Do kitu z tym postem. Mam go serdecznie dość. Wczoraj najadłem się szpinaku mrożonego z Biedronki. No dobra, nie jadłem mrożonego tylko wrzuciłem na patelnię i podgrzałem. Ale był smak! I ten kolor, zieleń traw środkowej Polski wczesnym letnim rankiem.
Gryzłem tę trawę rozkoszując się niczym koń na polu albo krowa. Młody będąc pasałem krowy. Kładłem się na ziemi, a one miarowo chrum, chrum. Słuchałem tego chrumkania patrząc w niebo, na białe obłoki, na bezkresnym błękicie.
A tu, talerz i zielona pulpa. Nie zrozumcie mnie źle. Mam pewne doświadczenie ze szpinakiem z Biedronki. Bardzo dobrze smakuje zmieszany z fetą i zapakowany w ciasteczka francuskie na słono. Pyszna przekąska. No ale tu… tak na żywca…
Do obiadu dodałem buraka na parze. Ten był jakiś znośny, to znaczy dałem radę pogryźć i wrzucić w siebie. Może nawet słodkawy taki. Rady, żeby jeść pieczone jabłko z cynamonem odrzuciłem ostatecznie. No przecież nie będę nastawiał piekarnika, żeby upiec jedno jabłko. Chociaż teraz mi przychodzi do głowy, że może by tak trzy jabłka… do tego piekarnika. I byłoby na poniedziałek, wtorek, środę. Jeszcze pomyślę. Posypać z wierzchu cynamonem to spadnie. Może je przekroić?
Generalnie wczoraj cały dzień zdychałem. Rano skowronek, szybkie śniadanko z owoca i marchewki i wzięcie się za poważne sprawy. Potem senność, pogłębiająca się senność. Zielony szpinakowy obiad. Potem niestrawność i nudności. Znów ssanie tego głupiego ziela angielskiego. Fu! Potem wymagające zajęcia. Powrót do domu. Lekkie nudności i przekonanie, że post to nie dla mnie.
Co jadłem?
Śniadnie: Tarta marchew, kiwi, pomidor, pół papryki.
Drugie śniadanie. Grapefruit.
Obiad. Szpinak mrożony w dużej ilości. Pomidor. Burak na parze.
Nie chce mi się już pościć. Mam ten post w nosie. Buraki w zakwasie eksplodowały i szczęście, że słoik ustawiłem w talerzu, bo piana wyleciała na zewnątrz i zakwas zalał dno talerzyka. Tyle pożytku z mojego postu, że sobie poeksperymentuję z bakteriami i naturą.
Oczywiście, wzbogaciłem się wiedzę. Teraz już wiem na czym polega zjawisko przybierania wagi. To jest tak:
Człowiek jest jak taka maszyna. Na górze znajduje się wlew paliwa, którym są różne środki odżywcze, nam chodzi o cukier. Za wlewem znajduje się pozioma rynienka, coś jak taki zlewozmywak na campingu dla wielu osób.
Więc do tej rynny „zlewozmywaka” wlewa się od góry energia (w postaci cukru). W dnie zlewozmywaka znajdują się dwa otwory. Pierwszy ten bliżej kranika wlewającego „paliwo” to otwór „magazynu”, za nim nieco dalej jest otwór wlotu do „silnika” naszej maszyny.
Gdy z góry leje się paliwo do zlewozmywaka, to wypełnia ono rynnę tego zlewozmywaka. Część przepływa do magazynu, część do silnika, którym są nasze mięśnie, organy i mózg. Jak tego paliwa jest za mało i w rynnie pusto, to silnik nie ma czym pracować i magazyn, zapasowym wlewem dolewa paliwa do zlewozmywaka, jednocześnie zamykając swój „dzióbek”, żeby paliwo ze zlewozmywaka trafiało wyłącznie do silnika.
Czyli uwaga, jest jeszcze ten dodatkowy mały wlewik paliwa do naszego zlewozmywaka. Zatem wlewy mamy dwa: główny – układ trawienny, dodatkowy – układ magazynowania energii.
No więc jak tej energii/paliwa w zlewozmywaku nie ma, to magazyn zamyka swój wlot i otwiera wylot dolewając do miski, żeby silnik miał paliwo, bo jak silnikowi zabraknie to maszyna kaput, death, zgon, kopnięcie w kalendarz, wycieczka nogami do przodu, wreszcie spokój.
Ale jak tego paliwa jest za dużo, to ze zlewozmywaka może się wylać. Wtedy w całej maszynie/organizmie będzie pożar pies kiełbasę, czyli katastrofa. Żeby do niej nie dopuścić, magazyn otwiera swój WLOT o wiele szerzej, i nadmiar energii/paliwa/cukru we krwi trafia do magazynu, zamieniany tam w tłuszcz.
Problem polega na tym, że gdy poziomy energii w zlewozmywaku rosną zbyt często i mocno, to WLOT magazynu pozostaje rozszerzony i jednocześnie WYLOT, przez który magazyn udostępnia z powrotem zebraną energię, zamyka się na dobre. Wtedy przy normalnym poziomie paliwa, większość wpada do tego pierwszego wlotu, do magazynu, a do silnika dociera już mało co. Co się tedy dzieje? SILNIK woła i krzyczy – CHCĘ WIĘCEJ! Czyli…? Czujemy GŁÓD.
Więcej jemy, czyli dolewamy tego paliwa/cukru do zlewozmywaka, ale znów, ponieważ WLOT MAGAZYNU jest za szeroko otwarty, to większość trafia w magazyn tłuszczu, a do silnika dociera znów mniej.
Magazyn się powiększa, a my jesteśmy głodni. To dlatego ludzie otyli mają taki apetyt, bo ich wlot do magazynu tłuszczu jest rozdziawiony i potrzebują dużo kalorii, żeby coś dotarło do organizmu. Czytałem, że były eksperymenty, że tak „uwarunkowane” gryzonie, potrafiły umrzeć z głodu, ZACHOWUJĄC zgromadzony tłuszcz. Po prostu wylot ich magazynu był zamknięty, a wlot rozdziawiony. Kaplica.
Stąd unikać należy zbytniego rozdziawiania wlotu do magazynu własnej energii czyli zasobów tkanki tłuszczowej. Czyli unikać zbyt częstego i zbyt gwałtownego podnoszenia poziomu paliwa w zbiorniku ergo poziomu krwi w cukrze albo na odwrót, co komu pasuje.
Przybieranie na wadze nie jest zatem skutkiem nadmiernego apetytu. To nadmierny apetyt jest skutkiem sytuacji, gdzie przybraliśmy na wadze – tzn. wlot naszego magazynu jest rozdziawiony.
Co gwałtownie i ponad miarę podnosi poziom energii w naszym zlewozmywaku (cukru w krwiobiegu)?
Pszenica.
Pszenica.
Pszenica.
Cukier.
Cukier.
Czym jesteśmy karmieni przez przemysł żywieniowy i handel? Sprawdźcie etykiety wędlin. Tam też jest cukier. Cukier bardziej uzależnia od pszenicy i bardzo słusznie. Jego spożywanie redukuje stres, ratuje w depresji. Oto jak wygląda historycznie spożycie cukru na świecie:
I jak ta maszyna, o przepraszam, nasz organizm, ma wytrzymać takie obciążenia?
Czy to znaczy, że NIE WOLNO? Bagietki, czekolady, krówek? Ale wolno! Wszystko jest dla ludzi. Tylko, bez przesady.
Inne tematy w dziale Rozmaitości