Od wielu miesięcy z rosnącym dystansem podchodzę do pisania na Salonie. Pomijając moje nikłe kwalifikacje, istotniejszą przyczyną jest, obawiam się, słabość ducha oraz narastające przeświadczenie o miałkości możliwych do podjęcia wątków. Wszystko wydaje mi się mało istotne, interesujące kiedyś tematy „straciły smak”. Znam przyczynę: widoczne wokół spowszednienie panoszącej się paranoi i to, że jest, jak powietrze, powszechnie niezauważana. Zachowania absurdalne stały się rutyną nie wzbudzającą nie tylko śmiechu, czy kpiny - o oburzeniu lub sprzeciwie nawet nie wspomnę. Po prostu: permanentny wygłup jako stan naturalny odgrywany ze spokojną powagą.
Pisać o swoim niedowierzaniu w to, co drugi już rok oglądam? Ile można do znudzenia? Ale, cholera, wszystko inne zda się nieistotne. Nazywam to syndromem Armii Czerwonej. Pogaduszki o republikanizmie, nowym filmie albo trendach w motoryzacji w przededniu wkroczenia Armii Czerwonej? Gdy jej piąta kolumna groteskowo zamaskowana już opanowała przestrzeń wokół? Doprawdy, chyba nie czas na to. Czas na stanięcie wobec najważniejszych pytań, obronę najważniejszych kategorii. Trwanie przy zdrowych zmysłach…
Wiem, wiem, dramatyzuję. Zapadłem najwyraźniej w czeluść i zatraciłem miarę - może i tak, ale, skoro tak się sprawa przedstawia, to przynajmniej jedno wydaje się logiczną konsekwencją popadnięcia w taki regres: próba uporządkowania tych właśnie Spraw Najważniejszych i umiejscowienia się wobec nich. Może to jedna z tych korzyści, które zasysający mnie matrix niesie z sobą: wzmożenie wysiłku w rozpoznanie stanu świata, ale nie w kategorii spekulacji typu „kto na tym zarabia”, lecz znacznie wyżej, na poziomie ostatecznym - by poważnie stanąć wobec elementarza Wiary.
Jestem rzymskim katolikiem. Dopiero po wielu latach życia zrozumiałem, że ta identyfikacja jest znacząca jedynie przy możliwie NAJPOWAŻNIEJSZYM podejściu do wiary; tylko wtedy praktykowanie wiary ma sens. Nieroztropność w tej materii będzie brzemienna w skutki nieporównywalne z czymkolwiek innym – to rozumowanie wydaje mi się konsekwentnie logiczne. Dlatego dziś, wobec Armii Czerwonej u bram, jeśli już powinienem pisać, to o tych właśnie rzeczach. Bezkompromisowo – na ile potrafię. By nie uchybić zaleceniu: Tak, tak; nie, nie. Jest tylko jeden problem: to trudne! Za duży kaliber i najzwyczajniej nie umiem; niespecjalnie mogę o czym innym, a o tym istotnym pisać nie zdołam…
Po cóż więc stukam po próżnicy w klawiaturę? Pojawił się dobry powód: kto inny zrobił za mnie to czego nie potrafię. Po sąsiedzku na Salonie znalazłem treść właściwie nazywającą moje pytania i dającą świadectwo wiary i nadziei: Świadectwo w nieznanej godzinie. Najserdeczniej polecam. Wspaniały, należycie poważny esej o Najważniejszej Sprawie, opisujący ją historycznie i podsumowujący. Zawarta w nim wiara porusza, jest budująca, a z niej płynie naturalna nadzieja. Nie tylko dla katolików. Tak uważam. Myślę, że nieprzeczytanie tego to błąd - ja go uniknąłem. Dziękuję Autorowi.
Inne tematy w dziale Rozmaitości