W piątkowym „Washington Post” ciekawe rozważanie na temat „jak to jest być zagranicznym sojusznikiem Ameryki pod wodzą Obamy?”.
WP zauważa, że polityka Obamy wobec dotychczasowych najważniejszych i najbardziej wypróbowanych sojuszników jest cokolwiek dziwna.
Premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown, czyli dotychczasowego „żelaznego sojusznika” doświadczył na przykład szeregu przedziwnych afrontów, zaczynając od „prezentu” od Obamy w postaci amerykańskich filmów na płytach DVD, których nie da się odtworzyć na brytyjskich odtwarzaczach, po pięciokrotną odmowę, zanim mógł porozmawiać z amerykańskim prezydentem twarzą w twarz. Obama zwrócił też Brytyjczykom popiersie Churchilla z Gabinetu Owalnego. W nurt ten wpisała się ostatnio również sekretarz stanu Hilary Clinton, która dyplomację brytyjską wprowadziła w osłupienie domagając się od niej negocjacji z Argentyną w sprawie Falklandów.
W tą samą przedziwną linie wpisuje się stosunek do Izraela, pretensjonalne potraktowanie Netanjahu podczas jego ostatniej wizyty w Waszyngtonie, czy jednostronna decyzja Obamy o odwołaniu planów związanych z tarczą przeciwrakietową podjęta pod presją Rosji, a która to decyzja podważyła zaufanie do USA w Polsce i Czechach.
W innych częściach świata Obama również niszczy istniejące związki. Na przyklad podczas podróży do Azji odwiedził Chiny i Indonezję, a pominął Indie, choć kraj ten jest naturalnym sojusznikiem USA.
Ciężko znaleźć jakieś sensowne i racjonalne wytłumaczenie takiej polityki. Obama wciąż przecież nie wypracował spójnej i czytelnej doktryny jaką podąży Ameryka pod jego rządami. Tymczasem systematycznie zraża do siebie tych, z którymi układy i relacje były mozolnie budowane często przez całe dziesięciolecia.
"Każde nieszczęście w historii jest zapowiedziane; zawsze występują jakieś znaki na niebie, ostrzegające ludzi o niebezpieczeństwie. Rzadko ktokolwiek im wierzy." - Calek Perechodnik
/
Blog wyróżniony prestiżowym 37 miejscem na Liście Hańby Narodowej
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka