Notka ta nie będzie tyczyła tematu „Religia jako choroba (umysłowa i psychiczna)”, bo byłby to temat zbyt oczywisty, zbyt tendencyjny w obecnych czasach.
Chodzi mi o specyficzne (moim zdaniem chorobliwe) podejście religiantów do rzeczywistości: o uproszczony dwustronny, dychotomiczny podział tej rzeczywistości w ich rozumieniu (manicheizm). Zaczyna się to od samego pierwotnego podziału na np. katolików i ateistów, i zaraz potem idzie podział na dobro i zło.
Tymczasem określenie czegoś jako złe lub dobre zależy od okoliczności, nawet bez uwzględniania kontekstu: „dobre dla mnie, złe dla mnie”, „dobre dla innych, złe dla innych”.
Wyobraźmy sobie taką dwuczęściową historyjkę, którą opiszę w odwrotnej kolejności, tj. zaczynając od części drugiej:
- Człowiek B popchnięty silnie przez człowieka A pada bokiem na krawężnik jezdni, z rozwalonej przy upadku głowy leje się krew, mózg tryska z jego rozbitej czaszki – następuje śmierć na miejscu zdarzenia.
Jak zatem rozumiemy sami: człowiek A popełnił wielkie zło, bo zabił człowieka B.
- A teraz popatrzmy na punkt pierwszy tej historyjki: człowiek B zagapiony i zaczytany wchodzi nieuważnie i nieostrożnie na jezdnię w celu przejścia na jej drugą stronę nie widząc, że z tyłu z dużą prędkością zbliża się pojazd – w ostatnim momencie człowiekowi A udaje się wypchnąć człowieka B z pod kół pędzącego pojazdu.
Jak zatem rozumiemy sami: człowiek A popełnił wielkie dobro, bo usiłował uratować człowieka B przed niechybną śmiercią pod kołami auta.
A że go przy tym zabił to już inny problem.
I takie właśnie historyjki dzieją się bardzo często.
Dajmy przykład mniej drastyczny:
Widzę w lesie człowieka, który uporczywie łamie gałęzie drzew (zło) – oczywiście, że zaraz mam do niego pretensje, że dewastuje las – a jak już go oklnę i mało nie pobiję okazuje się, że ten człowiek obłamuje suche gałęzie, aby przy mocnym wietrze nie spadały na spacerowiczów (dobro).
Wniosek:
Dobro i zło danego czynu musi być oceniane z punktu widzenia zamierzonego celu i uzyskanego efektu – nie wspominając tutaj także o ocenie według kryterium: „dobre dla mnie – złe dla innych” lub „złe dla mnie – ale dobre dla innych”.
Całe zatem tzw. nauczanie kościoła (!) na temat absolutnego dobra i absolutnego zła jest kupą bezsensownego gówna.
Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że pojęcia dobra i zła powinny być wyrzucone ze słownictwa cywilizowanego człowieka, gdyż są zbyt uproszczoną oceną czynów i zdarzeń według bardzo niejasnych kryteriów.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo