Nie wiem jak jest aktualnie z czytelnictwem w naszym kraju, ale wydaje się oczywiste, że książki nie mają łatwego życia w świecie wirtualnych świecidełek osaczających nas zewsząd. Wiem coś o tym z tzw. autopsji, bo książki wprawdzie czytam, ale znacznie mniej niż bym chciał i to, bynajmniej, nie z powszechnie odczuwanego braku czasu, lecz z lenistwa i bezwładu umysłowego – oraz, po części, z powodu owych świecidełek. Wciąż poszukuję jednak lektury „najlepszej”, takiej co to świat objaśni, niepokoje ukoi a i rozrywkę jakowąś dostarczy. Tak i miotam się w okresowych porywach metodycznie penetrując światowy dorobek w zakresie kryminału/sensacji, a to znowu sięgam po cięższy kaliber i sprawdzam co tam aktualnie rozwikłano w temacie Wielkiego Wybuchu, obwieszczono w zakresie Wielkiego Resetu, wyzwalania kolejnej uciskanej diaspory sodomickiej lub modernizowania zmurszałego chrześcijaństwa.
Otóż, proszę sobie wyobrazić, że u schyłku roku minionego swe poszukiwania zwieńczyłem niespodziewanym sukcesem. Dwie książki – dwa Wydarzenia. A może jedno? Pierwsza z nich jest beletrystyką spełniającą w pełni wymogi gatunku zwanego sensacją, choć skwitowanie jej takim zakwalifikowaniem jest grubym uproszczeniem. To misterna intryga rozgrywająca się wokół dworu władcy w fikcyjnym księstwie, umiejscowionym jednakowoż w realnej, niemieckiej części osiemnastowiecznej Europy. Pięknie stylizowana, pisana w konwencji pamiętnikarskich zapisków głównych postaci dramatu. Dramatu co się zowie, dramatu, nie boję się tego porównania, na szekspirowską miarę i to dziejącego się na tle wyświetlanej nam wielowymiarowej panoramy sięgającej w głąb historii naszej kultury. Dotykamy istoty rozważań o władzy, sztuce, filozofii, a nawet - czy może przede wszystkim - religii. Wiary z jej najważniejszymi pytaniami i subtelnym rysem egzegezy biblijnej, który poruszył mnie nadzwyczajnie. Kapitalnie narysowane postacie, malowane wyrazistymi barwami ale też pełne subtelnych półcieni. Fabuła precyzyjna, rzekłbym wyrafinowana, sięgająca do najlepszych wzorów już to powieści przygodowej, już to historycznych wydarzeń spod znaku Machiavellego, Talleyranda czy Vidocqa. Nieodparcie nasuwały mi się wspomnienia niegdysiejszych lektur Waldemara Łysiaka, albo - sam jestem zaskoczony skojarzeniem – opowiadania „Maska” Stanisława Lema. „Upadły książę” – taki jest, cokolwiek dwuznaczny jak wskazuje lektura, tytuł tej „grubej” treściowo, choć wcale nie rozdętej (trzysta kilkadziesiąt stron zaledwie) powieści. Na marginesie odnotuję, że choć odległość czasowa nie pozwala mi na proste porównania, to mam wrażenie, że dziś taki Łysiak np. przegrałby w mojej ocenie konfrontację z „Księciem”, głównie dla jego piętrowych znaczeń i piękna rozważań w sferach dalekich od osi fabuły.
Druga pozycja to… no właśnie: esej filozoficzno-historyczny, zanurzona w teraźniejszość publicystyka o śledczym zacięciu, analiza politologiczna, … - znowu dużo w jednym, ale, jako rzekłem, też sensacyjnie w kilku wymiarach, także w tej swojej cesze, że przykuwa i trzyma w napięciu do ostatniej strony. Mimo że zrobiona z innych składników gatunkowych, to zadziwiająco podobna do rzeczy poprzedniej. I jakby o tym samym traktuje, choć opisuje przedmiot z innej zupełnie strony, ba z innego czasu i wymiaru… „Katechizm antykultury” zwie się ta książeczka, na stu kilkudziesięciu zaledwie stronach pomieszczona, co zadziwia zważywszy na zawartość godną wielotomowych analiz. Prezentuje ona dwa projekty ogarniające nasz świat współczesny: tzw. wielki reset i tzw. rewolucję (anty)kulturową, czy obyczajową. Metodycznie zbiera, nazywa i kataloguje elementy obu tych, pozornie rozdzielnych, „zjawisk”, podaje ich tło i historyczne odniesienia i poszukuje łączącego je zwornika, który wskaże na konsekwentnie logiczne, nieuchronne „coś” nadające wyższy (i ponury) sens tak wyłonionego metaprojektu. Klarownie poprowadzone rozumowanie zmierzające do finalnego wniosku dało mi przyjemność obcowania z widzeniem świata jakże bliskim mojemu, choć, muszę to wskazać, podszytą czymś na kształt grozy. I satysfakcję – mimo szczypty zazdrości - że ktoś zrobił to, czego sam nie potrafię.
Wypada wspomnieć o autorach; otóż... jeden on jest tylko i jestem raczej pewny, że Go nie znacie: Jerzy Szczepkowski. Poza tymi dwoma tytułami nic więcej nie wydał, nie publikował w prasie, nie ma go zasadniczo w Sieci, nie pojawił się raczej w telewizorze czy radiowych anonsach kulturowych - skąd więc go znać? Młodzik to, czy starzec sędziwy przygarbiony doświadczeniem lat? Skąd się wziął nagle? Wiem o nim tyle, ile znalazłem na okładkach: doktor architektury i z zamiłowania historyk filozofii; miałem więc szczęście trafiwszy na jego książki i dobrze, że „zaryzykowałem” zakup po pobieżnym przekartkowaniu. Teraz, po uczcie duchowej którą mi zaserwował jestem zadziwiony i zachwycony. Zrobiłem sobie przedświąteczny prezent i teraz, u progu nowego roku korzystam z okazji by się nim podzielić.
Notka ta nie ma ambicji być recenzją, co to, to nie. Przede wszystkim trochę to dla mnie za wysokie progi a poza tym recenzowanie czyjegoś dokonania, zwłaszcza literackiego zawsze zdawało mi się być nadzwyczaj trudne i nieodmiennie zazdroszczę tym, którzy potrafią to robić. Mogę wydać tylko kilka ochów i achów. Mogę solennie zarzec się, że do przeczytania są dwie znakomite pozycje traktujące o najważniejszych rzeczach. Najważniejszych. Satysfakcjonujące jako proza i ciężarem podjętego tematu. Książki dla ludzi stawiających trudne, by nie rzec ostateczne pytania. Mało tego: dające odpowiedzi i to na poziomie jakże rzadko spotykanej doniosłości i bezpośredniości. Pochlebiam sobie, że mnie te odpowiedzi nie zaskoczyły. Znalazłem w ich uzasadnieniu liczne wątki samodzielnie już rozpoznane i pewnie dla wielu znane, i może nawet oczywiste. Niemniej zebranie ich, nazwanie, zważenie a wreszcie złożenie jako synteza dokonana przez Autora jest imponujące i byłbym sobie nie darował gdybym zachował tylko dla siebie to odkrycie. Jerzy Szczepkowski podarował nam rzecz doniosłą i piękną, pyszny posiłek dwudaniowy o kolejności serwowania, jak myślę, dowolnej; ja zacząłem przypadkowo od dania „mniejszego” i mogę ten sposób śmiało polecić, ale chyba nie jest to istotne; istotne jest, by nie przegapić Wydarzenia.
Dla zainteresowanych wydawca (i jego księgarnia): prohibita (multibook)
Inne tematy w dziale Kultura