W mojej miejscowości odkąd pamiętam było targowisko zwane rynkiem. Położone przy głównej ulicy za torami kolejowymi. W połowie wybrukowane „kocimi łbami” – okrągłymi kamieniami, chyba rzecznymi. Pamiętam rzędy drewnianych budek sformowanych w wąskie uliczki. Na pozostałym pustym terenie ustawiali się ze skrzynkami owoców i warzyw okoliczni chłopi. Dniem targowym była sobota. Handlowali w słońcu, w deszczu i w mrozie. Później - jeszcze za PRL, uznano, że ten teren lepiej nada się pod zabudowę i postawiono tam wieżowiec, a na cele targowe wybudowano kilkaset metrów dalej halę. Lecz szybko hala została zabudowana wewnątrz budkami i z powrotem chłopi musieli handlować pod gołym niebem.
Obecnie targowisko rozrosło się i sięga wzdłuż torów kolejowych pod gołym niebem w sobotę około dwóch kilometrów – już poza tereny ściśle targowe. Można tam kupić wszystko – świeże i tanio.
Wiele się zmieniło, pojawiły się sanitariaty chyba z bieżącą wodą, także toalety przenośne, lecz jedno się nie zmieniło i pozornie nie da się temu zaradzić: zgrabiałe z zimna ręce przekupek, które usiłują zarobić parę złotych.
Sam mogę zrobić w tej sprawie tylko jedno: NIE KUPOWAĆ NA TARGOWISKU!!!
A jeśli koniecznie trzeba coś tam kupić – to kupować tylko w ciepłe, słoneczne dni lub w tamtejszych budkach handlowych.
Może same prawa ekonomiczne wystarczą, by tę hańbę polską zmienić!
Inne tematy w dziale Gospodarka