Szwedzka prokuratura zatrzymała w końcu Andersa Hoegstroema, podejrzanego o udział w zleceniu kradzieży napisu "Arbeit macht frei" z Auschwitz.
Sprawa wygląda coraz dziwniej. Na początku stycznia szwedzka gazeta „Expressem” wydrukowała zwierzenia skruszonego przestępcy, który przyznał, że pieniądze ze sprzedaży napisu "Arbeit macht frei" miały pomóc w przygotowaniu ataku terrorystycznego grupy neonazistów na siedziby szwedzkiego rządu i parlamentu.
W miesiąc później szwedzka prokuratura już po otrzymaniu Europejskiego Nakazu Aresztowania stwierdziła, że "kradzież napisu z Auschwitz będzie w Szwecji traktowana jak drobne przewinienie". Szef sekcji ds. zwalczania przestępczości międzynarodowej szwedzkiej policji Bertil Olofsson stwierdził ponadto że w Szwecji przestępstwo to jest traktowane mniej więcej na tym samym poziomie "co kradzież przez zagranicznego turystę znaku drogowego ostrzegającego przed łosiami".
Abstrahując nawet od symbolicznego wymiaru kradzieży napisu i w tym kontekście co najmniej mocno niefortunnej wypowiedzi przedstawiciela szwedzkiej policji zastanawia mnie dlaczego policja tak małą wagę przykłada do zatrzymania gościa, który chciał puścić z dymem tamtejszy parlament.
Według mnie jakieś mało logiczne to wszystko, ale może się mylę…
"Każde nieszczęście w historii jest zapowiedziane; zawsze występują jakieś znaki na niebie, ostrzegające ludzi o niebezpieczeństwie. Rzadko ktokolwiek im wierzy." - Calek Perechodnik
/
Blog wyróżniony prestiżowym 37 miejscem na Liście Hańby Narodowej
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka