Kiedy za czasów koalicji PSL-PO ABW przygotowywało tajną Bazę Wiedzy Operacyjnej (prawdopodobnie wspomniana BWO miała za zadanie wykończyć rosnący w siłę PiS), ówcześni panowie i włodarze POlandii nie brali absolutnie pod uwagę, że pomysł którego byli inicjatorami obróci się z czasem przeciwko nim samym, a wszystko za sprawą głośnej afery Amber Gold.
Już w roku 2010 na zamieszanych w piramidę finansową Marcina P. polityków PO padł blady strach, kiedy to media ujawniły wspomnianą aferę. W ruch musiały więc pójść natychmiast tajne dyrektywy aby do BWO nie wpływały od tej pory żadne informacje odnośnie Amber Gold, co jest o tyle istotne, że system BWO miał się właśnie takimi skomplikowanymi sprawami zajmować, i o dziwo się nimi nawet zajmował. Wyjątkiem była tylko Amber Gold. Tutaj w danych bazy powstała "biała plama", chociaż system miał - jak napisałem - za zadanie łączyć i scalać strzępy informacji rozrzucone na wszelkich poziomach na dany temat. Tematów tych zaś doglądał osobiście przez ABW premier Donald Tusk, któremu Agencja bezpośrednio podlegała.
Może więc nie dziwić dzisiejsze luzactwo przesłuchiwanych w sprawie Amber Gold lub notoryczne luki w ich pamięci. Ci ludzie wiedzą zwyczajnie na czym stoją. Przy okazji sam Donald Tusk postanowił nawet przekuć przesłuchanie w warszawskiej prokuraturze dotyczące współpracy SKW z Rosjanami w swoistą kampanię wyborczą. Przyjechał więc do Warszawy "Pendolino", pozdrawiał swoich zwolenników z okna wagonu niczym Marszałek oraz z prokuratorskiego okna pokoju przesłuchań. Udzielał też skromnych wywiadów, ale cały czas wyłapywałem w mimice byłego premiera jakąś dziwną nerwowość. Widziałem że jest spięty, że coś go mimo wszystko gryzie, mimo iż wcześniej UE odrzuciła propozycję Polski aby Tuska nie wybierać na kolejną kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej.
Zamysł był jak widać zasadny. Na Tusku ciąży bowiem zarzut niewyobrażalny. Ciąży na nim zarzut świadomego zacierania śladów w jednej z największych afer III RP. Tylko pozornie więc były premier udawał przed kamerami "rewolwerowca". W rzeczywistości miał jednak nogi z gumy. Dlaczego? Jak donosi portal Pikio.pl Donald Tusk boi się po prostu o los swego syna Michała, który współpracował aktywnie z oskarżonym Marcinem P. w jego firmie (OLT), w dodatku pod fałszywym nazwiskiem. Na uwagę zasługują zresztą same słowa Donalda Tuska wypowiedziane tuż przed jego wyjazdem z Sopotu do Warszawy na przesłuchanie w sprawie SKW. "Byłbym chyba wyjątkiem, gdybym powiedział, że sprawa jest neutralna i wszystko jest w jej kwestii uczciwe."
No właśnie, słowa rzucone w innej sprawie idealnie wpasowują się w drugą, od której eks premier próbuje ustawicznie uciekać. Niemniej Donald Tusk wie, że od afery Amber Gold choćby chciał to i tak nie ucieknie, a to za sprawą, jak napisałem, syna Michała, który jeśli okaże się ze jest bardziej zamieszanym w aferę niż się powszechnie uważa, może skończyć w więzieniu. Informatorzy "Nesweeka" mówią więc wprost: "Donald Tusk boi się o syna". Ja bym dodał, że nie tylko boi się o syna. Donald Tusk pomijając więzi rodzinne i związane z nimi obawy, boi się również o samego siebie, boi się że udział syna w procederze Marcina P. może teraz pogrzebać jego szanse na powrót do polskiej polityki.
Tymczasem Michał Tusk w roku 2012 wypowiedział jakże znamienne słowa. "Nie będę robił z siebie kretyna". Debil nie uwierzy, że nie wiedziałem. Wiedziałem o jednym wyroku karnym P. i zastrzeżeniach KNF wobec Amber Gold. Co mam powiedzieć? Głupota i tyle".
Wiedział, a mimo wszystko wziął udział w tak gigantycznym przekręcie, w dodatku pod fałszywym nazwiskiem? Czy wiedział wówczas również, że swoją współpracą z Marcinem P. może w przyszłości spalić ojcu prezydenturę RP, do której szykuje go obecnie po zakończeniu kadencji szefa KE Angela Merkel? Pewnie nie wiedział, gdyż pieniądze były wówczas silniejsze od strachu przed odpowiedzialnością karną, dlatego Donald Tusk ma się dzisiaj czego obawiać.
źródło Pikio.pl
Inne tematy w dziale Polityka