To było wczesnym latem tego roku. Żonę rozbolał kiedyś zaplombowany ząb. Diagnoza postawiona przez dentystę brzmiała: żadnego dalszego leczenia. Usuwamy. Problem był jednak w tym, że była to ósemka o dość rozgałęzionych korzeniach. Zabieg trwał długo, ząb został uusunięty, ale stomatolog nie był pewny do końca czy dobrze go usunął, bo przy usuwaniu ukazała mu się błona broniąca dostępu do przetoki. Wystawił więc skierowanie na konsultacją chirurgiczną na NFZ. Zawiozłem więc żonę wraz ze skierowaniem na Nowy Zjazd . Tam się jednak dowiedziałem, że owszem przyjmą żonę, ale za pieniądze, bo im się właśnie ostry dyżur skończył. Płaci pan trzysta zlotych i ma pan diagnozę. A gdzie można uzyskać diagnozę bezpłatnie? - pytam. Podano mi adresy na karteczce: Miodowa, Krzywe Koło, reszta adresów w Śródmieściu. Pojechaliśmy na Krzywe Koło. Tam, pełne zaskoczenie tym razem po stronie personelu. Od prawie roku nie prowadzimy konsultacji. A gdzie można? Nie wiedzą. Udajemy się więc na Miodową. Tam podobne zdziwienie. Konsultacja? Mamy tutaj stomatologię ale nie prowadzimy konsultacji - twierdzą. Trochę to dla mnie dziwne, bo przecież Miodowa to Akademia Medyczna, i w zwązku z tym że na przeciwko jest pałac Radziwiłów, a w nim Ministerstwo Zdrowia kierowane nomen omen przez księcia Radziwiłła, miałem wielką pokusę aby zastukać do drzwi jego gabinetu, by osobiście skonsultował wykonany zabieg . "Daj spokój" - mówi żona - nie jestem ze szkła - wytrzymam, zagoi się samo bez diagnozy chirurga. To może na Lindleya albo na Barską pojedziemy? - proponuję. Wzruszyła tylko ramionami co oznaczało jedno: wracamy, więc wróciliśmy. Wieczorem dzwoni telefon, Na linii jest stomatolog, który usuwał ząb i pyta się o stan zdrowia pacjentki oraz o to jaki jest wynik konsultacji. Był mocno zdziwiony, kiedy objaśniłem mu jak to wszystko wyglądało. Mnie zaś zdziwiło to, że zadał sobie trud i zadzwonił. Ot, co znaczy lekarz z powołaniem.
A dzisiaj w nocy przez przez przypadek trafiam w sieci na "Rzeczpospolitą". Nie czytuję tej gazety, a ostatnio nie chcę nawet o niej słyszeć po tym jak zadrwiła z wicepremiera Glińskiego swoimi pseudo przeprosinami.
Otóż wspomniana "Rzepa" poinformowała, że nad rządem Szydło zbierają się czarne chmury. Informacja pochodzi wprawdzie z lipca tego roku, ale nic jak na razie nie uległo zmianie. W Warszawie 24 września szykuje się więc demonstracja, a jej organizatorzy liczą, że do stolicy uda im się ściągnąć 30 tyś. protestujących. Kto będzie protestował? Oczywiście Służba Zdrowia.
Protest organizują Związki z Porozumienia Zawodów Medycznych w skład którego wchodzi dziewięć ogolnokrajowych związków zawodowch skupiających lekarzy, ratowników medycznych, pielęgniarki, położne, techników medycznych, fizjoterapeutów. Jak mniemam do demonstracji nie zaproszono salowych, opiekunek szpitalnych, portierów, sprzątaczek, praczek i kucharek, gdyż te grupy zawodowe w służbie zdrowia takie rzeczy nie powinny interesować albowiem wół jest od roboty a nie od protestowania. Silę się na złośliwości, ale taka jest prawda. Służba zdrowia to kasty.
Protest, w którym miałbym również zaszczyt wziąć udział, ale nie wezmę, bo uważam go za nieprzemyślany ma rozliczyć rząd premier Beaty Szydło z reformy Służby Zdrowia, której zdaniem związkowców po prostu nie ma. Związki stawiają więc warunek zamiast 4.4% PKB na zdrowie ma być przekazywane 6 % i to bez dyskusji. Do medycznej branży nie dociera jednak fakt, że wzrost którego się tak obecnie domagają jest w planach rządowych tyle że rozłożony na dwa-trzy lata. Rozumiem jednakże wzburzenie związkowców, sam się bowiem na własne podwórko wielokrotnie oburzam, że mam jak inni pacjenci trudności w dostaniu się do specjalisty, że mimo iż płacę składki ZUS, muszę za wizytę dodatkowo płacić, a przy tym pracować, bywa i po 200 godzin w miesiącu, ale wiem również i to, że żadna rekonwalescencja nie przebiega w pięć minut.
Związkowcy są jednak nieustępliwi. Ponosi ich przy tym złość, gdyż mieli się spotkać z panią premier Szydło, a w rezultacie spotkali się z szefową KPRM pania Beatą Kempą i min. Radziwiłłem, który przekonywał na spotkaniu, że wspomniane 6 % jest rozłożone na kilka lat. Związkowcy wypominają jednak ministrowi, że będąc w opozycji domagał się trzykrotnego zwiększenia pensji dla lekarzy specjalistów, teraz zaś proponuje aby lekarze zarabiali ledwie 1.23 średniej krajowej. Proponuję więc oburzonemu na pensje lekarskie panu dr Bukielowi, skoro tak się domaga od ministra podwyżek, aby uzyskał je przez obcięcie stawek kolegom po fachu, orzecznikom ZUS, tym wszystkim anty lekarzom, a właściwie nie boję się tego słowa, przestępcom, którzy chyba dla osobistego zysku, bo inaczej nie da się wytłumaczyć takiego postępowania uświadamiają ciężko chorym pacjentom, bywa ocierającym się już o śmierć, że są oni jednak zdolnymi do pracy okazami zdrowia. Może pan doktor, zwolennik płatnej służby zdrowia i dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych, nie pamięta już jak to w Lublinie orzecznik ZUS uznał, że pacjent jest zdolny do pracy, czyli do kierowania autobusem miejskim, chociaż ten nie posiadał jednej ręki, którą stracił w wypadku. Może trzeba wpierw się stuknąć w głowę panie doktorze a później narzekać na apanaże?
Powracając do tematu, związkowcy nie wzięli w swoich wymaganiach jednak pod uwagę prostego faktu, że być może książę Radziwiłl nie spodziewał się aż takiego wielkiego spustoszenia w resorcie po rządach Arłukowicza. Niemniej szykuje się gorący wrzesień. PiS musi jakoś wybrnąć z tego dołka zostawionego mu w spadku przez PO, bo inaczej niedoinwestowana, ale równocześnie i pazerna służba zdrowia gotowa jest w nim politycznie go zasypać.
Inne tematy w dziale Rozmaitości