"Skandal w Dąbrowie Górniczej wstrząsnął opinią publiczną w Polsce. Nic dziwnego, bo kapłani, którzy dopuszczają się grzechu wołającego o pomstę do nieba, a następnego dnia celebrują Najświętszą Ofiarę, są ponurą karykaturą tego, do czego zostali powołani. Jednak to nie samo wydarzenie powinno naprawdę nami wstrząsać, ale fakt, że to nie jakiś eksces, nie wypadek – w wielu diecezjach to po prostu norma.
W 2019 roku w artykule opublikowanym na łamach „Klerusblatt” Benedykt XVI pisał o „klubach homoseksualnych”, które powstawały już w latach 60. w seminariach w Niemczech. W latach 90. takie kluby były codziennością seminariów amerykańskich, co szczegółowo opisał Michael S. Rose w książce „Żegnajcie dobrzy ludzie”. Jak pokazuje sprawa z Dąbrowy Górniczej, problem dotyczy dzisiaj również Polski, w dużej skali. To, co jest w tej historii najbardziej poruszające, to wyraźne przeświadczenie o bezkarności: księża nie wahali się dobrze przygotować swojej „imprezy”, zakupili i zażyli środki farmakologiczne, zamówili męską prostytutkę. Zebrali się na plebanii. Znają przecież własne środowisko: w 2013 roku seminarium w Sosnowcu zostało przeniesione z Krakowa do Częstochowy, tajemnicą poliszynela jest, że właśnie z powodu ekscesów homoseksualnych. Jak widać, dziesięć lat później nie jest lepiej.
To wielkie zgorszenie nie tylko dla wiernych, ale – może nawet przede wszystkim – dla innych kapłanów, normalnych, pobożnych księży, którzy stanowią przecież większość duchowieństwa w Polsce. Odium niechęci spada na nich przez grzechy dewiantów. Z wielu rozmów wiem, że księża znoszą to bardzo ciężko: patrzeć, jak ich własny wysiłek ewangelizacyjny poniekąd jest marnowany przez tych, którzy dopuszczają się tak strasznych grzechów, przez tych, którzy na te grzechy patrzą przez palce albo je zgoła wspierają ze swoich pozycji władzy. W obliczu takich problemów nie możemy zapominać o większości Kościoła, o jego normalnej, zdrowej części. Oburzenie, które nam towarzyszy, powinno być święte: nie należy wrzucać wszystkich do jednego worka. Niestety, zwłaszcza wielkim mediom na podstawie nawet kilku takich ekscesów łatwo jest wytworzyć obraz ogólnej degeneracji.
Problem jednak jest, nie tylko w Sosnowcu. Można nawet zadać pytanie, czy w innych diecezjach jest lepiej? Wydaje się, że niekoniecznie – księża znający temat mówią, że Sosnowiec miał po prostu „pecha”, bo także w innych miejscach działają podobne wyuzdane grupy. Niektórzy ich członkowie są przyjaciółmi biskupów, inni są tak zblatowani z lokalnym układem politycznym, że nawet biskup nie jest w stanie ich ruszyć. Nie chcę jednak wchodzić w szczegółowe kwestie, bo problem nie jest przecież partykularny.
Polskie seminaria i diecezje, już przed laty seminaria niemieckie, amerykańskie… Często mówi się, że tak duża obecność homoseksualistów w Kościele to efekt infiltracji przez służby komunistyczne. To pewnie część prawdy, ale wydaje się, że w sumie – dość niewielka. Skala homoseksualnej patologii jest zbyt wielka, zbyt szeroka, dotyczy zarówno księży jak i biskupów, w wielu krajach, na przestrzeni wielu lat. Musi leżeć głębiej. Znamienne zresztą, że sam papież Benedykt XVI opisując w 2019 roku źródła problemu o infiltracji szeregów duchowieństwa przez agenturę bynajmniej nie wspominał. Zwrócił uwagę na zupełnie inny rodzaj infiltracji: przez współczesną antykulturę. Wielu może wydawać się to zbyt banalne, ale bynajmniej takie nie jest. Właśnie tu leży sedno problemu.
To przyjęcie poglądów moralnych związanych z rewolucją 1968 roku. Benedykt XVI zwracał uwagę na swoisty panseksualizm szerzący się w kulturze zachodniej od tamtej daty; permisywizm, który silnie oddziałuje na duchowieństwo. Pomimo upływu kilku dziesięcioleci niewiele zmieniło się tu na lepsze; wprost przeciwnie. O ile w czasach urzędowania Ratzingera w Kongregacji Nauki Wiary permisywizm moralny głosili raczej tylko dysydenccy teologowie, dzisiaj ta ideologia wdarła się na same szczyty.
Można chyba powiedzieć, że intelektualne i moralne dzieci ’68 doszły w Kościele do władzy. To nie tylko biskupi niemieccy czy belgijscy, choć oni wybijają się na czołowo: błogosławią pary homoseksualne, normalizują grzech sodomski, wychwalają związki rozwodników, przyzwalają na antykoncepcję. To także Amerykanie, jak choćby kardynał Robert McElroy z San Diego, wyniesiony do godności przez papieża Franciszka; w jednym z opublikowanych w tym roku artykułów McElroy wprost postulował zmianę nauki moralnej Kościoła, tak, by grzechy seksualne oceniać jako przeważnie lekkie, a nie ciężkie. Pozamałżeńskie stosunki seksualne miałyby już nie naruszać szczególnie więzi katolika z Bogiem; stosunki homoseksualne nie miałyby już wołać o pomstę do nieba, ale stać się czymś nieomal zwyczajnym, ot, przewinieniem podobnym do okazjonalnego zapalenia papierosa. Tę samą „moralność” zdaje się promować główny amerykański ideolog „nowego podejścia” do homoseksualizmu, o. James Martin SJ, wielokrotnie doceniony przez Ojca Świętego jako kapłan reprezentujący rzekomo „styl Boga”. James Martin został powołany przez papieża do udziału w Synodzie o Synodalności; organizacje homoseksualne, które za nim stoją, nie kryły po tej nominacji triumfu, przekonując otwartym tekstem, że obecność Martina jest wielkim sukcesem ich wytrwałego lobbingu. Niewiele lepiej jest we Włoszech.
Arcybiskup Mediolanu abp Mario Delpini w przededniu Synodu o Synodalności ogłosił wytyczne duszpasterskie, w których relacje homoseksualne prezentuje jako wyraz autentycznej miłości między ludźmi i wzywa do pochylania się nad nimi „ze szczególną delikatnością i zrozumieniem”. Kilka miesięcy wcześniej w diecezji kardynała Matteo Zuppiego, szefa Episkopatu Włoch i jednego z głównych dyplomatów Franciszka, udzielono nieformalnego błogosławieństwa parze homoseksualnej; ksiądz tłumaczył się mediom, że nie ma sobie nic do zarzucenia, bo informował władze archidiecezji o swoich zamiarach – bez żadnych konsekwencji. Przewodniczący Papieskiej Akademii Życia abp Vincenzo Paglia nie kryje się z propozycją wypracowania teologicznego uzasadnienia stosowania antykoncepcji; wspiera się między innymi dorobkiem fetowanego we włoskich kręgach teologicznych księdza Maurizio Chiodiego, chętnie zapraszanego do Watykanu z różnymi prelekcjami.
Rzadziej dochodzą do nas informacje z Ameryki Łacińskiej, ale nowym prefektem Dykasterii Nauki Wiary został abp Victor Manuel Fernández, który już wiele lat temu sugerował w artykułach teologicznych „nową ocenę” homoseksualizmu, a z pozycji prefekta-nominata w lipcu tego roku ogłosił chęć wydania formalnej zgody na błogosławienie par jednopłciowych.
Ten szczególny klimat ma też bardzo praktyczne przełożenie na decyzje Franciszka i watykańskich urzędników. Papież bardzo długo korzystał z dyplomatycznych usług Theodore’a McCarricka, mimo że jak wszystko na to wskazuje, dobrze wiedział o jego historii relacji seksualnych z młodymi mężczyznami. Dopiero ujawnienie możliwego wykorzystywania nieletnich zakończyło z hukiem karierę McCarricka.
Zmarły w 2019 roku kardynał Godfried Danneels, jeden z Sankt Galleńczyków, był znany z obrony księdza, który wykorzystywał seksualnie własnego bratanka. Pomimo tego papież powołał go jako członka specjalnego Synodu o Rodzinie w 2016 roku. Belgijscy katolicy protestowali; nie zdało się to na nic.
Po 2013 roku grunt zaczął palić się pod nogami kardynała Cormaca Murphy-O’Connora, innego prominentnego członka Sankt Gallen. Brytyjskie władze prowadziły śledztwo pod kątem jego roli w historii księdza-pedofila Michaela Hilla; Murphy-O’Connor pomimo wiedzy o jego wyczynach krył go i nie zgłaszał faktów policji. Mówi się, że wewnętrzne śledztwo w jego sprawie prowadziła też Kongregacja Nauki Wiary, ale zostało błyskawicznie przerwane jednym telefonem Franciszka.
Przez kilka lat Ojciec Święty robił co mógł, by wyratować z opresji bp. Gustavo Zanchettę, Argentyńczyka, który jako ordynariusz diecezji Orán wykorzystywał seksualnie seminarzystów. W Orán osadził go sam Franciszek; gdy Zanchetta znalazł się na celowniku wymiaru sprawiedliwości, papież przetransportował go do Watykanu i dał mu synekurę w Administracji Dóbr Stolicy Apostolskiej. W 2022 roku Zanchetta został skazany na 4,5 roku więzienia, ale karę osadzenia zamieniono szybko na areszt domowy w domu księży emerytów; jak pisali lokalni księża, krzywda bynajmniej mu się tam nie dzieje.
Wreszcie, najnowsza sprawa Marko Rupnika, wyrzuconego w tym roku z Zakonu Jezuitów. Rupnik został w 2020 ekskomunikowany za próbę udzielenia rozgrzeszenia zakonnicy z grzechu seksualnego, który popełniła… z nim samym. Ekskomunika została szybko zdjęta; watykaniści przypuszczają, że pod naciskiem samego Franciszka. Choć nadużycia seksualne Rupnika wobec zakonnic wydają się być niepodważalne, mozaiki tego „artysty” są cały czas promowane – i to przez samego Franciszka, który zaledwie kilka miesięcy temu (sic!) nagrał nawet specjalne wideo, w którym prezentował dzieło Rupnika jako wyjątkowo uduchowione.
Wszyscy pamiętamy słowa Franciszka wypowiedziane o homoseksualistach jeszcze w 2013 roku: „Kim jestem, żeby osądzać?” Mało kto pamięta, że pytanie, na które odparł w ten sposób, dotyczyło… homoseksualizmu wśród księży. Tej maksymie Ojciec Święty zdaje się być wierny aż do dzisiaj. Gdy w 2019 roku obradował w Watykanie szczyt poświęcony nadużyciom seksualnym, organizatorzy świadomie ograniczyli się do przypadków przestępstw wobec nieletnich: nie chcieli rozmawiać o homoseksualizmie księży, o wykorzystywaniu seminarzystów. Można powiedzieć, że papieża to po prostu nie interesuje: jeżeli dorośli ludzie wdają się w relacje seksualne, hetero- czy homoseksualne, dla niego jest to materia drugorzędna, nieistotna. To triumf rewolucji seksualnej 1968 roku.
W tym kontekście, przyznajmy, trudno o nadzieję na oczyszczenie seminariów z homoseksualnej patologii, w Polsce czy gdziekolwiek indziej. W ostatnich latach Stolica Apostolska ukarała kilku polskich biskupów, ale były to sytuacje dotyczące nieletnich. Wiem, że prowadzono tajne postępowanie w sprawie jednego z biskupów diecezjalnych w związku z jego relacją homoseksualną; sprawa nie znalazła jednak żadnego zadowalającego finału, biskup pozostał na urzędzie – księdza jedynie odsunięto z jego najbliższego otoczenia, przenosząc go do jednej z parafii (jednak w tej samej diecezji). W innych miejscach są biskupi krytycznie nastawieni do homoseksualnej mafii, ale często trafiają już w zastany układ: wpływowi kapłani, dobrze zblatowani z lokalnym układem, potrafią ich rozgrywać, tak, że biskupi czują się bezsilni.
Żeby skutecznie uporać się z plagą homoseksualizmu w Kościele, konieczne jest uderzenie w same podstawy problemu: przywrócenie właściwej teologii moralnej, która poważnie będzie traktować grzechy seksualne, a zwłaszcza – grzechy wołające o pomstę do nieba. Papież Franciszek lubi krytykować księży i biskupów za to, że jakoby dostrzegają „tylko” grzechy przeciwko szóstemu przykazaniu, ignorując inne. Być może niekiedy dochodziło do pewnego zawężenia; ale od kilkudziesięciu lat obserwujemy odchylenie w zupełnie drugą stronę – i to odchylenie skrajne. Powrót na właściwe tory może dokonać się tylko w klimacie zerwania z polityką dostosowywania się do moralnych wyobrażeń naszych czasów. Kościół, żeby być w ogóle Kościołem, musi pozostawać znakiem sprzeciwu – a współcześnie największym znakiem sprzeciwu jest głoszenie prawdy na temat ludzkiej płciowości i seksualności, w całej jej pełni. Homoseksualnych patologii duchowieństwa nie da się oddzielić od szerszego kryzysu całej teologii moralnej; początki tego kryzysu sięgają czasów II Soboru Watykańskiego, o czym pisałem szerzej w tekście „Humane vitae. Chwiejne dziecko roku ’68”. Kościół katolicki potrzebuje dziś odważnych biskupów, a nade wszystko – odważnego papieża, który zamiast kłaniać się przed moralnym permisywizmem naszych czasów będzie w stanie chwycić za miotłę i wymieść z Kościoła brud.
W ciągu dwóch tysiącleci historii chrześcijaństwa były już i takie momenty. Potrzebne są jednak radykalne decyzje: wyrzucanie księży winnych aktów homoseksualnych z kapłaństwa oraz usuwanie biskupów, którzy tuszują ich ekscesy. Nic innego nie pomoże.
Paweł Chmielewski"
W całości za PCh24
Inne tematy w dziale Społeczeństwo