Pogodny Pogodny
2154
BLOG

Westerny po polsku

Pogodny Pogodny Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 97


Pamiętam wyludnione ulice kiedy leciała w telewizji "Bonanza". Ogladali ją wtedy wszyscy i starzy i młodzi, bez wyjątku. Panie zachwycały się przystojnym Adamem (Parnell Roberts), młodsze słodziakiem Joe (Michael Landon) a mężczyźni dobrodusznym acz mocarnym Hossem (Dan Blocker), którego niespodziewana nagła śmierć doprowadziła do zamknięcia serialu. W tym zgrzebnym czasie można było również, obok amerykańskich produkcji gromadzących tłumy widzów przed jednym odbiornikiem, zobaczyć także i inne "westerny", jak np. niemiecka seria o Apaczu Winnetou (Pierre Brice), ale jakoś nie przepadaliśmy za tymi produkcjami, naciąganymi krótkimi plenerami udającymi prerię oraz deutsch szwargotem Indian, choć przecież słynnemu wodzowi Apaczów towarzyszył nie mniej sławny Old Shatterhand, czyli przystojniak Lex Baxter znany bardziej w świecie filmu jako kolejny po Johnnym Weissmullerze, niezły odtwórca afrykańskiego Tarzana, niż filmowy przyjaciel czerwonoskórych, ale kto o tym wówczas z nas wiedział?  

Ta tęsknota za przygodą rodem z Dzikiego Zachodu wytworzyła więc nieposkromniną chęć ekranizacji wspomnianego gatunku także w Polsce pośród rodzimych twórców. Nie ma tego wprawdzie zbyt wiele, ale jeśli idzie o jakość nie mamy się czego wstydzić, co najwyżej brakujących bezkresnych przestrzeni. 

image

Pierwszym i bodaj najlepiej zrealizowanym westernem po polsku jest osławione "Prawo i pięść" (1964) Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego, zrealizowane według scenariusza Józefa Hena, z cudowną muzyką Krzysztofa Komedy i tekstem ballady Agnieszki Osieckiej, którą tak przepięknie zaśpiewał w czołówce Edmund Fetting. W filmie wprawdzie nie ma koni, ale całość posiada wyraźny rys klasycznego westernu i to nie byle jakiego.

Oto były więzień obozowy Andrzej Kenig przemierza tuż powojenną Polskę szukając swojego miejsca na ziemi. Przebywając na poniemieckiej stacji przypadkowo broni mienia jadacych dalej na zachód repatriantów przed miejscowymi rzezimieszkami. Dzięki temu wpada w oko przybywającemu na miejsce sporu milicjantowi (Michał Szewczyk), który widząc siłę oraz odwagę Keniga oraz słysząc jego pytanie o pracę proponuje mu aby ten zaciągnął się do miejscowej milicji. Szukający pracy Kenig udaje się więc do miejscowego magistratu, w którym spotyka kilku mężczyzn mających za zadanie bronić przed szabrownikami mienia pozostawionego w leżącym na uboczu miasteczku uzdrowisku. Kenig chce zarobić na nowe spodnie, marzy mu się też posada leśniczego. Niestety, innej propozycji pracy jak tylko przyłączenie się do wspomnianej grupki strażników, od miejscowego przedstawiciela nowej władzy (Bolesław Płotnicki) nie otrzymuje. Rad nierad Kenig po namyśle zgadza się na wyjazd. Grupa otrzymuje broń krótką, kwituje jej odbiór i rusza otrzymaną na ten cel ciężarówką w drogę do miasteczka. W trakcie podróży Kenig zapoznaje się z niektórymi z mężczyzn, m.in. z podziębionym inteligentem Rudłowskim (Zbigniew Dobrzyński) poszukującym tabletek aspiryny oraz prostolinijnym Antkiem Smółką (Wiesław Gołas). 

Wjazd grupy do opuszczonego miasteczka robi na widzu spore wrażenie.

Na miejscu, po czasie, Kenig orientuje się, że wspomniani strażnicy nie mają absolutnie żadnego zamiaru chronić pozostawionego przez Niemców mienia a wręcz przeciwnie, poszukują w mieście sprawnych ciężarówek, na które mogliby załadować wart majątek poniemiecki sprzęt sanatoryjny. Ich plany aby ogołocić miasteczko z jego technicznych walorów psuje jednak nieoczekiwane pojawienie się grupki byłych więźniarek, których to początkowo usiłują się w pierwszym odruchu pozbyć. Ostatecznie pozwalają kobietom zostać licząc skrycie na uprzyjemnienie sobie wolnego czasu w trakcie dalszego łupienia miasta. Z biegiem czasu dochodzi też do otwartego konfliktu pomiędzy nimi a Kenigiem, dla którego kradzież jest czymś nad wyraz podłym, godnym najwyższego napiętnowania.

Film ma swój niepowtarzalny, specyficzny urok narastającego podejrzenia, pełzającego napięcia, które utwierdza dodatkowo świetna gra znakomitych aktorów. Nawet niewielka rola pijanego niemieckiego kelnera z małomiasteczkowego Hotelu "Tivoli" (Adam Perzyk) budzi tutaj uznanie. Do tego dochodzą jeszcze piosenki, bo przecież "Prawo i pięść" to nie tylko nastrojowa ballada "Nim wstanie dzień", ale również przypomniane na potrzeby akcji przedwojenne "Pijackie tango" chóru Dana, które zaśpiewał tak uroczo z pozostałymi filmowymi uczestnikami hotelowej biby Zdzisław Maklakiewicz grający w filmie byłego więźnia KL obrotnego Czesia Wróbla. Tutaj mała dygresja. Czesio Wróbel jako jedyny - żywy - z grupy szabrowników wraz z kobietami, na oczach Keniga, za jego dziwną zgodą (instynkt wspólnoty obozowej?) opuści miasteczko wyładowaną szabrem po brzegi ciężarowką.


Kolejnym z westernów zrealizowanym w polskich realiach są dynamiczne, kolorowe "Wilcze echa" (1968) nakręcone według własnego scenariusza przez Aleksandra Ścibor-Rylskiego są "Wilcze echa" w przeciwieństwie do "Prawa i pięści" westernem na wskroś przygodowym. Baa, rzekłbym powiastką łotrzykowską okraszoną dynamiczną muzyką Wojciecha Kilara oraz świetnymi dialogami, wzorowanymi zapewne na prozie Raymonda Chandlera. Scenariusz "Wilczych ech" jest w swoim założeniu nadzwyczaj prosty.


Oto wyrzucony dyscyplinarnie z wojska bieszczadzki WOP-ista chorąży Słotwina (Bruno O'Ya) za notoryczne przekraczanie granicy bratnich państw w pogoni za złodziejami i bandytami usiłuje uporządkować na nowo swoje życie.

Wyrusza więc do starego znajomego z czasów okupacji, obecnie komendanta posterunku MO w miejscowości Derenica, niejakiego Władeczka. Problem w tym, że po drodze zostaje nieoczekiwanie napadnięty przez milicjantów z owej miejscowości, którzy po uprzednim obezwładnieniu i rozbrojeniu ich przez Słotwinę zaklinają się, że pana komendanta Władeczka nigdy na oczy nie widzieli, bo komendantem MO w miasteczku jest pan Moroń (Mieczysław Stoor).

Wraz z rozwojem akcji Słotwina upewnia się co raz bardziej, mówiąc słowami piosenki, "że to nie są milicjanci tylko jacyś przebierańcy". Ci zaś, tym razem już oficjalnie, nie przebierają w środkach aby pozbyć się z okolicy eks wojskowego intruza. Mordują więc brutalnie dawnego znajomego Słotwiny Tośka Matuszczaka (Bronisław Pawlik) a w ów mord próbują wrobić Słotwinę. Ten ostatni dowiaduje się przy okazji wreszcie skąd ta zapiekłość pseudo milicjantów wobec jego osoby. Informuje go o tym potajemnie piękna sekretarka Moronia niejaka Tekla (Irena Karel), która ujawnia Słotwinie fakt, że grupa bandytów przejęła posterunek MO w Derenicy, albowiem poszukują oni bunkra ze skarbem po sotni "Tryzuba". Oczywiście, po szeregu perypetii, zwrotów akcji, konnych pogoni, walk na pięści i strzelanin, czyli po wykorzystaniu i wyczerpaniu wszelkich atrybutów westernu następuje też i westernowy happy end. Bandyci zostają wzięci do niewoli. Jeden z nich (Marek Perepeczko) przechodzi na stronę Słotwiny. Natomiast przywódca bandziorów Moroń ginie przeszyty serią z automatu. Skarb zostaje w całości odnaleziony i przekazany potomkom rodzin wymordowanych wcześniej przez banderowców. Koniec.

Na marginesie dopiszę że "Wilcze echa" dziwnie przypominają mi nie wiedzieć czemu western Josepha L. Mankiewicza z Kirkiem Douglasem w roli głównej pt. "Był sobie łajdak" (197O). Czyżby Hollywood śledziło wówczas na bieżąco dokonania polskiej kinematografi?? :)))

Podobny rys westernowy co "Wilcze echa" nosi w sobie "Południk zero" (197O) w reż. Waldemara Podgórskiego. Tylko że tam w założeniu scenariuszowym pozytywnych bohaterów jest kilku a nie jeden. 

*

 Polskim westernem jest też totalnie zapomniana "Droga na zachód" (1961) w reżyserii Bohdana Poręby, posiadająca w sobie pierwiastek słynnego "Dyliżansu" (1939) Joha Forda, z tym tylko że tytułowy dyliżans w polskiej wersji zastąpił pociąg, który ma za zadanie dojechać na front z ładunkiem amunicji. Droga jednak, podobnie jak trasa wspomnianego dyliżansu dążącego do Lordsburga będzie długa i niebezpieczna, albowiem w przepastnych lasach, wzdłuż torów czają się bandy niemieckich maruderów... *

Ciekawie zostały w tym filmie zarysowane główne postaci dramatu. Dodają one obrazowi wyrazistości co lubię najbardziej. Kazimierz Opaliński wciela się więc ponownie, po "Człowieku na torze" (1956) w rolę maszynisty, tym razem pana Walczaka, a jego nieoczekiwanym pomocnikiem zostaje szukający spokoju, nieprzystępny były akowiec (Władysław Kowalski). Miłym akcentem muzycznym jest również ballada o szczygle, którą śpiewa Jerzy Michotek oraz oczywiście plenery. W szczególności zaś filmowany od dołu monumentalny most, na którym to Niemcy atakują z zasadzki stojący z obawy przed minami pociąg.

Jednak najpełniejszymi w formie i treści polskimi westernami, które błąkają się w archiwach polskiej filmoteki pozostaną ledwie trzydziestominutowe, zrealizowane w roku 1967 przez Jerzego Zarzyckiego dwie nowelki zamieszczone w cyklu krótkiego metrażu pod wspólnym tytułem. "Komedia pomyłek".  

*

Pierwsza z nich jest ekranizacją kpiarskiego opowiadania Marka Twaina pt. "Człowiek który zdemoralizował Hadleyburg" z doborową obsadą, która swoje wyraziste role zagrała w wybudowanym specjalnie do tego celu westernowym miasteczku, oraz "Komedia z pomyłek" nakręcona w tej samej scenografii, ale już w/g polskiego scenariusza Józefa Hena na podst. opowiadania Henryka Sienkiewicza, będąca więc niejako w pełni polskim odpowiednikiem amerykańskiego westernu.

*

Nowela zawiera  w scenariuszu dodatkowy akcent jakim jest pochodzący z Polski emigrant szeryf Davies (Zygmunt Zintel), a przy tym posiadająca rozkosznie zabawną konstrukcję przeciwieństw, wspartą na głównych bohaterach, czyli znakomitym Zdzisławie Maklakiewiczu (Hans Kasche) i frapującej Idze Cembrzyńskiej (Lora Neuman). Koniecznie. 

Pogodny
O mnie Pogodny

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (97)

Inne tematy w dziale Kultura