Sukces jest dobry, gdy jest rzadki. Rzadkie kamienie szlachetne, rzadkie zalety charakteru, rzadkie widoki i rzadko spożywane potrawy, to wszystko jakoś zyskuje na swojej atrakcyjności, właśnie przez ową rzadkość, przez to, że nie jest ciągle i na co dzień.
No więc, gdy ja odniosłem sukces po raz trzeci z rzędu, kończąc udanie 1 dniowy post Zbyszka wg Dąbrowskiej, to najzwyczajniej na świecie trochę zaczęło mnie to nudzić. No bo co? Sukces i sukces? Ile można? No ale fakty:
Co jadłem za trzecim razem?
Śniadanie: Dwie tarte marchewki, dość spore. Dodatek to jarmuż, natka pietruszki.
Obiad: Kalafior z parownika. Marchew z parownika. Pomidor. Cebula. Jarmuż. Natka pietruszki.
Kolacja. Nie jadłem.
Da się łatwo zauważyć, że za trzecim razem (w odróżnieniu od trzeciego dnia) zrezygnowałem z owoców. Sam nie wiem. Tak wyszło. Ponieważ jest już późno, to omówię, co jadłem za czwartym razem czyli dzisiaj:
Śniadanie: Jabłko, tarta marchewka, pomidor, pół cebuli.
Obiad: Kalafior i marchew na parze. Pomidor. Cebula. Jarmuż. Natka pietruszki. Ząbek czosnku. Dwa ogórki hiszpańskie. Przyprawy: kurkuma, ocet jabłkowy.
Kolacja. Jeszcze nie wiem. Może kiwi?
Tu dodam dziwną moją reakcję na jabłko. Było słodkie i chciałem na je zjeść na śniadanie samo. Ale mniej więcej w połowie konsumpcji odczułem, że coś jest nie tak i poleciałem jak rączy jeleń (ciekawe jak wygląda rączy jeleń w drodze z pokoju do kuchni) po marchewkę i pomidora. Zjadłem szybko te warzywka i jakoś przykre wrażenie po samym jabłku znikło. Jabłka całego nie zmęczyłem i ostatki posłużyły za deser po obiedzie.
Jak się czułem i czuję?
Wczoraj, na 80% zwykłej aktywności. Bez sensacji, lekko przygaszony. Dzisiaj – czwarty raz jednodniowego postu – czułem się trochę lepiej niż wczoraj. Ale wciąż to nie to samo, co przed postem. Czuję pewne osłabienie, wolniej myślę itp.
Uwaga generalna jest taka, że więcej potrzebuję snu. W okresie bez postu, osiem godzin to wystarczająca ilość. Teraz gdy kalorii wiele mniej, śpię ok. dziewięciu godzin. Dlaczego? Nie wiem. Ale jak się zasiedzę w nocy i skrócę sen rannym wstaniem do 7 godzin albo mniej, to po południu organizm się wygasza i chce mi się spać. Choć na godzinę, choć na dwie. Dziwne. Ale z organizmem się nie dyskutuje, bo to nasz wehikuł.
Jakieś spostrzeżenia ogólne?
Mam dwa. Dzisiaj podzielę się pierwszym. Chodzi o odpowiedź na pytanie: Co jest najtrudniejszego w tak wymagającym poście jak dieta Dąbrowskiej?
Ludzie powiedzą, że obycie się bez tego, co lubiło się zjeść. Inni, że głód. Jeszcze inni, że „jak wytrwać?”. Odpowiedzi będzie sporo, ale mi wydaje się, że wszystkie one nie są trafne. Otóż najtrudniejsze w przypadku tak wymagającego postu jest… PODJĄĆ DECYZJĘ I ZACZĄĆ.
Serio. Gdy już się zacznie. To człowiek wchodzi w pewne tory. Samoczynnie zaczyna szukać wskazówek i pomocy. Samoczynnie zaczyna „ścierać się” z pewnymi trudnościami postu. Wszystko jakoś okazuje się do ogarnięcia i do zrobienia. W sumie… to naprawdę nic trudnego. Gdyby nie ta… DECYZJA ????
Przymierzałem się do swojego postu tak ze dwa miesiące. Ale przecież… można później, przecież promocja w Biedronce, te bułeczki pachnące i pewnie trujące, przecież są zapasy w lodówce, przecież goście, przecież życie jest do dupy, więc zjem sobie czekoladę. Przepraszam co wrażliwszych.
Więc tę decyzję strasznie trudno jest podjąć i jest to najtrudniejsza sprawa przy takim poście. Szczególnie trudno, jeśli człowiek nie jest pod presją jakiegoś kłopoty zdrowotnego i jeśli równocześnie myśli o poście trwającym WIELE DNI. Taka wizja w wyobraźni jest trochę przytłaczająca i ciężka. Stąd mój niefrasobliwy post jednodniowy (z przymrużeniem oka) wydaje mi się fajny. Bo zdejmuje ze mnie całą presję, zestaw oczekiwań i spodziewań. Czyni całe przedsięwzięcie bardziej sympatycznym, wyluzowanym, naturalnym i przez to łatwiejszym.
W zamrażarce mam szpinak. Siedzi tak w torebce foliowej – mrożonka – i czeka. Chyba jutro go wydobędę i dołączy do obiadu swoją ciemno zieloną barwą. Muszę jeszcze poeksperymentować z przyprawami. Jedzenie prawie jak miłość – wymaga oprawy, znaczy przyprawy. Znaczy chyba jednego i drugiego. Żeby nadać smak. Ocet jabłkowy i kurkumę przetestowałem pozytywnie. Porozglądam się jeszcze za innymi dodatkami.
Na koniec pochwalę ogórka. Tych szklarniowych pakowanych w folię, w życiu nie kupię. Kiedyś pewna dobra dusza mnie pouczyła, co tam dodają. No ale promocja w markecie i gruntowe z Hiszpanii. Gdy wziąłem do ust… Wow – rozkosz. Fala smaku, przymknąłem oczy, pycha! Ale Hiszpanię lubię, byłem tam krótki czas (miesiąc), i mi się parę rzeczy spodobało. Więc niech żyją hiszpańskie ogórki oprócz czerwonego wytrawnego wina.
Aha. Obserwuję u siebie pewne zmiany psychiczne. Troszkę inaczej myślę. Patrzę na ten internet i nie klikam, nie czytam, dziesiątek i setek „palących” informacji. Jakieś głupie mi się teraz wydają. Co jest mądre? Kurcze. Dobre słowo do drugiego człowieka. Dobra myśl w głowie. Dobrze zrobiony obiad. Świat jakby normalnieje nieco w poście.
-------------------------------------------------------------------------
Poprzednie dni:
dzień #1 LINK
dzień #2 LINK
dzień #3 LINK
Inne tematy w dziale Rozmaitości