Zacznę nieskromnie: rozpoznałem istotę rzeczy. Tej rzeczy; sami wiecie której. Najważniejszej, jedynie dziś istotnej i mogącej kogokolwiek interesować. Mówię poważnie - znam odpowiedź na pytanie: kto za tym stoi? Potrafię pogodzić poszukiwaczy sił sterujących globalnym szaleństwem z wyznawcami straszliwego zagrożenia (i zasadności działań rządów całego świata).
No, może z lekka przesadziłem z tym pogodzeniem (ale zrobiłem to w zbożnym celu przyciągnięcia uwagi), lecz naprawdę chciałbym wskazać na zjawisko, które wyjaśnia większość tego co się wokół nas dzieje. Objaśnia ono rzeczywistość bez względu na to, czy świat spowiło zadżumione powietrze, czy też zupełnie nie spowiło. Nie wyklucza ono również siły sterującej „pandemią”, choć może wskazać, że jej demoniczność i potęga może być mniejsza niż obawiamy się my, oszołomy.
Rzecz jest znana i dziwię się, że tak mało osób rozpoznaje kolosalną jej istotność. To ogromna siła, powstała dawno temu i jak wiele sztucznych żywiołów cywilizacyjnych jest potęgą, nad którą, mimo swego autorstwa, człowiek nie potrafi zapanować. Podobnie do motoryzacji, zanieczyszczenia środowiska czy Internetu – tyle, że jest najpotężniejszą z nich. Ma też naturalną właściwość symbiozy z inną super-potęgą, tą porównywalną w swej wielkości z kosmosem: głupotą. Żywią się sobą nawzajem i czerpią energię z każdego skrawka materii i nie-materii, jak „Obcy”z kosmicznych thrillerów. Wystarczy im rzucić strzęp czegoś, a one to obślimaczą, wyssą soki i stworzą narośl dowolnie ogromną. Tak powstały mutant nabywa zdumiewającej właściwości, sprzecznej z prawami fizyki: jest niezniszczalny i nigdy nie maleje. Jest czymś więcej niż perpetuum mobile, bo nie dość, że nie zamiera bez dopływu energii, to jeszcze rozwija się i krzepnie, jest samowystarczalny i namnaża się nieustannie.
Czy może być wątpliwość o czym mowa? O biurokracji rzecz jasna. To w jej władaniu jesteśmy i ona bez wytchnienia generuje kolejne odsłony spektaklu w którym przyszło nam robić za statystów.
Wiem, wiem: wielkie finanse, media, strach, … - oczywiście to wszystko jest i funkcjonuje, nakręca spiralę szaleństwa i można powiedzieć, że aparat biurokratyczny to tylko narzędzie w rękach prawdziwych decydentów. Może i tak, a jednak…
Jednak chciałbym rozwinąć wątek biurokracji państwowej, jako bytu funkcjonującego samoistnie mimo pozornej podległości. Podlega ona bowiem w dużej mierze samej sobie, ma po prostu hierarchię sięgającą poziomu szefów resortów, premierów i prezydentów. To też biurokraci, na których z kolei zwrotnie wpływają urzędnicze „doły” - wiemy jak mało może największy nawet dygnitarz jeśli „aparat” nie działa wedle jego chęci, a zdarza się tak często i to bynajmniej nie dlatego, że kontestuje wytyczne, ale dlatego, że jest bezwładny i nieefektywny, co pogłębia się wraz z jego wzrostem. To oczywiste z powodów czysto fizykalnych, a i rosnące zastępy urzędników muszą siłą rzeczy być dobierane z coraz słabszego „materiału”, średnia musi maleć, bo trudno o instytucję masową i zarazem elitarną w swej wydajności i fachowości. Struktura taka nabiera też właściwości samonakręcania się; rozwiązuje problemy, które sama tworzy, kreuje nowe byty, żywi się samodzielnie wytwarzanymi procedurami i celami … - taka jest jej mechanika.
Proszę zwrócić uwagę jak łatwo w naszym świecie „otorbia się” biurokratycznie każda dziedzina życia, każdy nowy koncept czy moda ideologiczna. Przemysł, rolnictwo, edukacja – mało kto potrafi już sobie wyobrazić, że te dziedziny mogłyby nie mieć swego Urzędu. Ale weźmy cokolwiek, kulturę, sport, turystykę, „pomaganie potrzebującym” (czyli socjal - ten to wygenerował instytucje!), czy zupełnie nowe „wynalazki” takie jak ekologia, równouprawnienie lub sławna „mowa nienawiści”. Już mają w wielu krajach swoje urzędy, nawet w randze ministerstw i to pod nazwami jakże się kojarzącymi z Orwellowskimi ministerstwami prawdy albo miłości (a pamiętacie Monty Pythona Ministerstwo Niemądrych Kroków?). To wszystko rośnie, jest wiecznie głodne kadr, oraz, co oczywiste, nienasycone w pożeraniu środków na swe, jakże ważne, cele.
Co to ma wspólnego z koronawirusem? Otóż ma. Wirus nasz powszedni jest bowiem dla biurokracji pożywką doskonałą, pozwala podnieść do nowego wymiaru każde działanie każdego urzędu. Dochodzi przecież dodatkowy element komplikujący pracę urzędnika, a to jest sytuacja dla niego wymarzona. Ma „trudniej”, czyli wszystko może robić dłużej, wszystko odkładać i wnosić ”heroizm” swych działań na niebotyczny poziom. Uzmysłówmy sobie także, ile nowych procedur musi powstać w KAŻDEJ dziedzinie życia, każda wszak jest już jakoś zbiurokratyzowana, gdyż „opiekuje się” nią państwo. Wszędzie mnóstwo nowych druków, podpisów, oświadczeń - ach, ileż tego, jak cukierki dla dzieci, wiatr dla żeglarzy, jak w urzędniczym raju ….
Pandemia? Prawdziwa czy mniemana – nie ma już znaczenia. Maszyneria ruszyła, a ponieważ jest jako ten młyn, więc mieli. Co mieli? Nie co, lecz, kogo - nas oczywiście, przecież nie ziarno na chleb.
Chyba niemożliwe, by ktokolwiek przez ostatni rok nie doświadczył jak „udoskonaliły” swą pracę urzędy. Na każdym poziomie. Jak się zamknęły niczym fort Knox, stworzyły procedury dostępu, nowe okólniki i formularze. Ktoś to opracował, samo się nie zrobiło - o, ile trudu, kreatywności! A już ta orgia eksperckości i urzędniczej troski na najjaśniejszych szczytach, to dopiero się rozświetliła blaskiem! Wyobraźmy sobie ile szarych, dzielnych myszek pracuje w tle tego rozpasania, ciągłego pochylania się nad bezpieczeństwem, wymyślania właściwych odległości dystansowych, obmyślania co jutro, a co pojutrze zamknąć i w jakich godzinach. O, kochani, tu trzeba tysięcy, tysięcy rąk i głów do pracy i to nowych, bo, uświadommy to sobie, nic przecie nie ubyło z dotychczasowych, niepoliczalnych obowiązków, a nawet, mimo strasznej pandemii, znalazł się czas, by zatroszczyć się o zwierzątka futerkowe, czy o zawartość cukru w naszych organizmach.
To jest potęga, którą zatrzymać nie wiem kto by mógł. Rozpędzony czołg papierowo-cyfrowy prze przed siebie i biada stojącym mu na drodze. W przyspieszonym tempie przeobraziły się w biura szpitale i przychodnie, zmieniając skutecznie medyków w urzędasów analizujących przy telefonach kolejne zarządzenia. Policja urzędniczeje, choć już od dawna tonie w papierach zamiast ścigać przestępców. A czy ktoś zauważył, że dzielni i przepracowani biurokraci muszą też tworzyć właściwe tabelki i kwestionariusze dla innych dziedzin, tych państwowych i (o zgrozo) prywatnych. Dla każdego trzeba coś wymyślić: kiedy maska i jak ją zdefiniować, w jakiej odległości, przy jakim zagęszczeniu na metr kwadratowy i jednostkę czasu, przy jakim wektorze temperatury i z uwzględnieniem prognozy pogody, kiedy wesele przestaje być spotkaniem towarzyskim, czy powietrze na posesji prywatnej jest tak samo zawirusowane jak na publicznej – widzicie ile to problemów? A urzędy dają radę! Mają naprawdę kompetentnych ekspertów i wszystko to są w stanie przeliczyć, ubrać we właściwą dyrektywę – och, och.
Tak swoją drogą, bardzo mnie ciekawi jak sobie ze strasznym wirusem radzi nasza dzielna armia. I inne, na pewno też bardzo dzielne armie? Jakie stworzyły formularze i testy, by wojska pancerne czy rakietowe były bezpieczne – toż bezpieczeństwo wojska pilnującego naszego bezpieczeństwa to dopiero kwestia bezpieczeństwa co się zowie!
Tak, rozkręciłem się – przepraszam. A przecież biurokracja jest warta bardzo poważnej refleksji. Każda wizyta w urzędzie, widok zagonionych petentów pobierających numerki do jednego z dziesiątków okienek (ech, tak swoją drogą, łza się w oku kręci…) wpędzał mnie zawsze w stan swego rodzaju pasji, a zarazem Kafkowskiego przygnębienia. Kafka właśnie towarzyszy mi jak duch i ponure memento przy tym temacie, on który wiekopomnie odmalował literacko grozę Urzędu. Wirus pokazuje kolejną odsłonę tego zagrożenia, uwydatnia jak silny jest mechanizm jego animacji.
Zwróćmy uwagę na niebywałą kreatywność biurokracyj jak świat długi i szeroki, na jakie wynalazki urzędnicze trafimy przekraczając granice. Anglia, Chile, Rosja, Australia, nawet poszczególne stany USA, czy niemieckie landy – co oni tam powymyślali! Przejedziemy z Holandii do Belgii i nagle wirus nabiera innych właściwości i „eksperci” mają na niego inną metodę. To wszystko samodzielna kreatywność lokalnych urzędów, ich twórczość rzekomo fachowa i to na poziomie całych narodów, milionów ludzi - a tak naprawdę, po prostu robota biurokratyczna. Papierologia i pozór, błądzenie po omacku, gdzie jedynym celem jest odstawianie spektaklu i podtrzymywanie go w dodatnim sprzężeniu zwrotnym.
Zakończę moim „ulubionym” spostrzeżeniem, które utrwalam w oglądzie rzeczywistości od lat. Biurokracja to immanentna, strukturalna dominanta instytucji państwa, realne i prawdziwie złe oblicze Lewiatana, tak dalece, że są prawie synonimami. Pozwoliliśmy im na ogarnięcie nas w stopniu nieznanym w historii. Taki PRL to biurokratyczny mikrus w porównaniu z III RP. Instytucja po instytucji wchodzi to monstrum we wszystkie zakamarki życia i - podkreślam to z najwyższą trwogą – zasadniczo za naszą zgodą, ba, zachętą. Bo „państwo powinno się tym zająć”. A już naszym bezpieczeństwem, to dopiero. Poczynając od przejścia dla pieszych, poprzez wszelkie odmiany socjalu, a na zdrowiu kończąc. Ba, ze śmiercią może włącznie: och, rząd powinien coś zrobić, żebyśmy, cholera, nie umierali! Rząd jak Bóg wszechmogący. I rząd się stara. Na razie skupił się na byciu wszechwidzącym i monitorującym, ale nad nieśmiertelnością też wszak pracuje (szczepionka!). I już nie odpuści. Już zawsze zapewniać nam będzie kolejne poziomy bezpieczeństwa ogarniając swymi regulacjami procesy oddechowe i trawienne każdego obywatela i układając mu algorytmy przemieszczania się. Bredzę? A co się dzieje z nami od roku i co zapowiadają na kolejne lata, na zawsze?
Kto zaś na co dzień będzie wiatrem poruszającym trawą ludzkich bytów, tych ździebełek bezimiennych i nieistotnych? Kto zdecyduje, gdzie z tych małych roślinek będzie trawniczek, a gdzie ugór, gdzie dorzucimy nawozu, a gdzie zaorzemy? Ona. Biurokracja.
Inne tematy w dziale Rozmaitości