Nie byłoby takiego zdenerwowania służb sanitarnych, gdyby sytuacja epidemiologiczna nie była poważna. Wirus Wuhan jest bardzo zakaźny, szybko się przenosi, a przebieg choroby u prawdopodobnie co czwartego pacjenta jest bardzo ciężki – mówi prof. Adam Antczak z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
W Chinach kontynentalnych potwierdzono już ponad 20 tys. zakażeń koronawirusem z Wuhan, a 425 osób zmarło. U kolejnych ponad 23 tys. osób podejrzewa się zakażenie, a ponad 171 tys. jest pod obserwacją.
Poza Chinami kontynentalnymi odnotowano dotąd dwa zgony, za które odpowiada koronawirus – na Filipinach i w Hongkongu.
Prof. Adam Antczak jest kierownikiem Kliniki Pulmonologii Ogólnej i Onkologicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz przewodniczącym Rady Naukowej Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Grypy. Wyjaśnia, że użyto dwa leki antyretrowirusowe stosowane w leczeniu wirusa HIV, czyli lobinavir i rytonawir, oraz inhibitor neuraminidazy, czyli oseltanmiwir, klasyczny lek przeciwgrypowy.
Pocieszające jest jego zdaniem, że lekarze w Tajlandii u kilku pacjentów z ciężkim zapaleniem płuc, zakażonych koronawirusem Wuhan 2019-nCoV, z powodzeniem zastosowali leki przeciwwirusowe, wykorzystywane dotąd w zwalczaniu HIV oraz wirusa grypy. Wciąż nie ma jednak pewności, czy taka terapia jest skuteczna. Łódzki specjalista ostrzega, że zapalenia płuc - obojętnie jaka jest jego przyczyna - nigdy nie należy bagatelizować.
– Oceniono, że leki te działały korzystnie, jednak zastosowano w tym przypadku wnioskowanie ex iuvantibus, czyli po efektach leczenia. Jest to przyjęta w medycynie metoda wnioskowania dotycząca leczenia po podaniu leków stosowanych poza wskazaniami. Nie mamy jednak pewności, czy pacjenci w ten sposób leczeni sami pokonali chorobę, czy też ich stan się poprawił dzięki użytym lekom. Oby tak faktycznie było, bo mielibyśmy terapię przydatną w leczeniu ciężkich przypadków tego zakażenia – powiedział specjalista.
Jego zdaniem wiele wskazuje na to, że sytuacja epidemiologiczna w Chinach jest poważna. – Obawiam się, że tamtejsze władze nie wszystko ujawniają, przynajmniej tak było na początku wybuchu epidemii. Widoczny był wtedy duży niepokój służb sanitarnych przy stosunkowo małej umieralności chorych. A to od razu budziło podejrzenie, że sytuacja była poważniejsza, niż wskazywały na to oficjalne dane – zauważył.
Początkowo władze sanitarne informowały, że śmiertelność chorych nie przekraczała 2,5 proc. – To mało, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w przypadku zapalenia płuc ogólna umieralność - czyli w całej populacji - jest znacznie wyższa i sięga 5-6 proc. Jeśli jednak uwzględnimy ludzi starszych, po 65. roku życia, to umieralność z tego powodu wynosi już co najmniej 10 proc., i to w warunkach szpitalnych. A do tego trzeba jeszcze doliczyć 9 proc. zgonów w okresie 30 dni od wystąpienia pierwszych objawów. Czyli śmiertelność osób 65 plus na skutek zapalenia płuc w ciągu miesiąca sięga około 20 proc. – wylicza prof. Antczak.
Ostrzega on, że zapalenie płuc nie jest „nieco tylko poważniejszym przeziębieniem”. To ciężka choroba, jedna z najcięższych, będąca częstą przyczyną zgonów. – Jeśli zatem jakiś patogen wywołuje zapalenie płuc, to ryzyko zgonu osób po 50. roku życia wybitnie rośnie, a szczególnie u osób powyżej 65 lat – dodaje.
Prof. Antczak zastrzega, że w przypadku koronawirusa 2019-nCoV dysponujmy wciąż jedynie szczątkowymi danymi. Na podstawie tego, co ujawniono w Chinach, można jednak podejrzewać, że ciężki przebieg zakażenia tym patogenem dotyczy aż do 25 proc. chorych. – Jeśli faktycznie jedna czwarta chorych doświadcza ciężkiego przebiegu, to można powiedzieć, że wirus jest wysoko patogenny, a zakażenie – niebezpieczne – podkreśla.
Czego możemy się zatem obawiać? – Że wirus bardzo szybko się przenosi, jest bardzo zakaźny, a przebieg choroby jest często bardzo ciężki. Inaczej nie podjęto by takich przedsięwzięć zapobiegawczych. Jak była pandemia świńskiej grypy, nikt nie zamykał miast i nie zawieszał połączeń lotniczych. A ten wirus zabił wtedy 500 tys. ludzi na świecie i nie było takiego niepokoju służb sanitarnych – zwraca uwagę specjalista.
W przypadku SARS występował inny model zakażenia. Zachorowało tylko około 8500 osób. Umieralność była na poziomie 9 proc., a zakażali – co bardzo ważne - tylko ci, którzy wykazywali objawy choroby. Poza tym to była infekcja dróg oddechowych związana z niską temperaturą, czyli sezonowa. Jak tylko się ociepliło, liczba zakażeń spadła.
– W przypadku wirusa Wuhan mamy długi okres wylęgania, nawet ponad 14 dni, oraz zakaźność bezobjawową. Pacjent może być w okresie wylęgania zakażenia i nic się z nim nie dzieje, nie ma objawów, a już potrafi zakażać inne osoby – przypomniał prof. Antczak.
Zdaniem eksperta trudno więc powiedzieć, jaki będzie rozwój zdarzeń. Niepokojące jest według niego, że władze chińskie postanowiły zamknąć miasta - czego nie zrobiony wtedy, gdy wybuchł SARS, nie ograniczano też komunikacji, a linie lotnicze nie rezygnowały z połączeń z Chinami. Nie budowano w 10 dni wojskowego szpitala na 1000 łóżek. A w Wuhan ma wkrótce powstać kolejny szpital, tym razem na 1600 łóżek.
KW
Inne tematy w dziale Rozmaitości