Rozmawiałem z covidianinem. Był u mnie w domu. Nie pierwszy raz zresztą, bo, tak się składa, to rodzina. Z zewnątrz wygląda jak zwykły człowiek i jest to deprymujące, bo dopiero po bliższym oglądzie ujawnia się jego przynależność gatunkowa. Postanowiłem, że tym razem skorzystam z okazji zadania mu kilku pytań nurtujących mnie od dwóch lat, zrobię sondaż, rodzaj badania quasi-naukowego. Zagaiłem więc, zadałem pytania oraz wyraziłem swoją opinię, by zbadać reakcję na nią, sprawdzić siebie samego w konfrontacji z inną cywilizacją, z jej konstrukcją intelektualną, systemem wartości i rozumieniem spraw naszej planety.
Cóż, przyznam od razu: zasadniczo, jako badacz, odniosłem sukces. Czyli porażkę. Wyjaśniam pozorny paradoks: porażka polega na tym, że po kilku zdaniach, paru minutach rozmowy i wymiany uwag napotkałem barierę poznawczą. Otóż obiekt odmówił uczestniczenia w eksperymencie. Stwierdził, że nie chce, nie będzie rozmawiał o temacie covidu, „szczepień”, masek, ofiar „pandemii” itd. Nie, bo nie. Bo nie chce, bo go to nie interesuje. Nie interesuje, wyobraźcie sobie Państwo! Cholera, sytuacja patowa, szlag trafił możliwość dokonania jakże interesującego badania. Moje próby docieczenia co się działo/dzieje w mózgu covidianina spełzły zasadniczo na tzw. panewce. Nie zdołałem rozwikłać jak bardzo się bał wirusa, jak długo i czy wciąż się boi, dlaczego „zaszczepił” się nie-szczepionką i czy w ogóle przyszło mu do głowy, że można to cholerstwo zignorować. Dowiedziałem się zaś, że nie wie i nie interesuje go to, że 90 procent wyników testów PCR było fałszywie dodatnich. Owszem, nieznacznie zastanowiło go przedziwne zaniknięcie pandemii po wybuchu wojny na Ukrainie i brak dramatycznych efektów „pandemicznych” w wyniku wkroczenia do Polski milionów uchodźców. Zastanowiło i… nic. Czy słyszał o nadmiarowych zgonach niezwiązanych z covidem i o sposobach funkcjonowania służby (przepraszam za ironię) zdrowia i rozważał to zjawisko? Nie. W ogóle mało wie poza tym, że stał się covidianinem. Po prostu tak się zachował i już.
Próbowałem dociekać np. co sądzi o postawie swej córki-covidianki „zaszczepionej” po uszy, która z kolei „zaszczepiła” swoją córkę, lat dziewięć, afiszując się tym na fb, polecając się jako wzór do naśladowania. Czy poświęcił chwilę zastanowienia pomysłowi szprycowania covidiańskim preparatem dziecka zupełnie niezagrożonego wirusem? Czy próbował interweniować? „Nie wnikał w decyzje córki” – zawsze jakaś odpowiedź, jakże nacechowana tolerancją, prawda?
Tu dochodzę do sukcesu moich poczynań badawczych. Przecież brak pewnych danych to też jakaś poszlaka, też pole do dociekań. Prawdziwy badacz potrafi wyciągnąć wnioski z przesłanek różnego rodzaju, na tym polega wszak prawdziwa pasja poznawcza. Powiem więcej; taki, a nie inny obraz wymiany słów z covidianinem jest dla mnie wprawdzie cokolwiek rozczarowujący, ale zarazem potwierdził pewne intuicje i domniemania, które powziąłem już dawno. Otóż covidianie w swej masie tacy właśnie są, że robią tak jak robią - i już. Większość wzrusza ramionami, nie widzi powodu do analiz, a przynajmniej gra taką rolę maskując asekuranctwo/wygodnictwo podszyte strachem; koniec refleksji nad, było nie było, poważną ingerencją we własny organizm.
„Mój” covidianin zademonstrował dobrą próbkę logiki swego gatunku. Jest „zaszczepiony” trzykrotnie, ale nie planuje szprycy numer cztery. Dlaczego? Skoro warto było zaaplikować sobie trzy, tzn. że nie było to nic podejrzanego i ratowało życie – czwarta z jakiegoś powodu nie spełnia już tego kryterium? Po czym to się poznaje? Jakie istotne dane się pojawiły, by tak się zachować? Zero odpowiedzi. Jak się zachowa, gdy za chwilę ogłoszona zostanie kolejna „fala” i ponura kpina powróci? Nie wie – skąd może wiedzieć? Albo takie stwierdzenie: ja już mam swoje lata i tak naprawdę wszystko mi jedno jak się sprawy mają. O, cóż za filozoficzny spokój. Tylko gdzie on był rok temu, gdy pchałeś się do szprycy? Nagły przypływ wyniosłego stoicyzmu?
I tak dalej, tzn. tego dalej nie było, bo, jak wspomniałem, trafiłem na barierę odmowy współpracy. Czy miał to być akt wyniosłego milczenia jako przejawu tolerancji wobec mnie, oszołoma? Czy stwierdzenie o tym, że nie jest się zainteresowanym wnuczką i córką ma być przejawem tegoż? Myślę, że wątpię, myślę, że to po prostu tchórzostwo przed próbą stanięcia twarzą w twarz z niewygodnymi pytaniami. Że to klasyczne „wyparcie”, „palenie głupa” i udawanie, że dobrze jest jak jest i nie ma problemu. Żadnego. Covidianin nie odbiera sygnałów obniżających komfort i samozadowolenie. A cóż dopiero powiedzieć na zarzut dwuletniego trwania w głupocie i kłamstwie, cóż na zarzut przykładania swą akceptacją i tchórzostwem rąk do zbrodni, która się dokonała? Zbrodnia? Dwieście tysięcy nadmiarowych zgonów? Dewastacja dorobku milionów ludzi debilnymi lokdałnami? Szeregowy covidianin współodpowiedzialny za coś? Do głowy mu nie przyszło, że ktoś mógłby sformułować tak zuchwałe zarzuty. Covidianin się tylko „szczepił” i jak baran łykał brednie serwowane z telewizora. Miał przecież prawo.
Gwoli naukowej rzetelności: „mój” covidianin wydał mi się takim z grupy skrycie zaniepokojonych swymi decyzjami. Świadczy o tym np. „decyzja” o powstrzymaniu się przed czwartą szprycą. Albo to, że nie nazwał mnie oszołomem i dlatego odmawia rozmowy - a mógł tak się zachować, bo ja nie żałowałem mu określeń typu kretyn, złoczyńca współodpowiedzialny za wielkie zło. On to „uszanował” i nie miał żalu. Nie wiem jaki jest odsetek takich jak on, jednak z drugiej strony na pytanie, czy nie zauważył rys na „pandemii”, czy nie zrodziły się w nim wątpliwości, choćby nikłe i czy nie zakiełkowała myśl o pomyłce, odpowiedział zdecydowanie: absolutnie nie. Żyje sobie spokojnie z uśmiechem na twarzy, pełen filozoficznego dystansu i spokojny, bo nie ma się czego lękać. Maski na ryj? Proszę bardzo. Kolejna szpryca? Kwarantanna, paszport szczepionkowy, zakaz podróży? Żaden problem. Obozy dla oszołomów? Oczywiście. Czego się bać? Tak fajnie i bezpiecznie było przez dwa lata.
I na koniec wniosek najwyższego poziomu wynikły z moich badań. Covidianie stanowią znaczną część populacji. Jak na katastroficznych filmach gdzie ludzi podmieniono na obcych. Są nieodróżnialni – oczywiście do czasu, gdy ich wspólny, centralny mózg nie wyśle sygnału, by zmienili powierzchowność i rozpoczęli tryb funkcjonowania właściwy ich gatunkowi. Nie wiem kiedy to nastąpi i oni nie wiedzą, ale główna różnica między nami jest taka, że ja się tego boję, a oni nie.
Wrzesień 2022
Notka niniejsza to nawiązanie do: O niepisaniu i o pisaniu
Inne tematy w dziale Społeczeństwo