Porobiło się: wojna obok nas. Ponieważ zajmują się nią prawie wszyscy a już media zwłaszcza, więc nikt nie zajmuje się tzw. pandemią, która jednak podobno wciąż trwa a Covidianie w najlepsze okupują sklepy i na ulicach ich pełno, co łatwo poznać po charakterystycznym elemencie „ubioru”. Wojna nie wojna, ja o „pandemii” nie zapomniałem i mam zamiar nie zapomnieć o różnych jej aspektach, które dały mi tak wiele „wrażeń”. Jednym ze zjawisk, które przy okazji „pandemii” wyraźnie dało się zauważyć, zwłaszcza po tzw. stronie „antypandemicznej” (do której wszak należę) było głośno wyrażane przekonanie i oburzenie, że władzę mają nie ci którzy ją… mają (w domyśle: nabytą w demokratycznych procedurach). Odnośnie sił stojących za oficjalnym systemem rządów najchętniej wskazywano złowrogie korporacje, ale padały też nazwy innych organizacji, albo nawet nazwiska i imiona konkretnych osób. W obliczu wojny u naszych granic, czyli kolejnych atrakcji serwowanych nam przez macherów od geopolityki myślę, że refleksja nad tym wątkiem jest jak najbardziej na rzeczy, wszak nasze losy wciąż są w rękach tych samych rządzących - lub „nierządzących”, skoro rozpatrujemy takie domniemanie. Jeśli nie rządzili pandemią (a robiły to np. koncerny farmaceutyczne) to kto rządzi nami teraz? Te same koncerny, czy inne jakieś? Ci sami macherzy, czy inni? I co nam ustami pana premiera i pana prezydenta zaaplikują tym razem: wyślą na wojnę o wolność naszą i waszą? W maskach i po kwarantannie, czy bez tych atrybutów? Pytań nasuwa się sporo…
Jedna z moich uporczywie powracających refleksji odnośnie rządów zupełnie kogoś innego niż rządzący jest następująca: zdumiewa mnie otóż, że ci ostatni jakoś zupełnie się na to zjawisko nie uskarżają. Kto jak kto, ale wydawać by się mogło, że właśnie najbardziej zainteresowani zażądać powinni dobitnie tego, co im się należy. Dlaczego nie podnoszą larum, nie odwołują do nas, swych wyborców, nie apelują o wsparcie ludu? Słyszał kto o orędziu premiera czy prezydenta naświetlającego ten dramatyczny stan rzeczy? Wręcz przeciwnie: „władza władzy” jest demonstrowana dobitnie i realizowana z fasonem co się zowie, bez oglądania się na jakieś tam konstytucje, czy kodeksy – władza ma władzę i morda w kubeł!
Wynikałoby z tego, że najwyraźniej nasi „pozbawieni władzy” rządzący uznali, że należy problem zataić. Jakaż może być przyczyna tej konspiracji? Może nie chcą nas martwić? Albo się wstydzą, głupio im się przyznać do roli marionetek? Ale, ale, demokratyczna władza pełniąca misję nie może ukrywać tak fundamentalnej prawdy - to byłaby jawna zdrada! Nasuwa się też przypuszczenie, że po prostu nasz rząd, parlament, pan prezydent, to po prostu durnie, którzy nie zorientowali się, że ktoś nimi steruje. Im się wydaje, że rządzą, a nie rządzą. To myśl kusząca, ale mało dla wymienionych chwalebna. A ewentualny wniosek? Cóż...
Od dawna funkcjonuje wśród ludu taki podział: MY i ONI. „My” to tzw. społeczeństwo, ludzie NIE MAJĄCY WŁADZY. „Oni” to ci co rządzą i to przeważnie ku naszemu niezadowoleniu. Jeśli jednak prawdziwe jest domniemanie, że cała formalna piramida rządów też rzekomo władzy nie ma, więc ci, co ją tworzą to też „my”, też podlegają wraz z ludem władzy korporacji, czy kogo tam. Inaczej mówiąc: cóż oni mogą. Może więc powinniśmy im współczuć, nieszczęsnym?
Otóż, zdecydowanie nie powinniśmy. Demokratycznie poczęte rządy i ich biurokratyczna otoczka to jak najbardziej ONI. I nie jest tak, że nie mają władzy. Owszem, nie wiemy jak drabina władzy wygląda w całości, domyślamy się, że jej szczyt niknie gdzieś w szarej mgle i drażni nas poczucie bycia zwodzonymi, niemniej widoczna część drabiny jest realna, a ci którzy ją stanowią mają cholernie dużo władzy i musi to być wyraźnie nazwane. Fakt, że podlegają wytycznym płynącym „z mgły” nie jest okolicznością łagodzącą, nie zdejmuje z nich brzemienia odpowiedzialności - jest najcięższym zarzutem. Oznacza, że są podwykonawcą i to ochotniczym - z łapanki do parlamentów i gabinetów ministerialnych się nie trafia. Są „ciałem” władzy, co najmniej tym od szyi w dół, z wszystkimi, że tak to ujmę, członkami. Mają narzędzia, aparat przemocy, słucha się ich policja, wojsko, milion urzędów i korzystając z ogromnych środków (nam zresztą odbieranych) robią to, co im ktoś dyktuje. Nie odmawiają, nie podają się do dymisji – skwapliwie zażywają profitów, realizują swe interesy i pławią w poczuciu dyrygowania maluczkimi. To jest, jak mniemam, prawdziwa przyczyna zadziwiającej dyskrecji naszej „władzy bez władzy”.
Jak ten układ dokładnie wygląda, ile nasz zarządca ma do powiedzenia? A skąd ja mogę wiedzieć. Pewnie różnie to bywa. Pewnie trwają targi, przetasowania, coś za coś. Zapewne walutą są środki na odgrywanie cyrku demokratyzmu, może prosta korupcja i konta w Szwajcarii, może szantaż lub groźby fizyczne – mogę puszczać wodze fantazji, co jednak nie zmienia faktu, że Morawieccy, Niedzielscy albo Tuskowie i Merkelowie są realni i czynią zło realne. Tu i teraz. Odgrywają role analogiczne do takiego np. Jaruzelskiego czy Kiszczaka, którzy też mieli nad sobą czerwoną siłę zza wschodniej granicy i wybierali jakoby mniejsze zło. Czy ich to usprawiedliwiało? Czy nie mieli władzy? Ależ mieli. I powinni odpowiadać za to, jak jej używali. Tym surowiej im bardziej zasadny jest zarzut ZDRADY. Względem nas. Jaruzelski na dobrą sprawę mniej był zakłamany, bo każde dziecko wiedziało kto nad nim stoi i u władzy utrzymuje. Dziś rządzący oddali potajemnie komuś innemu istotę tego, co im powierzyliśmy. Okazali się skorumpowani, albo głupi, albo… - wszystko jedno, bo w dalszym ciągu władzę sprawują, wydają polecenia w dół struktury rządów, tyle, że nie robią tego szukając dobra tych, których rzekomo reprezentują.
Prawdziwi możni świata, podlegają, na dobrą sprawę, mniejszemu oskarżeniu niż Macronowie i Kaczyńscy. Demiurgowie cienia nie zdradzili, bo nic nam nie obiecywali. Nie deklarowali, że chcą władzy dla naszego dobra, nie uśmiechali się przymilnie obiecując cokolwiek. Robią to, od czego mało kto z nas jest wolny: chcą więcej i więcej bogactwa, władzy, realizacji swych ambicji. Nasze nieszczęście polega na tym, że skumulowali środki tak duże i tak są skuteczni, że pozwalają sobie na kreowanie różnych Bidenów, by nami pomiatali. W skali hipokryzji w tym złym dziele przodują jednak, obawiam się, nasze rządy i parlamenty nie odmawiając „władzom wyższym” swych usług. Wygląda na to, że mało które tego choćby próbują, a większość jest obrzydliwie w swym serwilizmie gorliwa.
Owszem, pewnie potężni szaleńcy ćwiczą na nas swe chore wizje a pod dywanem świata trwa walka buldogów; tym bardziej wniosek dla nas, rządzonych widzę taki: władzy nad nami oddawać należy - w dowolnych układach i procedurach - najmniej jak tylko można, zwłaszcza tym, którzy „nie mają władzy”, bo są do cna zakłamani. Łasi na „patriotyzm”, „postęp”, „równość” czy „bezpieczeństwo” zafundowaliśmy sobie aparat państwowej wszechwładzy i powinniśmy zrozumieć, że to właśnie ten demokratyczno-liberalny potwór odpowiada w ogromnej mierze za zło przewalające się nad nami, czy obok nas – w odsłonie już to pandemicznej, już to wojennej, albo w innej, której natury dopiero przyjdzie nam doświadczyć.
Inne tematy w dziale Polityka