Dzisiaj Dzień Niepodległości, czy na niego zasługujemy? Moim zdaniem: Nie. Pokazały to dobitnie ostatnie wybory oraz pokazała też sama Historia.
Jako katolik opieram się bowiem o politykę tych Polaków, którym bliska była i jest wizja państwa polskiego oparta na Dekalogu. Do takich należał Roman Dmowski oraz Ignacy Paderewski. Między nich za sprawą polityków z Niemiec wszedł pewnie, rozpychając się łokciami Marszałek Józef Piłsudski. Miał być on gwarantem niemieckiej polityki na wschodzie. Nie wzięli jednakże w Berlinie pod uwagę ważnego faktu, że Piłsudski był również uzależnionym od masońskich lóż. Pierwszym kandydatem na wodza Polski tychże był wprawdzie Władysław Sikorski (późniejszy, wrześniowy Naczelny Wódz), ale ten jako osoba o niewyrazistym charakterze nie spełniłby w sposób doskonały poleconej mu roli. Idealnie nadawał się więc do tego drugi z kandydatów - Józef Piłsudski, z zamiłowania okultysta, obdarzony niebywałą charyzmą polityk. Ten stał się pewniakiem.
Jeśli ktoś dzisiaj sądzi, a do tego niejako przymuszają nas obecnie piłsudczykowscy historycy, że Marszałek załatwił nam wojskowo zwycięstwo nad bolszewikami, ten jest w błędzie, gdyż wojskowe zwycięstwo sprokurowała powszechna przede wszystkim modlitwa narodu w tej intencji oraz generałowie: Zagórski, Rozwadowski i Haller. Pierwsi dwaj zapłacili z rozkazu Marszałka za obronę Ojczyzny własnym życiem, trzeci został za zasługi zepchnięty na boczny tor, gdyż stanowili oni istotną przeszkodę do budowania w odrodzonym państwie dalszej legendy Piłsudskiego.
Zamach stanu w maju 1926 roku dokonany przez marszałka z powodu jakoby została naruszona demokracja w państwie, miał za zadanie wprowadzić kult jednostki a m.in. także opiłowanie wiary katolickiej. Marszałek Piłsudski zresztą, z urodzenia ochrzczony w wierze katolickiej wyrzekł się swojej wiary aby wziąć "ślub" z rozwódką, w dodatku luteranką, ktoś taki nie gwarantował moralności chrześcijańskiej.
Prowadzony przez swoich niemieckich mocodawców zrywa im się jednak z uwięzi, ale nie urywa spod patronatu masonów. Po zdławieniu oporu sił rządowych i zrzeczenia się prezydentury przez prezydenta Wojciechowskiego nowa władza likwiduje krzyż w koronie orła, a w gabinecie większość tek ministerialnych obejmują masoni. Czym to się spełniło? Znamy z historii, klęską wrześniową. Wprawdzie dzisiaj się mówi, że państwo nie upadło. Owszem, żyło, technicznie żyło, ale moralnie mimo wszystko dalej gniło. Okupacja Polski zarządzana przez niemieckich satanistów i sowieckich ateistów dokręciła na tyle śrubę, że w okupowanej przez Niemców Warszawie wybuchło Powstanie, mogło nie wybuchnąć, wielu było mu wówczas przeciwnych, ale należy pamiętać, że główne skrzypce w tej orkiestrze grali dalej masoni. Powstanie więc, mimo totalnego nieprzygotowania, sprzeczne zresztą z założeniami i planem generała "Grota" Roweckiego, ostatecznie wybuchło równając z ziemią milionowe miasto i topiąc je w morzu krwi.
Po wojnie władzę w państwie przejęli sowieccy ateiści spod znaku Gwiazdy Dawida. To ich potomkowie po przepoczwarzeniu się w tzw. siły patriotyczne zabiegali mocno aby ku własnemu dobrobytowi przyjęto Polskę do kierowanej przez niemieckich masonów UE (byłem wówczas w głosowaniu przeciwko temu). Stało się jednak co się stało, bo chociaż do Unii wprowadził nas już kto inny, to nie kto inny jak właśnie prezydent RP Lech Kaczyński podpisując Traktat Lizboński oraz legalizując na powrót loże masońskie w Polsce, które to zdelegalizował na krótko przed wojną prezydent Mościcki, otworzył na powrót bardzo szeroko drzwi dla naszego moralnego upadku. Nawet sam św. Jan Paweł Drugi dał się na to wszystko nabrać, że to my będziemy, jako naród wierny Królowej Polski, ewangelizować zgniły Zachód i naprawiać Europę. Stało się odwrotnie z okropnym skutkiem.
Zabawa w udawanie i okłamywanie polskich dusz trwa więc do dzisiaj nad Wisłą w najlepsze, z coraz gorszymi dla narodu i państwa perspektywami.
Inne tematy w dziale Rozmaitości