Jestem na "Hawajach" za panią Krysię. Pani Krysia ma duży biust, zgrabne nogi i pech chciał, że jedną z tych nóg złamała, bo się zaczepiła wspomnianym biustem, dokładniej stanikiem o zapięcie okna, a okno przedwojenne, ma takie sterczące wihajstry. Rąbła więc z parapetu na posadzkę i finito. Noga w gipsie.
Z jednej strony bardzo pani Krysi współczuję, ale z drugiej z lekka się cieszę. "Hawaje" to miejsce miłe do pracy. Ludzie są tutaj bardziej normalniejsi, jeśli tak ich nazwać. Nie to co ponure "Alcatraz" z pacjentami pokroju Koktajla, Konga, Wykałaczki, Wiatraka czy Malutkiego, który do malutkich wcale się nie zalicza. Tutaj pokoje są dla odmiany radosne, widne, w miarę przestronne, czyste, przebywa w nich też sporo pań. Jest także ocieniony taras z leżakami. Człowiek bierze sobie odkurzacz, mopa, szczotkę albo konewkę, ewnetulanie płyn do mycia szyb, cokolwiek, i w ten sposób urywa się na parę godzin z zasięgu wzroku oddzialowej, mimo że ma ona swój gabinet całkiem niedaleko. Jednym słowem jest lux malina.
W jednym z opisanych pokoi, od tzw. strony południowej natknąłem się na świeżo przyjętą pacjentkę. Byłem spory czas na urlopie, więc jest ona dla mnie oczywiście nową, chociaż przebywa u nas na leczeniu od ponad dwóch tygodni. Ma na imię Maja i jest zgrabną, powabną blondynką o piwnych oczach. Na pierwszy rzut oka nie widać w niej absolutnie nic takiego, co w niej tykałoby nie tak, ale to tylko pozory. Maja, którą nazwałem sobie w duchu "Szaleństwem" okazała się niebawem równie niebezpieczna co goście z "Alcatraz".
Tego dnia sprzątałem toalety. Cieszyłem się, że je czyściłem na Hawajach a nie dołem, gdzie klienci tego miejsca rzadko kiedy trafiali do muszli czy pisuaru. Poza tym, często gęsto natykał się człowiek przy tych czynnościach na spragnionych seksu "macaczy", no i na ponurego "Koktajla", który z podkradzionych płynów dezynfekcyjnych i petów komponował w kabinach wc te swoje mikstury.
No więc, sprzatam kibelek i słyszę, że ktoś wchodzi do pomieszczenia za moimi plecami. Myślałem że to pan Henio, hydraulik, bo robił akurat obok w damskim wc umywalkę. Tymczasem to weszło "Szaleństwo". Obrzuciła mnie oczywiście bacznym wzrokiem swoich piwnych oczu po czym powiedziała. "Dzisiaj moje urodziny". Gratuluję. które? - odparłem. Dwudzieste piąte. Oderwałem się z niechęcią od mycia sedesu, bo nie miałem ochoty z nią gadać, ale stanęła tak, że nie mogłem wyjść z kabiny. "Tata na tę okazję zamówił zespół. Przyjadą tutaj i będą wszystkim nam grać" - oparła się wyzywająco o framugę. To dobrze - odrzekłem - ale wiesz Maju mam tu trochę roboty, porozmawiamy o tym później . "To pan nie chce wiedzieć jaki to będzie zespół?" No dobrze, jaki? "The Police" - odrzekła z radością. No...tak - westchnąłem i pomyślałem o pielęgniarce, bo widać było że dziewczyna jest bez leków. Musiała je gdzieś wywalić.
"Pan mnie nie lubi?" Lubię cię Maju, bardzo cię nawet lubię - dodałem szybko, i to był mój błąd. "No to rżnij mnie chuju! - wrzasnęła nieoczekiwanie jak poparzona wrzątkiem i poderwała do góry sukienkę. Oczywiście nie miała na sobie grama bielizny. Odskoczyła też od framugi i wywinęła biodrami młynka. "Rżnij mnie Stefek, ale już!" Pieprznąłem szmatę pod kibel i chciałem zwiać, ale podskoczyła jak pantera i złapała mnie wpół. Obłakane oczy wyszły jej na orbit, falowała cała sobą z podniecenia czy ze złości. Miala też silne dłonie. Odepchnąłem wariatkę z trudem od siebie i rzuciłem się do wyjścia. "Czekaj skurwysynu! Dziecka mieć nie chcesz!? - gonił mnie jej krzyk. Zbiegł się oczywiście personel zaciekawiony co to za wrzaski. Z trudem ją obezwałdnili, wołała ustawicznie tego Stefana, żeby ją rżnął, klęła też przy tym wszystkich dookoła tocząc pianę z ust.
Następnego dnia rano przyszedł zmienić mnie Yul. Oczywiście opowiedziałem mu całą tę historię, ale kretyn zaśmiewał się tylko ze mnie. Nie śmiej się dziadku z czyjegoś przypadku - pomyślałem, i wyszło później że miałem rację, o czym opowiedziano mi na kolejnym dyżurze.
Otóż pod wieczór Yul wziął jak zwykle arbę aby pojechać po kolację. "Szaleństwo" przez ten czas wyzdrowiało na tyle, że zobaczywszy, iż Yul się wybiera w drogę, zaparło się, że pójdzie z nim dla towarzystwa. Czerstwy, durny rolnik z Podlasia zgodził się, chociaż było to wyraźnie niezgodne z regulaminem. Pielęgniarki przymknęły jednak oko na tę wspólnę eskapadę. Na dyżurze był też w zastępstwie fajny lekarz, zaś ordynator z oddziałową dawno poszli do domu. Yul wyszedł więc z założenia, że nikt nie będzie mu bruździł przy wycieczce. Poza tym smutno samemu tak iść. Pobrali więc wspólnie kolację, "Szaleństwo" na powrocie deklamowało nawet Yulowi poezje, ale kiedy alejka ponownie weszła w gęsty lasek jaśminów sytuacja zmieniła się diametralnie. "Szaleństwo" dostało bowiem szaleństwa, podobnie zresztą jak ze mną poprzedniego dnia. Yul na widok gołej, damskiej, młodej de początkowo zbaraniał, ale kiedy panna zaczęła się do niego na chama dobierać, odepchnął ją silnie w jaśminy i porwawszy arbę z termosami rzucił się do panicznej ucieczki. Panienka go ponoć nawet specjalnie nie ścigała, tylko zaczęła dziko wyć. Przybiegła jednak zziajana do budynku w jakiś czas po nim, kiedy on jeszcze opowiadał wszystkim w dyżurce swoją wersję zdarzeń. Stanęła w progu i powiedziała podobno chłodnym tonem, że ją na powrocie zgwałcił. Faktycznie miała naderwany rękaw od sukienki, zadrapaną twarz. Wszyscy słuchający zbaranieli na te słowa łącznie z samym Yulem. Fajny lekarz będący zresztą na zastępstwie za wierzącego bezgranicznie chore historie pacjentów psychiatrę początkowo nie wiedział również co czynić. Nad Yulem zawisł więc wstępnie prokurator oraz dyscyplinarka.
"Szaleństwo" upierało się tymczasem teatralnie twierdząc z przekonaniem, że pan Julian zgwałcił ją w drodze powrotnej do zakładu. Położyli więc pannę na leżance i zaczęli prowizorycznie ją badać. Na udach miała faktycznie otarcia, damskie sprawy były wyraźnie napuchnięte, wszystko więc wskazywało na to że mówi jednak prawdę. Yul tymczasem wręcz ze łzami w oczach zaklinał się na wszystkie świętości, że jest niewinny, że to nieprawda, że babsztyl kłamie, ale był winny, choćby dlatego, że ją zabrał ze sobą, i pewnie by przegrał gdyby nie wspomniany fajny lekarz. Ten zauważył bowiem podczas badania coś, czego początkowo w emocjach nie zauważono. Otóż z damskiej sprawy bardzo nieznacznie wystawał jakiś przedmiot. Kiedy to coś delikatnie wyciągnął, okazało się że jest to... kawałeczek patyczka. Zagrzebał więc głębiej i okazało się że panienka jest pełna od takich fragmentów. Wszystko stało się więc proste i jasne. Panna zgwałciła się sama zr złości , ale żeby wyglądało to jednak na brutalny gwałt zrobiła to z zemsty patykiem. Posłano więc niezwłocznie po ginekologa, żeby jej się jaka franca od tego samogwałtu nie wdała. Yul odetchnął z ulgą, że się przynajmniej tak skończyło a nie inaczej, ale od tamtej pory po kolację chodził już samotnie. Ja natomiast przekonałem się, że "Hawaje" wcale nie są takie beztroskie i bezpieczne jak mi się to z początku wydawało.
Inne tematy w dziale Rozmaitości