Wielka fala oburzenia przetoczyła się przez Kraj po słowach minister Nowackiej, która publicznie stwierdziła, że Auschwitz zbudowali polscy faszyści i nacjonaliści. Kolejny to ćwiek do politycznej trumny Tuska. Przyznam szczerze, wzruszyłem jednak ramionami, bo czego można się spodziewać po takiej osobie jak Nowacka, jak wielu z tej ferajny? Prawdy? Boże broń, albowiem jest ona córką Kłamstwa i Obłudy.
Z tego powodu przytoczę tekst znaleziony na Myśl Polska. Wiem, wiem dla wielu to portal faszystowski, no ale skoro sam jestem niereformowalnym faszystą, więc tekst mimo wszystko wkleję na pohybel tym wszystkim, którzy noszą w sobie antypolską historycznie chorobę minister Nowackiej.
„Bratem Albertem” w Auschwitz stał się Bolesław Świderski. Nikt z nim nie może się mierzyć pod względem rozmiarów niesionej pomocy i opieki. Miał po temu specjalne możliwości i to nawet w najcięższych, początkowych latach obozu, bo zastępował kapo w jarzyniarni.
Aresztowany przy próbie przekroczenia granicy jako kurier przybywający z Węgier, osadzony był w więzieniach w Sanoku, na Montelupich w Krakowie, w Wiśniczu pod Bochnią.
W więzieniu na Montelupich nauczył się sprawnego obierania kartofli, przydała mu się ta umiejętność w obozie. Zatrudniony początkowo przy zamiataniu placu koło kuchni obozowej, zgłosił się na tłumacza do jarzyniarni, bo znał biegle język niemiecki. Zaawansował tam wkrótce na zastępcę kapo tego komanda, Alfreda Goebla, Niemca z czarnym „winklem”, który na barki Polaka złożył niemal całą odpowiedzialność za pracę.
Praca w jarzyniarni, polegająca na obieraniu kartofli i oczyszczaniu jarzyn, była w pierwszym roku istnienia obozu niemal szczytem marzeń więźniów. Znalazło tam zatrudnienie kilkudziesięciu polskich inteligentów, z których wielu zaangażowało się w życie konspiracyjne obozu. Dzięki zapobiegliwości Świderskiego pracownicy jarzyniarni niemal codziennie otrzymywali dodatkowy kociołek strawy z pobliskiej kuchni.
Wobec trzech zwłaszcza przyjaciół wychodził Swiderski po prostu z siebie, starając się stworzyć im warunki, jakich może nie mieliby wtedy nawet na wolności. Przyjaciółmi tymi byli dwaj przywódcy ONR, Jan Mosdorf i Aleksander Heinrich oraz Stefan Godlewski, poeta, piewca Warszawy. Żaden z nich obozu nie przeżył.
Ale na długiej liście podopiecznych Świderskiego znajdowali się nie tylko narodowcy. Pomagał również sanatorom, pepesowcom, ludowcom, a także uczonym, artystom, księżom i innym inteligentom. Jemu też mają do zawdzięczenia znośniejsze warunki bytowania oo. franciszkanie, a w szczególności ojciec Maksymilian Maria Kolbe, którego Świderski znał przed wojną.
Nawet jeden z katów Berezy Kartuskiej, komendant policji Kamala, którego Bolek pamiętał z okresu przebywania w tej katordze, otrzymywał od niego od czasu do czasu miskę zupy. W roku 1941 Świderski zachorował na tyfus plamisty i powędrował na blok 20, przeznaczony dla chorych zakaźnie.
Po wyzdrowieniu znalazł tam zatrudnienie jako sanitariusz i roztoczył serdeczną opiekę nad chorymi. Zmienił w tym czasie taktykę odnośnie świadczenia pomocy. W pierwszym okresie pomagał przede wszystkim ludziom znanym, zwłaszcza politykom; w wielu wypadkach pomoc jego była daremna wobec starszego wieku czy słabości fizycznej więźniów, nie mówiąc o wpadkach – ludzie ci bowiem angażowali się w obozie w działalność polityczną.
Później troszczył się głównie o ludzi młodych, mało znanych, w przekonaniu, że mają większe szansę przeżycia obozu i będą mogli stać się zalążkiem nowej elity Kraju. Pamiętając z własnego doświadczenia, jak bardzo chorzy cierpią z powodu braku dostatecznej ilości napoju i wycieńczenia wielodniową wysoką gorączką, wprowadził na swym bloku zwyczaj sprowadzania z kuchni przegotowanej wody i rozdzielał ją po ostudzeniu między spragnionych.
Świderski, po przeniesieniu z bloku 20 na blok szpitalny, brał nadal żywy udział w działalności konspiracyjnej. Wyczuwając, że obozowe gestapo zaczyna mu deptać po piętach, zgłosił się na ochotnika do transportu odchodzącego do Neuengamme. Doczekał się wolności z rąk armii amerykańskiej w Mauthausen.
Po wojnie pracował Świderski w Wydziale Informacji II Korpusu we Włoszech jako oficer prasowy, zaopatrując obozy „dipisowskie” w polską literaturę i prasę.
Po rozwiązaniu Korpusu osiedlił się w Londynie, założył tam księgarnię i wydawał wartościowe książki polskie. Wszedł w tym czasie w ostry konflikt z kierownictwem Stronnictwa Narodowego i innymi działaczami niepodległościowymi na tle stosunku do Kraju. Zarzucano mu niesłusznie współpracę z reżimem.
Po roku 1956 Bolek jeździł do Polski, widywał się z działaczami PAX-u, krytykował nieraz bardzo ostro przywódców londyńskiej emigracji, ale wydawana przez niego „Kronika” nie miała debitu w Kraju i nazwisko jego wykreślane było uporczywie ze wszystkich publikacji krajowych. Trudność politycznej współpracy ze Świderskim, na co w jego życiu można znaleźć wiele przykładów, polegała – moim zdaniem – w pierwszym rzędzie na tym, że był zdecydowanym indywidualistą, z naturą przywódcy. Nie znosił chodzenia w uprzęży, ponadto oczekiwał od otoczenia niemal fanatycznego wysiłku i poświęcenia, do których sam był zdolny.
Fanatyczny narodowiec Bolesław Świderski, którego poznałem przed wojną będąc na I roku prawa, w „Szarej Kamienicy” w Krakowie, gdzie mieściła się kwatera główna SN na Okręg Krakowski, zmarł w Londynie 28 kwietnia 1969 roku, w wieku lat 57. Zwłoki jego przewieziono do Kraju i pochowano na Powązkach w Warszawie.
Polska Ludowa odznaczyła go po śmierci Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, ale nie za odwagę, poświęcenie i ofiarność, o których pamiętają wdzięczni więźniowie Auschwitz, lecz „za zasługi w działalności polonijnej i publicystyczno-wydawniczej na terenie Wielkiej Brytanii”.
Jerzy Ptakowski
Z książki „Oświęcim bez cenzury i bez legend”, Myśl Polska, Londyn 1985
https://myslpolska.info
Inne tematy w dziale Rozmaitości