Średniowiecze, jak powszechnie wiadomo, było epoką ciemności. Ciemne wieki, ciemni ludzie, wiara w czary, zabobony i kler wodzący durny lud na pasku wiary w anioły i diabły. Teraz to zupełnie co innego. Powiedzieć, że mamy czas oświecenia, to mało; Oświecenie wszak było już dawno, teraz mamy turbo Oświecenie i każdy człowiek nieporównanie góruje wiedzą i świadomością nad ludźmi dawnych wieków. Jesteśmy „jaśni”, oświeceni diodowo i ekologicznie i żaden zabobon nas się nie ima, gdzież by tam. Rzec można, że dziś każdy byłby dla ciemnego średniowiecznego chłopa – a nawet klechy czy rycerza – jak Einstein u schyłku życia patrzący z wyżyn swej mądrości na baraszkujące dzieci: dobrotliwie pobłażliwy dla ich naiwności i mizerii mentalnej. Mamy Internet, smartfony i wypasione bryki, których pozazdrościć mógłby nam ze swoimi karetami każdy król czy inny imperator.
Jednym ze znaków rozpoznawczych naszych czasów jest „zjawisko” o nazwie media. Kolorowe, głośne, bezprzewodowe, a nawet wirtualne i trójwymiarowe – wiadomo. Środki przekazu, które do dyspozycji mieli ludzie wieków niedawno minionych, że już tych średniowiecznych nie wspomnę, prezentują się przy potędze dzisiejszych mediów karłowato i nieporadnie. I wszystko byłoby po prostu super, ot, kolejna przewaga nad mizerią czasów minionych, gdyby nie drobne ale. Wiemy w czym rzecz, bo to refleksja wcale powszechna: medialna machina pierze nam mózgi, poddaje presji, dawno już odkryliśmy, że nami manipuluje i małe mamy szanse w starciu z wszechobecną propagandą realizowaną w każdym prawie obszarze życia. Niedobrze, cholera.
Jaki jest związek średniowiecza ze współczesnymi środkami masowego przekazu, co ma jedno do drugiego? Myślę, że ma wiele. Że to właśnie media i ich oddziaływanie demaskuje pozór rzekomej różnicy w „mądrości” człowieka teraźniejszego i tego dawnego, „ciemnego”. Weźmy „pandemię”. Nagminnie spotykam się z wytłumaczeniem tego fenomenu właśnie oddziaływaniem mediów, powtarzanymi namolnie komunikatami, obrazami działającymi na wyobraźnię, kliszami skojarzeń wywołujących stadne zachowania. Słyszę: „ludzie się boją, bo są bombardowani przekazem, liczbami, opiniami, oni są ofiarami manipulacji, oni… - nie rozumiesz?”
Otóż, jak najbardziej rozumiem i to całkiem boleśnie. Jednak zarazem właśnie TEGO NIE ROZUMIEM, że owi „ludzie” poddają się temu wszystkiemu. To im mam za złe i tym pogardzam. Bo kim oni są w przeciwieństwie do mnie? Ja też jestem „ludzie”, żaden tam geniusz ni detektyw. Dlaczego ja reaguję dokładnie odwrotnie na to wszystko, co ich tak „zniewala”? Z tego samego powodu, dla którego oni wierzą, ja właśnie od dawna nie wierzę. Od roku obserwuję wciąż ten sam przekaz, takie same obrazki łatwo weryfikowalne prostym oglądem rzeczywistości pozaekranowej lub godzinką aktywności w Sieci - dlaczego oni wciąż to kupują? To, że wierzą w grubymi nićmi szytą mistyfikację ma być wyjaśnieniem tego, że wierzą? Dla mnie to opis niepojętego zjawiska, ale nie może być usprawiedliwieniem – jest najcięższym oskarżeniem.
Kim są oni, ci „ludzie” – średniowiecznymi chłopami skołowanymi przez zły kler? Przecież jest wiek jasności, wiedzy i pełnej świadomości. I każdy jest wykształcony w powszechnej, darmowej szkole, niektórzy to nawet skończyli „marketing i zarządzanie” albo nawet „europeistykę”. I nikt nie wierzy w gusła i amulety… Zaraz, zaraz, nie wierzy? A to coś na gumkach na twarzy? To co najpierw było wyśmiane, co WHO nawet dziś demaskuje (nomen omen) jako pozór bezpieczeństwa, a kapłani z telewizorów i świątyni Ministerstwa – przepraszam za ironię – Zdrowia wciąż nakazują i w czym miliony dalej paradują? A czym było to plastikowe, przezroczyste, które po roku „skuteczności” w walce ze strasznym zagrożeniem okazało się być śmiesznym rekwizytem „spod Grunwaldu”? To nie są amulety, odczynianie uroku? A co to jest – technologia antywirusowa dla światłych ludzi XXI wieku?
Średniowieczny lud miał dużo racjonalniejsze uzasadnienie dla swoich guseł i zabobonów. Z oczywistych powodów: inny poziom wiedzy ogólnej i rozpoznania praw przyrody, co nie pozwalało znajdować dobrych wyjaśnień innych niż pozazmysłowe i tajemne, magiczne. Dziś, za kierownicami „karet” marki BMW z amuletem na … nosie i ustach (kiedyś nazywało się to twarzą) jesteśmy żałośni w porównaniu z parobkami z grodu Ziemowita. I to właśnie media ze swoją dominacją nad rozumem „ludzi” dowodzą ich kondycji intelektualnej (i moralnej). Ja poddanie się wpływowi mediów traktuję jako bolesny zarzut - dumnie nosimy w czaszkach mózgi, więc trzeba robić z nich użytek, a nie stosować do usprawiedliwiania nierobienia użytku.
W wieku XXI są dokładnie tacy sami chłopi i baby jak tysiąc lat temu w kurnych chatach. Gadżet z ciekłokrystalicznym wyświetlaczem jest dla przeciętnego Smitha czy Schmidta taką samą czarną magią jak byłby dla Piasta Kołodzieja. I Piast tak samo by się nim sprawnie posługiwał nie mając pojęcia o istocie jego działania (dobrze to obrazuje znana fotografia przepasanych sznurkiem mieszkańców afrykańskiego buszu z przywiązanymi do włóczni telefonami komórkowymi). Otoczeni technologiami, czerpiemy z nich poczucie wyższości wobec przodków, a durni jesteśmy tak samo - czy raczej oni tak samo byli mądrzy jak my, wcale nie mniej.
Przywołam jeszcze jedno zdarzenie przeszłe, przypominane jako wzorzec roboty manipulacyjnej i dla porównania z dzisiejszym efektem pandemicznym. Orson Welles i „inwazja Marsjan” w radiowej audycji z 1938 roku. Dla mnie też jest dobrym przykładem tyle, że… na coś odwrotnego niż się sugeruje. Nasi dziadkowie z XX wieku wcale nie byli tacy naiwni jak próbujemy to sobie teraz opowiadać i pochlebiamy sobie uważając, że nie pierwsi dajemy się tak zmanipulować. Mam wrażenie graniczące z pewnością, że audycja Wellesa w roku 2020 spowodowałaby dużo większe poruszenie i strach – betonowe, nie do ruszenia tchórzostwo jakie widzę wokół jest na to dowodem.
Osiemdziesiąt lat temu wyemitowano świetnie zrealizowany udawany reportaż stawiający słuchaczy przed całkiem trudnym wyzwaniem. Nie mieli możliwości szybkiej jego weryfikacji, bo przecież nie było Internetu, komórek, nawet telewizji. Była odrobina czasu na reakcję, więc jeśli ktoś się zaniepokoił, czy przestraszył (nie wiem jak wtedy wyglądała świadomość kosmosu, obcych cywilizacji itp.), to na dobrą sprawę miał jakie takie ku temu podstawy. Teraz jest krańcowo inaczej. Obserwujemy spektakl nie przez godzinę, a przez tysiące godzin i mamy moc możliwości, by obnażyć jego fałsz. Jest nieuprawnione porównanie kogoś, kto po „uderzeniowej” manipulacji poczuł się odruchowo zagrożony z kimś, kto uparcie czuje się przerażony po rocznym wałkowaniu „słuchowiska” pandemicznego. Zjawisko dzisiejsze jest tysiąckroć bardziej żałosne. O ile wiem nazajutrz po słuchowisku Wellesa nikt w Marsjan nie wierzył, ba, nie wierzył chyba zresztą nigdy, bowiem owej, tak chętnie przywoływanej paniki najwyraźniej… wcale nie było - była „faktem medialnym” rozpowszechnionym po słuchowisku przez prasę, która po prostu próbowała zdyskredytować radio (rywala w pozyskaniu reklam) jako medium nieodpowiedzialne i groźne.
Dlatego nawet Wellesa „Wojna światów” nie jest porównywalna z tym co teraz. Z tym jest porównywalna wiara w amulety i czarownice – i to zdecydowanie na naszą niekorzyść. Zastanawiam się tylko, czy wśród moich oświeconych, zaamuletowanych współbraci jestem w XXI-wiecznym średniowieczu – z przeproszeniem średniowiecza – czy raczej na wojnie z dwunożnymi Obcymi, bo widzę ich wokół mrowie, więc najwyraźniej zwyciężają, ludzkie twarze zaś są w rażącej mniejszości…
Inne tematy w dziale Społeczeństwo