziale Polityka