Wczoraj nawiązała się przy domowym obiedzie rozmowa o kryptozoologii. Jako że nie było nikogo, kto chciałby bronić nieznanych zwierząt (dysputa zaczęła się od opowieści Henryka Sienkiewicza o afrykańskich wodnych słoniach), postanowiłem więc że wezmę nieznane stwory w tzw. obronę, zaś wieczorem pomyślałem, że może warto na przebitkę dla polityki i szczepień parę słów o tych nieznanych zwierzakach (nie wszystkich oczywiście) napisać, chociaż temat od lat jest ostro sklepany i często gęsto opluty.
Czy żyją więc na świecie obok nas zwierzęta których jeszcze nie znamy? Ależ oczywiście, swego nie znacie a cudze chwalicie, powiadają ludzie. Planujemy lot na Marsa, a pod nosem czeka na nas cała masa zagadek, o których filozofom się nawet nie śniło.
Kiedy b. dawno temu opowiedziano mi, że żyje sobie w świecie zwierzę, które karmi mlekiem swoje młode, ale rodzi je jak ptak, ma zamiast piór sierść, lecz posiada ptasi dziób, a przy tym pływa pod wodą jak żaba, bo ma płetwy, w dodatku niczym manta posiada też śmiertelnie trujący kolec, pomyślałem sobie: kłamstwo! Czegoś takiego nie ma! I tak sobie uważałem do czasu, aż sam tego potwora (ceratura) na własne oczy zobaczyłem. Dzisiaj poczciwy dziobak nie robi już na nikim wrażenia, a ile jest takich zwierząt które mogą takie wrażenie poczynić?
Weźmy np. takiego popularnego wszędzie Yeti.
Historie o tym mitycznym małpoludzie trącą czasem wręcz farsą, bujdą na ogromnych resorach, no bo jak, taki wielki, tylu go widziało, ale nikt go nie złapał?
Może po prostu jest cholernik inteligentny i nie ma zamiaru aby go, ot tak, jak idiotę złapano? Dlatego co najwyżej daje się ludziskom sfotografować lub sfilmować, ale zawsze w niekorzystnym dla pstrykającego zdjęcie lub filmującego świetle. Zdania generalnie na temat tego stwora są podzielone. Jedni uważają, że jest on jak najbardziej realny (tak twierdzą świadkowie którzy człowieka śniegu spotkali osobiście) a inni, którzy nie doświadczyli spotkania, uważają że Yeti to jedynie wytwór ludzkiej wyobraźni.
Przyznam szczerze, mam mieszane uczucia szczególnie kiedy o fenomenie Yeti opowiadają w formie filmów dokumentalnych Amerykanie, wówczas całość jakby z założenia pachnie od początku potężną blagą. Dla mnie wiarygodnymi są więc takie historie, które nie są planowane z góry z tezą, ale po prostu takie, które się zdarzają, czy tego się chce czy nie chce.
Każdy zapewne pamięta książkę Alfreda Szklarskiego "Tomek na tropach Yeti", oczywiście nie sama książka jest tutaj najciekawsza, lecz przypis na jednej ze stron opowieści, dodany małym druczkiem. Otóż w latach dwudziestych patrol chińskiej armii został ponoć obrzucony kamieniami przez włochatych osobników o wyglądzie goryla. Na salwę strzałów napastnicy zbiegli. Tyle przypis. Oczywiście można wierzyć w tę historię lub nie, ale żołnierze ponoć zaklinali się, że atakujący nie byli ludźmi. Więc kim byli? Stadem pand? Często bowiem się mówi, że Yeti to nic innego jak tylko niedźwiedź himalajski.
O spotkaniu z Yeti opowiadał również nasz słynny, nie żyjący już himalaista, Andrzej Zawada, który w roku 1974 kierował wyprawą na Lhotse. Zrobiono przy tym masę zdjęć śladów, których autorem był członek ekipy Bogdan Jankowski, natomiast operator wyprawy który je sfilmował, Jerzy Surdel, szedł nawet po tajemniczych śladach aż 2 kilometry.
Zawada wspominał:
"Odkryliśmy ślady jakiegoś dziwnego zwierza. Nie wiemy oczywiście, czy był to yeti. (…) Ślady nie przypominały tropów żadnych innych zwierząt. Stopa była dość duża. Zmierzyliśmy dokładnie – miała 24 cm długości, a odstęp między nimi wynosił około 80 cm. Na stromym stoku dochodził do 90 cm. Robiliśmy obok ślady butów. Ten dziwny stwór musiał być bardzo ciężki, bo zapadał się w śnieg dwukrotnie głębiej niż my. Jeszcze jedna dziwna rzecz. Ślad biegł »jak po sznurku«. Równiutko stopa, za stopą. Na pewno nie był to niedźwiedź”.
Jeszcze ciekawiej o spotkaniu z człowiekiem śniegu opowiadał ofcer ACz Iwan Topilski, który ścigał w roku 1925 w Pamirze białych kontrewolucjonistów.
" Pewnego dnia doniesiono mu, że podczas jednego z incydentów ze ściganymi zastrzelono omyłkowo "owłosionego człowieka". (...) "Wiedziałem, że w Pamirze nie ma małp. Tamte zwłoki były nawet podobne do ludzkich. Szarpaliśmy go za sierść, aby upewnić się, czy nie jest to człowiek w kostiumie, ale przekonaliśmy się, że to prawdziwe owłosienie". Czerwonoarmista wspominał, że osobnik był sędziwym samcem o burej, siwiejącej sierści pokrywającej całe ciało. Istota leżała z otwartymi "prawie ludzkimi" oczyma, nad którymi górowały grube wały nadoczodołowe. Natura zastrzelonego zwierzęcia bardzo intrygowała Topilskiego, jednak nie mógł zabrać ciała ze sobą i rozkazał je zakopać."
Jeszcze gorzej przedstawia się historia dziesięcioosobowej wyprawy studenckiej na Ural z roku 1959 (jedna osoba uratowała się, gdyż źle się czując zawróciła ze szlaku). Tutaj jednak trzeba zobaczyć film umieszczony na Discovery aby zapoznać się z tamtymi wydarzeniami, chociaż te są opowiedziane moim zdaniem tandetnie, ale warto zerknąć na archiwalne zdjęcia pomordowanych wycieczkowiczów i wysłuchać rozmów ze świadkami (sic). Ratownicy którzy odnaleźli zwłoki twierdzili np., że na skraju lasu gdzie znaleziono pomordowanych widzieli duże ślady podobne do tych, o których opowiadał Andrzej Zawada, zaś patolodzy dokonujący wówczas sekcji opowiadali, że takich obrażeń nie mógł dokonać człowiek, ani tym bardziej żadne znane im zwierzę. Z filmu wynika również, że w tym samym czasie i rejonie armia radziecka prowadziła jakieś tajemne badania. Akta zostały oczywiście utajnione, aż się ciśnie więc tutaj do głowy przystojny Simon Templar oraz odcinek pt. "Dom na smoczej skale", w którym to walczy z szalonymi naukowcami, którzy pracują nad morderczą mega mrówką mającą podbić świat.
Link do filmu o wyprawie rosyjskich studentów znajduje się tutaj https://www.youtube.com/watch?v=7LhaRI4rU9I
Równie ciekawie wygląda spotkanie z człekokształtnymi w Ameryce Południowej jakie przytrafiło się szwajcarskiemu geologowi François de Loysa, który
"W pobliżu jeziora Maracaibo w 1920 r. spotkał samca i samicę nieznanego, dużego gatunku małp. Ponieważ stworzenia były agresywne, zastrzelił samicę (samiec uciekł). Zdając sobie sprawę ze znaczenia odkrycia, de Loys upozował zabitą małpę na pojemniku z benzyną i zrobił jej jedno zdjęcie (jest dostępne w wiki -- dopis. Mikker). Zachował też czaszkę i skórę, obsypując je solą. Jednak wkrótce ekspedycja de Loysa została zaatakowana przez Indian i w zamieszaniu zaginęła czaszka i skóra. Po powrocie do Europy de Loys zapomniał o odkryciu. Dopiero w 1929 r. jego przyjaciel, antropolog George Montadon, przypadkowo natknął się na fotografię małpy i opublikował odkrycie w czasopismach naukowych, proponując dla nowego gatunku nazwę łacińską Ameranthropoides loysi, czyli amerykańska małpa człekokształtna Loysa."
Jeszcze ciekawiej przedstawia się temat człekokształtnych z przepastnych lasów deszczowych Afryki Centralnej, konkretnie z Konga. Wiemy, że przez setki lasy te skrywały istnienie słynnego kuzyna żyrafy jakim jest okapi, ale nie wiedzieliśmy że skrywają one również obok goryli wielkie małpy człekokształtne. Historie krajowców o małpach, które zabijają lwy, krążyły w rejonie od wieków. Weryfikacja tych opowieści była trudna ze względu na ciężko dostępny, bagienny teren, gęstą dżunglę, nieprzyjazne pemiona, jak również toczące się długotrwałe wojny domowe. Dopiero w roku 1996 podróżnik Karl Ammann znalazł tajemniczą czaszkę, która pozwoliła stwierdzić, że opowieści o małpach zabijających lwy nie są wcale wyssane z palca. Same małpy odkryto jednak dopiero w roku 2004 i ochrzono je mianem małp z Lasu Bili. Są imponujące. W postawie stojącej osiągają blisko 2 metry wzrostu, a ważą od 85 do 120 kilogramów. Początkowo uznano je za hybrydę szympansa i goryla, jednak po czasie okazało się, że należą raczej do podgatunku szympansa. Małpy te wcale nie boją się poza tym ludzi, i trudno się dziwić....
Żeby było ekstremalnie ciekawiej, to na koniec spieszę donieść, że na swoich odkrywców z tych rejonów Afryki czeka:
"Emela Ntouka, czyli tajemnicze, niepotwierdzone przez naukę, zwierzę zamieszkujące bagna Konga. Żyje głównie w wodzie, choć relacje pochodzące z kongijskich plemion mówią, że można spotkać go także na lądzie. Emela Ntouka wygląda jak skrzyżowanie dinozaura z nosorożcem – ma długi, lśniący róg na nosie i gładką skórę niepokrytą łuskami. Jest wielkości dorosłego słonia, stąd sugestie, że może być to dinozaur z rodziny ceratopsydów. Wygląda jak mięsożerca, ale według doniesień tubylców jest roślinożerny i „nieszkodliwy”.
Oraz
"Mokele - mbembe (być może Mokele i Emela to jedno i to samo zwierzę -dopis. Mikker). Stworzenie to może być uznane za afrykański odpowiednik słynnego potwora z Loch Ness. Mokele - mbembe obecne jest w opowieściach plemion zamieszkujących dorzecze Konga od setek lat. Stwór ten ma zamieszkiwać rozległe, niezbadane bagna i rozlewiska rzeki Kongo.
W 1980 roku, herpetolog James H. Powellowi Jr. wraz kryptozoologiem, Roy'em P. Mackal'em stwierdzili, że najwięcej relacji o Mokele-mbembe pochodzi z okolic wybrzeży rzeki Likouala-aux-herbes niedaleko jeziora Tele. Najwięcej świadków twierdziło, że zwierzę to miało od 5 do 10m długości (długa szyja stanowiła większą część całej długości ciała). Świadkowie twierdzili również, że stworzenie to było rdzawego koloru, niektórzy zauważyli również na jego grzbiecie coś w rodzaju falbany lub grzebienia. Odkryli także, że w 1959 roku tubylcy zabili jednego osobnika mokele-mbembe, jednak wszyscy ci, którzy jedli jego mięso - umierali. (...)
Kolejna ekspedycja miała miejsce w roku 1981, a w jej skład wchodzili: Mackal, J. Richard Greenwell, M. Justin Wilkinson i kongijski zoolog Marcellin Agnagna. Wyprawa napotkała niedaleko rzeki Likouala na coś, co uznano za kongijskiego ,,dinozaura". Uczestnicy wyprawy usłyszeli bowiem jak wielkie zwierzę wskoczyło do wody niedaleko Epeny. Także odnaleźli ścieżkę pokrytą gałęziami połamanymi przez zwierzę, jak również wiele jego tropów.
Natomiast ekspedycja prowadzona przez inżyniera Hermana Regustersa, która posuwała się w kierunku jeziora Tele, posłyszała warczenie i ryki jakiegoś zwierzęcia. Regusters który prowadził ekspedycję wraz z żoną twierdził później, że widzieli jakieś zwierzę poruszające się wśród zarośli. Sam Regusters twierdzi także, że widział stwora w jeziorze i utrzymuje,i ż miał on około 10-15 m długości."
źródło
https://podarilove.ru/pl/kto-takoi-snezhnyi-chelovek-otkuda-poyavilsya-vse-izvestnye-fakty-o-ieti-na/
https://gadzetomania.pl/jak-wygladaja-dowody-na-istnienie-syberyjskiego-yeti,6704033726015617a
https://facet.onet.pl/strefa-tajemnic/w-rosji-zyje-sniezny-czlowiek/d41jfs9
https://www.focus.pl/artykul/yeti-nieuchwytny-czlowiek-sniegu
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ma%C5%82pa_de_Loysa
https://pl.wikipedia.org/wiki/Szympansy_z_Lasu_Bili
https://www.kryptozoologia.pl/mokele-mbembe,234,34,artykul.html
https://straszne-historie.pl/story/8658-kryptozoologia_10_najciekawszych_stworzen
Inne tematy w dziale Rozmaitości