Wrzuciłem notkę o kacu agenta Tomaszka, ale zobaczywszy że jest ona już na top topie Salonu szybko własną wykasowałem, co nie znaczy że ja również nie mam kaca. Otóż mam i to całkiem, całkiem sporego.
Nie tak dawno, w kościele podczas ogłoszeń ksiądz proboszcz przedstawił dane statystyczne dotyczące parafii. I tak jak kiedyś wszystko było w normie przy czytaniu parafialnych cyferek tak teraz zgrzytnęło. Liczba pogrzebów poinformował proboszcz przekroczyła w parafii liczbę chrzcin. Zmalała także drastycznie liczba zawieranych małżeństw. Cóż, widać to w parafii gołym okiem, coraz starsi zasiadają w kościelnych ławkach podczas Mszy św.
Nie wiem jak jest gdzie indziej, ale coś musi kuleć i to poważnie, skoro ta mini lista pokrywa się z inną, mega listą jaką przedstawił GUS.
Oto wedle Głównego Urzędu Statystycznego pod koniec 2019 roku liczba ludności Polski wynosiła zaledwie 38,4 miliona mieszkańców. Dużo to? Raczej nędza wziąwszy pod uwagę terytorium Rzeczpospolitej. W roku 2019 było nas zresztą już mniej o 28 tysięcy w stosunku do roku poprzedniego. To tak, jakby z mapy państwa zniknęło pokaźnych rozmiarów miasteczko. Co gorsza liczba zgonów przekroczyła o 35 tysięcy liczbę urodzin. GUS obliczył, że ta zła passa trwa od roku 2012. Liczba urodzin ustawicznie spada, z wyjątkiem roku 2017, co miało zapewne ścisły związek z programem 500 +, który wszedł do realizacji rok wcześniej, a od roku 2019 dodatek 500 + przysługuje już na każde dziecko. Jednakże w 2019 roku urodziło się tylko 375 tys. dzieci, czyli o 13 tys. mniej niż w 2018 roku.
A więc coś jest nie halo. Coś zawodzi, i to dość skutecznie w polityce społecznej, skoro mimo takich nakładów finansowych miast iść do przodu wyraźnie cofamy się. Odpowiedź rysuje się tutaj moim zdaniem jedna: obywatele po prostu nie wierzą polityce państwa, które w ich ocenie nie jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwa; Albowiem przeciętny obywatel woli zarobić godziwie na swój byt, niż żyć na garnuszku opiekuńczego państwa. Państwo tymczasem szuka pieniędzy głównie w podatkach pobranych od obywatela. Błędne koło się zamyka. Dzieci rodzi się więc co zrozumiałe z tego powodu coraz mniej, a te które zdążyły się wykształcić wybierają emigrację niż nieustanne wiązanie końca z końcem.
Trudno się dziwić, skoro rząd planuje wprowadzić np. kary za... niestawianie się na umówioną wizytę do lekarza specjalisty. Niby nic takiego, zdawałoby się nawet, że taki krok jest potrzebny, ale na Boga nie wszystko da się rozwiązać karami i podatkiem. To tak na marginesie, bo nagle okaże się, że ten wiek emerytalny tak rozsądnie swego czasu obniżony, trzeba będzie jednak na powrót podwyższyć i to nie od 67, ale od 80 roku życia. Ukraińcy, emigranci z Kongo, Filipin czy Erytrei wszystkiego za nas nie załatwią. A jeśli już, to musimy liczyć się z tym, że za dwie dekady będziemy przypominać bardziej Kreolów niż Słowian
Tak więc GUS informuje, że od 30 lat nie mamy w Polsce zastępowalności pokoleń z powodu zbyt niskiej liczby urodzeń. Skoro tak, to rząd wpadł na szalony pomysł aby problem dzietności a w dalszej przyszłości problem funduszu emerytalnego zlikwidować wspomnianymi Ukraińcami aklimatyzując ich i być może także polonizując, choć ja w takie bajki, że oni się w Polskę wżenią absolutnie nie wierzę.
W roku 2018 współczynnik dzietności wyniósł w Polsce 1,43, czyli że na 100 kobiet w wieku rozrodczym od 15 do 49 lat przypadło 143 nowo narodzonych. Na pierwszy rzut oka to solidny wynik, ale GUS temperuje nastroje i informuje, że stabilizację demograficzną może zapewnić jedynie współczynnik rzędu 2,10 - 2,15 - co przekłada się na fakt, iż na 100 kobiet przypadnie 210-215 urodzonych dzieci!
Tego sobie w dzisiejszych warunkach podatkowych i przy obecnych kosztach utrzymania w Polsce raczej nie wyobrażam.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo