Od pewnego czasu mocno choruję, ale nie to jest istotne, bo przecież zachorować każdy kiedyś musi. Istotne jest to, kto miał mnie leczyć. Otóż wyleczyć miał mnie z choroby... felczer. W dodatku ukraiński. Nie, to nie żart. Tak było. Słowo felczer pamiętam z książki Janusza Przymanowskiego pt. "Czterech Pancernych i pies". Mój był dość blisko pierwowzoru literackiego. Facet mówił tak słabo po polsku, że podjeliśmy dialog odnośnie mego stanu zdrowia po rosyjsku. Okropne, czułem się jakbym nie był w Polsce, tylko gdzieś za Uralem, bo rosyjski u mnie nie najlepszy. Dla wyjaśnienia dodam, że felczer to jakby tu napisać, nic innego tylko taki chirurg polowy, ale żeby było dokładniej wyłuszczę, iż felczer to osoba, która może pomóc w sytuacji zagrożenia życia lub po prostu rozpoznać chorobę i zaproponować leczenie, może również dodatkowo stwierdzić zgon (to nie problem nawet dla mnie), lecz czynić to może jedynie pod nadzorem lekarza specjalisty,. To ostatnie jest z tego najbardziej ważne : felczer ma zakaz działać sam sobie, może to czynić "pod nadzorem", tym bardziej że w Polsce nie szkolimy w uzyskaniu uprawnień felczera. Ten mój jednak, nie dość że słabo rozumiał co się do niego mówi, to jeszcze dodatkowo nie był uznany przez NFZ (był spory problem ze zwolnieniem przez niego wystawionym).. I cóż z tego, że pracował w przychodni, która jest prywatną? Nic, po prostu Służba Zdrowia mocno u nas leży, skoro dochodzi do takich idiotycznych sytuacji.
Mamy super lekarzy, a mimo to standardowo wyciekają nam oni przez palce poza granice kraju, więc na ich miejsce sprowadzamy z "braku laku" - powiedzmy najdelikatniej - jakichś felczerów. Żeby było ciekawiej, rząd dostrzega również ten problem, dlatego powstaje ustawa, która unormowałaby tę niekomfortową sytuację. Nowa ustawa zakładałaby, że medycy spoza Unii mogliby otrzymać zatrudnienie w polskich szpitalach pod warunkiem posiadania tytułu specjalisty oraz znajomości języka polskiego. Taki lekarz musiałby legitymować się także zaświadczeniem z placówki, która chce go zatrudnić, aby móc wystąpić do okręgowej rady lekarskiej o przyznanie prawa do wykonywania zawodu. Zanim lekarz zostałby jednak zatrudniony, to musiałby przejść specjalne szkolenie pod okiem opiekuna – “trening” trwałby nie więcej niż 12 miesięcy. Ciemno to wprawdzie widzę, ale biorąc pod uwagę metody lecznicze rodem z noweli Prusa pt. "Antek" wybiorę model rządowy, chociaż obawiam się równocześnie, że powiedzenie "lekarzu lecz się sam" zyska i tak mocno na atrakcyjności.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo