W Afryce Chińczyki trzymają się mocno, ale ostatnio podjęli działania aby trzymać się tam jeszcze mocniej poprzez... odżegnanie się od gwarancji energetycznych jakie dawali latami krajom rozwijającym się. Incjatywa wyszła od banków chińskich, co przyklepał natychmiast Pekin, informujący USA, że Chiny wycofują się z wsparcia budowy elektrowni węglowych w Afryce, co nie znaczy że u siebie nie będą korzystać z węgla, otóż będą i utrzymają korzystanie z niego jako źródła energii w wysokości 50% ogólnego zapotrzebowania.
No, a Afryka? Ta niech się teraz grzeje przy ognisku z mimozy. Co to oznacza, wie każdy kto myśli, Chiny potraktowały energetycznie Afrykę podobnie jak UE Polskę - neokolonialnie. Widzą to zresztą i sami Afrykanie odnośnie przyszłości Czarnego Lądu.
„Metody egzekwowania tej polityki się zmieniły. Chińczycy nie używają siły ani broni, jak w czasach kolonialnych. Ta nowa fala skupia się na stworzeniu wrażenia, że są tu, by pomóc, by inwestować. Jednak w długim okresie pomagają sobie samym” – skomentował politykę chińską w Afryce Andrew Talemwa, przedsiębiorca działający w branży turystycznej z Ugandy.
Rozumiem pana Talemwę, bo kiedy jadłem kolację w Barcelonie nie bardzo wiedziałem gdzie ją spożywam. albowiem za oknem paradował mi przed oczami Chartum, Zanzibar oraz Kair z Casablancą pod rękę. Do stołu zaś usługiwał mi bardzo kulturalny Hindus.
Tak, Azja z Islamem zdominowała Europę. Indie w Europie to taka, że napiszę, Ukraina w Polsce. Hindusi zawojowali rynek sprzedaży i gastronomiczny. W Afryce rzucają się wprawdzie w oczy w pierwszym rzucie Chinczycy, ale w Europie są to Hindusi, Pakistańczycy oraz mieszkańcy Bangladeszu. Nikt im tego nie wymawia, ale są tacy którzy są przeciwko nim, widziałem bowiem na murze napis: "Asian is killing the city", chociaż na niwie kuchni wspomniani Azjaci nie poprzestają na wlasnych smakołykach, ale gotują także potrawy lokalne - narodowe - całkiem smaczne.
Tak się rozpisuję w kontekście obcych pracowników, pożytków i niepożytków za granicami z tego płynących, bo trafiłem na news w PCh24 które za "Rzeczpospolitą", twierdzi że wydrenowaliśmy właśnie rynek pracy na Ukrainie.
Nie ma więc skąd naszym pracodawcom przyjdzie teraz czerpać siłę roboczą, bo Ukrainiec co u nas poracuje trochę i ledwo się wdroży, to jak mu się nadarzy okazja zmyka zaraz do roboty za Odrę. Z tego powodu nasze agencje pracy "nie są już w stanie sprostać popytowi na zagranicznych pracowników, który wciąż wzrasta w kraju. Dane na koniec czerwca 2021 mówią o 143 tysiącach wakujących stanowisk, a obecnie według niektórych szacunków liczba ta wzrosła i mieści się w przedziale między 150 a 200 tys."
Największe zapotrzebowanie jest w przemyśle spożywczym, logistyce i przy produkcji tworzyw sztucznych. Tymczasem pracowników z Ukrainy podbierają nam masowo Niemcy i Czesi, którzy płacą im znacznie więcej od nas. Z tego powodu musimy się postawić i zastawiać. "Braki rąk do pracy sprawiają bowiem, że władze świadomie tolerują zatrudnianie nielegalnych imigrantów. Jednocześnie uzależnieni od przyjezdnych pracowników przedsiębiorcy decydują się na przyznawanie im regularnych podwyżek. Imigranci, którzy jeszcze do niedawna najmowali się za minimalną stawkę krajową, mogą obecnie liczyć na dochód w wysokości od 2500 do 3000 zł."
Nie wygląda to optymistycznie ani przekonująco, że polityka polskiego rządu zmierza nadal w dobrym kierunku. Zarówno rządy PO jak i obecne PiS są odpowiedzialne w stu p[rocentach za powyższy stan rzeczy. PO za bezduszne ociosywanie gospodarki i wymuszenia emigracyjne, a PiS za nieprzemyślane lockdowny oraz nie stworzenie odpowiednich warunków do powrotu Polaków z emigracji.
Zresztą, wczoraj przerzucając kanały TV u rodziny trafiłem na program pt. "Polacy za granicą". Odcinek dotyczył Madagaskaru, który jest nomen omen najbiedniejszym krajem Afryki, a mimo to żaden z występujących w programie Polaków nie zamierza stamtąd wracać do Polski na stałe.
Inne tematy w dziale Rozmaitości